A A+ A++

Gdy w latach 30. ubiegłego wieku Adolf Hitler postanowił, że Niemcy będą krajem samowystarczalnym i zaniechają importowania żywności, niemieccy biolodzy i chemicy przystąpili do prac nad nowym środkiem owadobójczym, dzięki któremu żadne robactwo nie zagrozi dobrobytowi III Rzeszy. Sięgnęli po mieszankę fosforu i cyjanku, otrzymując zabójczy środek, który w kilka minut powalał nie tylko szczury, ale nawet duże małpy. Było jasne, że nie nadaje się do opryskiwania pól. Co nie oznaczało, że dla sarinu nie miało zostać znalezione inne zastosowanie.

Adolf Hitler rozważał użycie śmiercionośnej substancji w czasie działań wojennych. Gazy bojowe były wszak znane od I wojny światowej i mogły przesądzić o losach konfliktu. Bał się jednak, że w odwecie alianci użyją gazu musztardowego. Ta sama obawa powstrzymała przywódców powojennych mocarstw, którzy doskonale znali możliwości sarinu i trzymali go w bezpiecznych magazynach. Dysponowały nim obie strony zimnej wojny, ale nigdy nie zdecydowały się użyć. Sarin był, podobnie jak bomba atomowa, straszakiem. Dopiero w 2013 r. został użyty w działaniach wojennych przez Baszara al-Assada.

O ile przez lata o zabójczych właściwościach sarinu wiedzieli tylko ludzie zainteresowani tematem, to w połowie lat 90. nazwę tę poznał cały świat.

Pięciu mężczyzn wchodzi do metra

20 marca 1995 r. przed 8 rano, a więc w godzinach największego porannego szczytu, pięciu mężczyzn weszło do kilku wagonów tokijskiego metra. Każdy z nich wyposażony był w parasol z zaostrzonym szpicem i plastikowe worki z płynnym sarinem. Plan był prosty: gdy pociągi ruszą i pasażerowie nie będą mieli możliwości ucieczki, terroryści mają położyć worki na podłodze i nakłuwać je parasolami. Uwalniający się sarin miał w ciągu kolejnych kilkunastu minut zabić wszystkich podróżnych, a gdy drzwi wagonów otworzą się na kolejnej stacji, także tłum czekających tam pasażerów. Sami sprawcy nie byli samobójcami. Wyposażeni zostali w strzykawki z siarczanem atropiny, który był remedium na działanie gazu.

Po wykonaniu zadania zamachowcy wyszli z metra i udali się do umówionego miejsca. Pociągi natomiast jeździły dalej, więc gaz dostawał się do układu oddechowego kolejnych pasażerów. Wielu z nich musiało zakończyć podróż wcześniej, bo nagle poczuli się źle. Do obsługi metra zaczęły trafiać informacje o tym, że coś złego dzieje się w kilku składach i na stacjach. Podejrzewano ulatnianie się gazu – ale jak wstrzymać ruch pociągów, którymi poruszają się miliony ludzi? Wydawało się to nierealne.

W efekcie śmierć bezpośrednio w wyniku ataku poniosło 12 osób, za to ponad 5 tys. odniosło poważne obrażenia. Biorąc pod uwagę, że sarin jest wielokrotnie silniejszy od cyjanku, liczba ofiar śmiertelnych była naprawdę niska. Podróżnych uratowało tylko to, że zamachowcy byli słabo przygotowani i postąpili z workami w sposób, który nie dawał dużej skuteczności. Plan, nad którym sztab ludzi pracował miesiącami w tajnej bazie sekty Aum Shinrikyo (zwana też jako Ōmu Shinrikyō), zakładał o wiele “lepsze” rezultaty.

Zamach okazał się wstrząsem dla japońskiego społeczeństwa – bo jak to możliwe, by spośród obowiązkowych, zawsze punktualnych i do granic ułożonych Japończyków mogli się rekrutować ludzie, którzy w imię religii niemal wysadzają w powietrze obowiązujący system? I jak mogło się to dziać niemal pod bokiem służb, które nie zareagowały?

Japończycy stracili poczucie bezpieczeństwa.

Murakami wraca do Japonii

Historia zamachu w metrze tokijskim, za którym stała sekta Aum Shinrikyo, Najwyższa Prawda, opisana została w wielu materiałach i wspomina się ją często w dyskusjach poświęconych terroryzmowi. Nad tematem pochylił się również Haruki Murakami, najbardziej znany współczesny pisarz japoński, od lat typowany do literackiej Nagrody Nobla.

Twórczość urodzonego w 1949 r. w Kioto pisarza budzi u czytelników skrajne emocje. Można tu użyć wyświechtanego nieco stwierdzenia, że jego prozę albo się uwielbia, albo odmawia jej jakiejkolwiek wartości. W Japonii Murakami, główny literacki towar eksportowy, bywa krytykowany za to, że niechętnie sięga po typową japońską symbolikę i nie oddaje piękna Japonii w tradycyjnym ujęciu. Jest zbyt zachodni, zbyt obcy. Z kolei za granicą opowiadaniom Murakamiego zarzuca się infantylność, mało realne dialogi, nadmiar elementów magicznych. Kicz, mówią jedni. Pięknie stworzone światy, nieoczywiści bohaterowie i opowieści z morałem, przekonują inni.

Murakami jest mistrzem tworzenia światów nieco alternatywnych, więc pomysł napisania książki reporterskiej zaskakuje. Autor wkrótce po zamachu poczuł jednak, że chce zrozumieć, jak atak wpłynął na życie tych, którzy go przeżyli.

Dotarł więc do kilkudziesięciu ofiar i z każdą przeprowadzał rozmowę na temat jego życia przed zamachem oraz tego, co pamięta z dnia ataku. Murakami pytał też każdą ofiarę, czy potrafi wybaczyć zamachowcom. W ten sposób powstała książki “Podziemie. Największy zamach w Tokio”, która po raz pierwszy została wydana w 1997 r.

Murakami nie chciał pisać o tym, jak zamach zmienił jego ojczyznę, ale skoncentrował się na historiach jednostek, które były weń bezpośrednio uwikłane. Autor uznał bowiem, że w samej Japonii zbyt mało uwagi poświęca się tym wszystkim “salarymanom” (popularne określenie pracowników japońskich korporacji), którzy zginęliby, gdyby tylko zamachowcy postąpili zgodnie z planem. Sam mieszkał wtedy od kilku lat w USA i potrafił z dystansem ocenić, jak bardzo sprawy, które w Stanach nie schodziłyby z czołówki gazet i byłyby przedmiotem debat psychologów w telewizji, w Japonii są zamiatane pod dywan.

Impulsem do przeprowadzenia wywiadów był list, jaki do japońskiej gazety napisała żona mężczyzny, który jechał jednym z wagonów. Po wypadku nie był już tak wydajny, bo miał problemy z koncentracją i czuł, że staje się obciążeniem dla firmy. Odszedł honorowo, a jego żona, nie umiejąc poukładać w głowie sprzecznych myśli, napisała list, w którym, co zaskakujące, nie skarżyła się na swój los i nie złorzeczyła zamachowcom. Zdawała się jedynie pytać, jak to możliwe, że właśnie jej mężowi przytrafiło się takie nieszczęście. Przecież był uczciwym, ciężko pracującym człowiekiem.

“No właśnie, jak to możliwe?” – to pytanie tak długo rezonowało Murakamiemu w głowie, że spakował się i wrócił do Japonii, by zmierzyć się z największą powojenną (przynajmniej do tamtego momentu) traumą swoich rodaków.

“Podziemie” spotkało się w Japonii z umiarkowanie ciepłym przyjęciem. Część odbiorców uważała, że Murakami napisał książkę jednostronną. Autor nie zgadzał się z tym i wyjaśniał krytykom, że napisał dokładnie taką książkę, jaką od początku planował, a więc poświęconą wyłącznie wspomnieniom ofiar. Mimo wszystko dał się przekonać do przeprowadzenia drugiej serii rozmów, tym razem z członkami sekty Aum Shinrikyo.

Przygotowywali się na koniec świata, który przepowiedział Nostradamus

Można żałować, że Murakami nie uzyskał zgody na przeprowadzenie rozmów z osobami bezpośrednio odpowiedzialnymi za atak, więc skontaktował się jedynie z szeregowymi członkami. Wielu spośród nich jeszcze przed atakiem zrozumiało, że stali się ofiarami manipulacji i opuścili sektę. Wśród rozmówców było jednak również kilku aktywnych w dalszym ciągu sympatyków, którzy nie wierzyli, że ich wielbiąca pokój organizacja mogłaby dokonać czegoś tak strasznego.

Teoretycznie mógłby porozmawiać z Shoko Asaharą, byłym przywódcą sekty i mózgiem całej operacji. Krótko po ataku został on aresztowany i nigdy więcej nie wyszedł na wolność. Tyle że kontakt z nim był praktycznie niemożliwy. Nawet w czasie procesu odmawiał składania wyjaśnień: wzywany do zabrania głosu, stał z zamkniętymi oczami i mamrotał niezrozumiałe słowa.

Urodzony w 1955 r. Shoko Asahara uważał się za wcielenie Shivy, hinduskiego boga zniszczenia i odrodzenia, oraz Chrystusa. W swojej “religii” mieszał zresztą znacznie więcej wątków, bo zaczytywał się w przepowiedniach Nostradamusa i traktował je jak drogowskazy. Spodziewał się rychłego nadejścia końca świata, więc zebrał wokół siebie dużą grupę wyznawców, których przekonał, że tylko po osiągnięciu oświecenia czeka ich zbawienie. Sekta Aum funkcjonowała tak, jak wszystkie inne organizacje tego rodzaju, a więc poprzez regularne niszczenie psychiki przekonywała członków, że tylko dzięki podporządkowaniu nie zostaną potępieni. Do swoich racji przekonał ponad 10 tys. osób, również poza granicami Japonii.

Asahara nie był niepokojony przez władze, działał zresztą zupełnie legalnie. W Japonii, w której pojęcie religii jest zdecydowanie mniej ustrukturyzowane niż w Europie, różnej maści sektom jest łatwiej funkcjonować i nie kojarzą się z czymś jednoznacznie złym. Służb nie interesowało więc, co takiego powstaje na terenie kierowanych przez Asaharę obiektów. Dopiero dwa dni po ataku zajęli siedziby sekty porozrzucane po całej Japonii. To, co odkryli, skompromitowało skuteczność japońskich instytucji. Okazało się bowiem, że sekta wyprodukowała ok. 7 ton sarinu i pracowała nad innymi substancjami bojowymi. “W produkcji” był m.in. wąglik i jad kiełbasiany.

Poza zaawansowanym laboratorium chemicznym policjanci i żołnierze znaleźli rosyjski śmigłowiec, za pomocą którego zamachowcy chcieli w przyszłości rozpylić sarin nad Tokio.

Rozpoczęło się polowanie na członków sekty. Asahara został aresztowany dwa miesiące po ataku. W sumie w ciągu kilku kolejnych lat skazano ok. 400 osób. Proces guru trwał aż osiem lat i zakończył się wyrokiem śmierci. Na śmierć skazano też czterech zamachowców (piąty wywinął się, gdyż poszedł na współpracę z policją).

Wyrok śmierci na guru wykonano dopiero w 2018 r., 23 lata po ataku w metrze.

Wszystko, o czym Japończycy tak bardzo nie chcą mówić

Można się zastanawiać, dlaczego Wydawnictwo “Czarne” opublikowało książkę Murakamiego dopiero 24 lata po ukazaniu się pierwszego wydania. Choć warto zauważyć, że przypadek “Podziemia” nie jest odosobniony. W 2014 r., czyli dopiero 35 lat po premierze, do polskich czytelników trafiła powieść “Słuchaj pieśni wiatru” (1979). Powodem opieszałości nie był bynajmniej brak zainteresowania ze strony wydawnictw, lecz opór samego autora. Haruki Murakami latami odmawiał zgody na sprzedaż praw autorskich do pierwszych książek, gdyż uważał, że są niedojrzałe.

Ale “Podziemie”, a więc książka z już dojrzałego okresu jego twórczości? Powodem mogła być obawa polskich wydawców, że tyle lat po opisywanych wydarzeniach książka nie wzbudzi w czytelnikach już tak silnych emocji. Wszak żyjemy w świecie, w którym na żywo oglądaliśmy wbijające się w WTC samoloty, śledziliśmy desperacki marsz uchodźców z Syrii do Europy albo, żeby przywołać przykład Japonii, oglądaliśmy na zdjęciach ogrom zniszczeń, jakie spowodowało trzęsienie ziemi w 2011 r. i awaria elektrowni jądrowej w Fukushimie. Czy po tym wszystkim polski czytelnik wzruszy się atakiem, w którym bezpośrednio śmierć poniosło kilkanaście osób? To kwestia indywidualna, ale siła tej książki leży jednak w czymś innym.

Murakami stworzył w swoim “Podziemiu” zbiorowy portret Japończyków. W księgarniach znajdziemy sporo książek, których autorzy mieszkali przez jakiś czas w Japonii i opisują zawiłości japońskiej kultury. Niektóre pozycje są warte polecenia (np. “Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji” Piotra Milewskiego czy “Japoński wachlarz” Joanny Bator), inne ślizgają się po temacie, więc szkoda o nich wspominać.

Tymczasem tu mamy książkę, w której Japończycy mówią sami o sobie, choć nie bardzo rozumieją, dlaczego kogoś mogą w ogóle zainteresować ich przeżycia. Murakami wspomina we wstępie, że miał trudności z nakłonieniem swoich bohaterów do rozmowy. “Przecież aż tak nie ucierpiałem, żyję”, “Kto chce o tym czytać, lepiej zapomnieć” – słyszał raz za razem odmowne odpowiedzi. Bo Japończycy nie lubią mówić o sobie. A już rozczulanie się nad sobą w ogóle nie leży w ich naturze.

“Japońskość” do szpiku kości przejawia się w zachowaniu pasażerów feralnego kursu zaraz po ataku. Właściwie każdy, kto był w stanie wyjść o własnych siłach, szedł prosto do pracy. Najciężej rannych zabierały karetki, ale większość nawet nie zakładała, że może opuścić pracę i iść na izbę przyjęć tylko dlatego, że w ich otoczeniu rozpylono niebezpieczny gaz.

Jedna z kobiet wspominała, że dopiero po kilku godzinach od wyjścia z tunelu zaczęły ją piec oczy. Koledzy z biura nie kwestionowali, że była w metrze w czasie zamachu, ale nie wierzyli, że może być poszkodowana. Chyba symuluje. Przecież kiedyś wspominała, że miewa problemy z oczami. Tak, na pewno chce wyjść z pracy wcześniej, a to przecież sprzeczne z zasadami. Dopóki widzi, niech siedzi przy komputerze.

Rozmówcy Murakamiego nie mieli chyba nawet świadomości, jak wiele rzeczy dopowiadają między wierszami. “Podziemie” to oczywiście książka dla fanów autora, którzy wykazali się ogromną cierpliwością, czekając na nią ponad dwie dekady. Ale też można ją polecić tym, którzy myślą, że w reportażu widzieli już wszystko. Nie mający wyczucia w tej formie literackiej autor stworzył coś, co być może mniej znanym “markom” nie uszłoby na sucho –ale to przecież cały on. Pisarz, którego albo się bezgranicznie ceni, albo omija z daleka.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW Częstochowie: Częstochowski teatr z końcem maja wraca do grania na żywo
Następny artykułKONCERT ŻYCZEŃ 2.05.2021