A A+ A++

Remont mieszkania. Patrzę na ściany i płaczę

Kiedy przyjechał, wydawał się solidny. Umówili się na generalny remont mieszkania w bloku. Zbierali się do niego od dziewięciu lat. Ale zawsze było coś – głównie zagraniczne wyjazdy i nowe doświadczenia. – Zawsze mówiłam, że nowej łazienki do grobu ze sobą nie zabiorę, po co wydawać na nią pieniądze.

Aż do tego roku. – Pluję sobie w brodę, że za tych 60 tysięcy mogliśmy pojechać na wakacje życia. A tak mamy zszargane nerwy i mieszkanie, które wygląda gorzej, niż przed remontem – mówi Joanna.

Jej mąż jest kierowcą, wyjechał w trasę. A Joanna z dziećmi wyprowadziła się do altanki na działce. Kąpali się w prysznicu skonstruowanym z hula-hop, dmuchanego basenika i węża ogrodowego. Potrzeby fizjologiczne załatwiali w latrynie. Posiłki gotowali na butli z gazem. Warunki campingowe, ale nagrodą miał być powrót do nowiutkiego mieszkania.

– Umówiliśmy się z tym facetem, że remont potrwa od czterech do pięciu tygodni. Tymczasem mijał szósty, siódmy, ósmy tydzień, a pan mówił, że potrzebuje „jeszcze chwili” – mówi Joanna.

Kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego nie wytrzymała. Poszła sprawdzić, co dzieje się w mieszkaniu. – Wszystko było rozpier*one. Porobił trochę łazienki, trochę kuchni, żadne z pomieszczeń nie było gotowe – denerwuje się Joanna. Ale pan miał świetny nastrój. Żartował: „Skoro tak pani spieszno, to mieszkanie będzie gotowe na 1 listopada. W sam raz, żeby się napić herbaty po powrocie z cmentarza”.

Joanna pokazuje zdjęcia. Nie schodzą się fugi, część płytek na ścianach jest poszczerbiona. Inne odstają. – Kiedy zapytałam go, dlaczego to tak wygląda, powiedział, że to moja wina, bo kupiłam chu*we płytki.

Sedes w toalecie zawiesił o 10 centymetrów wyżej, niż standardowo. Dlaczego? Bo tak wyszło. Joanna, by z niego skorzystać, jako stopnia używa krzesełka dla dzieci.

Źle wyregulowane drzwi, krzywo położona gładź szpachlowa. Joanna z dziećmi wróciła już do mieszkania, ale remont wciąż trwa. Jedynym sprzętem w kuchni, który działa, jest frytownica. Przynajmniej dzieci są zachwycone: codziennie na obiad frytki.

– Najgorsze jest to, że nie mogę go po prostu wyrzucić. Mieszkanie jest w rozsypce, a innego fachowca nie jestem w stanie teraz znaleźć. Jakoś musimy przecież mieszkać – mówi Joanna. Kiedy wraca z pracy, modli się w myślach, żeby jego już w mieszkaniu nie było. Boi się, że nad sobą nie zapanuje, weźmie płytkę i w niego rzuci.

Do tej pory zapłaciła mu tylko zaliczkę. Za resztę mieli rozliczyć się fakturą po remoncie. Do tej pory pan wycenił swoją pracę na 12 tys. złotych. – Szukam rzeczoznawcy, prawnika. Ten facet zmarnował kilkadziesiąt tysięcy, które wydaliśmy na materiały.

– Doprowadził mnie do stanu, w którym patrząc na ściany we własnym mieszkaniu, wybucham płaczem i nie mogę się uspokoić.

Koszty urządzenia mieszkania rosną

Trwa rekordowy boom budowlany. Pandemia uświadomiła wielu osobom, że potrzebują więcej przestrzeni m.in. na zorganizowanie pracy zdalnej. Inni przyznają, że po roku spędzonym w czterech ścianach dojrzeli do remontu. Tanie kredyty sprawiły, że wiele osób kupiło mieszkanie u dewelopera i zabierają się właśnie za jego urządzanie.

Popyt jest tak duży, że brakuje sprawdzonych fachowców. Niektórzy mają zajęte wszystkie terminy z półrocznym wyprzedzeniem. Z raportu portalu Oferteo.pl wynika, że w pierwszych miesiącach 2021 roku liczba zleceń wzrosła 2,5 razy w porównaniu z pierwszym kwartałem 2020 roku. Według GUS średnia cena usług remontowych wzrosła nawet o 6 proc.

A na to nakładają się stale wzrastające ceny materiałów budowlanych i usług.

„Ceny wszystkich obserwowanych robót budowlano-montażowych były w czerwcu wyższe niż w maju. Najbardziej wzrosły ceny związane z wykonaniem instalacji centralnego ogrzewania, podłóg i posadzek, ceny malowania, robót z gipsu i prefabrykatów gipsowych oraz ceny związane z wykonaniem instalacji kanalizacyjnych i opraw oświetleniowych” – czytamy w raporcie GUS.

Wiele osób dochodzi do wniosku, że nie chce załapać się na dalsze podwyżki usług i materiałów. Trudno powiedzieć, czy w kolejnych miesiącach możemy liczyć na wyhamowanie wzrostu cen robót budowlanych i materiałów.

– Popyt na mieszkania nie maleje, a na rynku materiałów budowlanych nadal widać „zastój”, będący efektem pandemii i związanych z nią utrudnień w produkcji i transporcie. W związku z tym nie należy się spodziewać, że sytuacja na rynku mieszkaniowym zmieni się radykalnie w ciągu następnych kilku miesięcy – ocenia w rozmowie z portalem Money.pl Michał Melaniuk, dyrektor zarządzający inwestycjami mieszkaniowymi w Cordia Polska i prezes zarządu spółki Polnord.

Ile kosztuje urządzenie kuchni? Jest drożej

Anna (33 l.) swoje wymarzone 34-metry kupiła w nowobudowanej kamienicy na warszawskiej Pradze. Miało być gotowe latem 2020 roku. Trzy miesiące przed planowanym odbiorem kluczy zrezygnowała z wynajmowanej kawalerki i przeprowadziła się do rodziców. Miała z nimi pomieszkać do czasu, aż skończy się urządzać na swoim.

Kiedy rozmawiamy, jest wrzesień 2021. A Anna wciąż kluczy do swojego mieszkania nie dostała. Deweloper tłumaczy opóźnienia pandemią. Według najnowszych zapowiedzi, budowa zakończy się w ciągu kilku tygodni. Anna nie może się doczekać. Ale też mimo że jeszcze w mieszkaniu nie była, tematu jego urządzania ma dosyć.

Zaczęło się, kiedy zamówiła projekt. Koleżanka jest architektką wnętrz, miała uwzględnić m.in. przewidywany budżet. Anna chciała wydać około 50 tys. zł, z czego 10 proc. od ostatecznej kwoty miała wynosić prowizja za projekt.

Trwało to kilka miesięcy. Po czym okazało się, że koleżanka wyceniła koszt jej remontu na 200 tys. złotych.

– Chyba spodziewała się, że ze względu na znajomość przełknę każdą sumę, a ona skasuje więcej za projekt – mówi Anna. – Cenę wywindował koszt materiałów. Wybrała wszystko z najwyższej półki. Praktycznie wszystko miało być na zamówienie. Zatkało mnie, bo nie byłam gotowa na takie koszty. Za samą robociznę miałam zapłacić 25 tys. złotych.

Zaczęła sprawdzać ceny. – Czuję, że na każdym kroku ktoś mnie próbuje wyj*bać na kasę. Fachowiec podaje stawkę z kosmosu, patrzy na moją reakcję. Jak widzi, że się na taką nie zgodzę, od razu spuszcza z tonu i okazuje się, że jednak może skasować mniej – mówi Anna.

Dzwonienie, szukanie, sprawdzanie i porównywanie cen materiałów to teraz jej drugi etat. Do tego czuje, że musi się spieszyć. W sklepach słyszy, że brakuje materiałów – na odbiór np. parkietu trzeba czekać tygodniami. I rosną ceny.

– Umowę ze stolarzem podpisałam w styczniu. Miał zrobić mi kuchnię i meble do sypialni za 50 tysięcy. Spotkaliśmy się na początku sierpnia – cena wzrosła już o 10 tys. Tłumaczy, że ze względu na koszt materiałów budowlanych. I prawdopodobnie jeszcze wzrośnie. Ostateczny koszt wykonania mebli będzie w stanie mi podać dopiero, jak już będą gotowe.

Urządzanie mieszkania. Szybciej, bo będzie tylko drożej

Marek i Gosia (34 i 32 l.) z Gdańska zakup mieszkania planowali od dawna. Zmobilizowała ich pandemia. Obawiali się, że stracą pracę i długo budowaną zdolność kredytową. Mieli trochę oszczędności. Wystarczyło na 20-proc. wkład własny pod hipotekę na ich wymarzone 50-metrów na nowym osiedlu i zabezpieczenie finansowe w razie gdyby któreś z nich przestało zarabiać.

– Znajoma projektantka wnętrz zrobiła nam rok temu wstępną koncepcję aranżacji. Powiedziała, że za urządzenie się w planowanym standardzie zapłacimy od 2 do 2,5 tys. złotych za metr kwadratowy. Czyli przy naszym metrażu 100 tys. złotych – mówi Gosia.

Przez ostatni rok łapali dodatkowe zlecenia. Zrezygnowali z wyjazdu na urlop, mniej wydają na książki, oszczędzają na jedzeniu, wyjściach na miasto. Gosia śmieje się, że żyją jak jaskiniowcy.

I cały czas pracują: on robi wyceny budowlane, ona obsługuje marki w mediach społecznościowych. Dodatkowe zarobki przestały przynosić im już satysfakcję. Każdą złotówkę chomikują na koncie. Remont jeszcze się nie rozpoczął, a oni już są wykończeni.

Na początku sierpnia spotkali się z projektantką. Liczyli się z tym, że koszty remonty wzrosną. Ale nie aż do 3,5 tysiąca za metr! Oznacza to, że planowane urządzanie się zamiast 100 będzie kosztować ich aż 170 tys. złotych.

– Jesteśmy ze sobą osiem lat, a to był najgorszy rok w naszym wspólnym życiu. Przestaliśmy ze sobą normalnie rozmawiać, kochać się, odpoczywać. Zastanawiam się, czy ładnie urządzone mieszkanie jest tego warte? I czy jeśli zakopiemy się na kolejnych kilka miesięcy w remoncie, nie będzie tylko gorzej? – zastanawia się Gosia.

Klucze do mieszkania odbiorą w listopadzie, a już dziś słyszą, że na parkiet będą musieli czekać minimum pięć miesięcy. Fachowcy nie odbierają telefonów, albo mówią, że do końca roku nie mają terminów.

Gosia: – Podobały mi się drzwi do pokoju i łazienki. Rok temu kosztowały tysiąc złotych. Teraz są droższe po 200 złotych za sztukę. Pani w sklepie producenta pyta, czy biorę. Bo jeśli tak, to może mnie zapisać na kolejkę oczekujących. A jak nie to mam jej nie zawracać głowy.

Urządzanie mieszkania nie kończy się od roku

Marta (34 l.) kupiła mieszkanie od dewelopera. Niska zabudowa z ogródkiem, 70 metrów w prawobrzeżnej dzielnicy Warszawy. – Nowe, czyli remont powinien odbyć się bez komplikacji, nie będzie żadnych pułapek – myślała w 2019 roku, kiedy je kupiła. Dwa lata później jest kłębkiem nerwów.

– Powodów jest wiele, począwszy od samego dewelopera, który nie wywiązuje się z umowy – tłumaczy.

Przez całą zimę nie było gazu. Wodę do kąpieli musiała grzać w czajniku elektrycznym. Były też problemy z dostawą prądu. Innym razem podczas prac wykończeniowych wylał hydrofor i zalał jej mieszkanie. Pech chciał, że Marta dopiero co położyła podłogi.

– Lista tych „przygód” jest bardzo długa, rozmawiałam już z prawnikiem, być może niektórymi sprawami pójdę do sądu – mówi Marta. Ale nie tylko przygody z deweloperem spędzają jej sen z powiek.

Drugim powodem są fachowcy. Choć zaczęło się obiecująco. Majster od gładzi szpachlowych (nazwijmy go panem X) spisał się wzorowo. Terminowy, solidny, dawał nadzieję, że etap urządzania można szybko zamknąć. Marta poprosiła go o polecenie fachowca do wykończenia łazienki.

„Znam świetnego, ma talent i doświadczenie, nie zawiedzie się pani” – usłyszała od pana X. Jego kolega (pan Y) faktycznie zrobił na Marcie dobre wrażenie. Nie musiała na niego czekać, był dostępny „od ręki”. Dojrzały, sympatyczny pan, szybko uwijał się z robotą. Aż pewnego dnia powiedział, że potrzebuje dwóch dni na odpoczynek.

Marta nie miała nic przeciwko. Kiedy minęły cztery dni, a on nie odbierał telefonu, zaczęła się niepokoić. Później tydzień, miesiąc, i jeszcze kolejny. Pan Y zostawił wszystko tak, jakby miał zaraz wrócić. W końcu zadzwoniła do Marty jego córka. Tłumaczyła, że tata poszedł w tango, przeprasza. Chciałaby przyjechać, by odebrać narzędzia ojca. Pan Y nie wziął pieniędzy za wykonaną pracę. – Nie spisywaliśmy umowy, bo chciałam zrobić ten remont możliwie tanio. A straciłam ponad dwa miesiące, było mnóstwo nerwów, bo nie wiedziałam, co się stało, czy mogę szukać innego fachowca – mówi Marta.

Kiedy sprawa z panem Y się wyjaśniła, zaczęła szukać fachowców w internecie. I znów, ktoś polecił jej „najlepszą ekipę od łazienek” (Z). Tworzyło ją dwóch panów. Sprawiali wrażenie znawców. Ale szybko okazało się, że źle obsadzili kabinę. Ciekła woda. Musieli kuć, położyć część płytek na nowo.

Położyli nowe fugi. Według Marty – podejrzanie jasne. „Ściemnieje jak wyschnie” – tłumaczyli Z. Pojechali. I co się okazało? Marta ma w łazience fugi w dwóch kolorach – oryginalna jest szara, a po poprawkach – biała.

Miała nadzieję, że po tych przygodach będzie mogła zapomnieć o przygodach z fachowcami. W nowym mieszkaniu żyje od kilku miesięcy. Ostatnio poczuła, że coś śmierdzi. Odgięła listwę podłogową przy ścianie sąsiadującej z łazienką. Wilgoć, pleśń. Zadzwoniła po fachowca (X). Długo badał, o co może chodzić.

– Odpływ jest źle obsadzony, a pod płytki w łazience podchodzi woda. Kto to pani tam spaprał? – dziwił się. Zaproponował, że może to naprawić. Tylko że znów trzeba będzie wymontować kabinę, zerwać płytki… A za robociznę skasuje 4 tysiące złotych.

– Co mam zrobić? Pojechałam do marketu po płytki. Ceny okropnie poszły w górę. Rok temu płaciłam za paczkę 49 złotych. Teraz już 85!

Urządzanie mieszkania. „Pan majster się obraził, musiałyśmy go błagać, by wrócił”

Pandemia sprawiła, że Piotr (42 l.) z Gdyni zabrał się za remont i powiększenie przestrzeni domu o pomieszczenie gospodarcze. Prace zaczął w okolicach Wielkanocy. Miały potrwać dwa miesiące. Wymiana okien, drzwi, wylewka na podłodze – remontowy standard.

Zatrudnił ekipę po znajomości, mieli świetne opinie. – Co mogło pójść nie tak? – zastanawia się. Ale jest już wrzesień, remont wciąż się nie skończył. On sam jest kłębkiem nerwów. Według najnowszych planów, roboty potrwają co najmniej do Gwiazdki.

– Pomieszczenie gospodarcze jest dosyć niskie. Chciałem dowiedzieć się, jaka będzie jego wysokość, kiedy zrobimy wylewkę i położymy podłogę. Panowie uporczywie odmawiali odpowiedzi na to pytanie. Na inne również – mówi Piotr.

Aż w końcu się obrazili. Zostawili dziurę w ścianie, niepodpiętą elektrykę, bałagan na cały ogródek. I przestali przychodzić do pracy. – Musiałem ich z żoną błagać, żeby wrócili i skończyli ten remont. Mówić miłe słówka. Słodzić. Obiecywać, że już o nic więcej ich nie zapytam. Trzymali nas w niepewności, bo wiedzieli, że nie mamy innego wyjścia. Nie znajdziemy żadnej innej ekipy, a zależy nam na tym, żeby szybko zamknąć temat.

Problemem jest też dostęp do produktów. Na przykład drzwi miały przyjechać od producenta w sierpniu, ale mimo że termin dawno minął, w biurze nikt nie odbierał telefonu.

Później dowiedzieli się, że będą za tydzień. A kiedy i ten minął, to że w kolejnym. W końcu okazało się, że drzwi nie ma. Produkcja ruszy dopiero po 20 września. A kiedy się skończy? Nie wiadomo.

Chciałby mieć ten remont dawno za sobą. Widzi, w jakim tempie wszystko drożeje. Kiedy zamawiał okna, z tygodnia na tydzień kosztowały coraz więcej. Kiedy zamawiał je w czerwcu, były już o 30 proc. niż wiosną, kiedy oglądali je w katalogu.

Szacuje, że cały remont będzie kosztował je dwa raz więcej, niż zaplanował. Stresu i zmarnowanych letnich dni w to nie wlicza. – To mój ostatni remont w życiu. Nigdy więcej. Jak się skończy i zostaną mi jakieś pieniądze to pojedziemy na długi urlop, żeby od tego wszystkiego odpocząć.

Dorota Szelągowska: Polacy nienawidzą i boją się remontów

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Rataj” bohaterem Górnika
Następny artykuł“Nie będziemy przedłużali kontraktu z Gazpromem”. Od 1 października przyszłego roku gaz do Polski popłynie z Baltic Pipe