Tekst ukazał się w lubuskiej „Wyborczej” 1 kwietnia 2006 r., w pierwszą rocznicę śmierci papieża Jana Pawła II.
Czas płynął inaczej, jakby zupełnie obok nas. W powietrzu czuło się podniosłą atmosferę. Na chwilę staliśmy się lepsi, na chwilę się zatrzymaliśmy.
Poprosiliśmy naszych czytelników, żeby podzielili się z nami wspomnieniami z czasu, kiedy odchodził od nas Papież Jan Paweł II. Na nasz apel odpowiedziało wielu czytelników – dostaliśmy Wasze wspomnienia. Pisane prozą, wierszem. Niektóre były bardzo długie, inne krótkie, lakoniczne. Zaskoczyła nas szczerość wyznań. Wiemy, że płynęły prosto z serca. Dla niektórych z Państwa zdradzanie uczuć było wielkim przeżyciem.
Publikujemy część materiałów, które miały się znaleźć w książce „Byliśmy z Nim”. Warto przypomnieć sobie tamte chwile. I może postarać się w swoich sercach o tę wyjątkową dobroć. Na nowo.
HELENA TOBIASZ, GORZÓW
Ostatnie dni marca ubiegłego roku, gdy Papież był na Ziemi, zastają mnie w podkrakowskim domu mojej siostry Krystyny Jaworskiej.
Niepokojące wiadomości o złym zdrowiu Ojca Świętego słyszymy z Rzymu, wieczorem, w czwartek 31 marca. Ja próbuję mieć nadzieję, że Papież zmaga się z poważną, ale przejściową słabością, którą pokona, jak czynił to już wielokrotnie. Siostra nie ma złudzeń. Mówi, Papież jest umierający, że umrze. Mama Maria, która wkroczyła wtedy w 81. rok życia wymaga stałej opieki. W okresie Świąt Wielkanocnych stan jej nagle się pogorszył. Temperatura przekroczyła 40 stopni. Jest za słaba, żeby jechać do szpitala. Wezwany lekarz z pogotowia w Wieliczce daje zastrzyk, podłącza kroplówkę i Mama zostaje w domu. Z siostrą czuwamy na zmianę dzień i noc. Mija noc z czwartku na piątek. Rano Jan Paweł II żyje. Dzieci, Agatka i Kasia idą do szkoły, mąż siostry, Wacław, do pracy. Mama, po kilku dniach obłożnej choroby, przy naszej pomocy, powolutku wstaje z łóżka. Ciągle z kroplówką, podtrzymywana przez nas robi parę kroków. Informacje nadchodzące z Watykanu nie są dobre. Ja cały czas cieszę się, że Papież, choć chory, i słaby jest jeszcze z nami. Nadchodzi sobota. Mamie nie jest gorzej. Po konsultacji z lekarzem odłączamy kroplówkę. Mija dzień pełen niepokoju i gasnącej nadziei. Późnym wieczorem nikt nie myśli o śnie. W którymś momencie wstajemy wszyscy, i w zupełnej ciszy dociera do nas wiadomość o śmierci Ojca Świętego. Mamie lecą łzy. Ja uświadamiam sobie, że kochana postać, już nigdy nie pojawi się w oknie, nie zachęci swoim przykładem, do podejmowania trudów życia, mimo cierpienia, bez skarg i narzekań. Wraz z Jego odejściem, zniknął świat, który wydawał mi się bezpieczniejszy i weselszy, gdy wiedziałam, że On tam w Rzymie czuwa nad nami.
Choć mija rok, brakuje mi Go bardzo. Czas nie zaciera śladów, ciągle żywych w mojej pamięci. Mama, dzięki Bogu, a może i dzięki Jego wstawiennictwu jest nadal z nami. Byłyśmy przecież razem u Niego, w grudniu 1999 r., z pielgrzymką z Zakopanego wiozącą dla Niego choinki z ukochanych Tatr.
ARTUR SZUSZKIEWICZ, WITNICA
Nigdy wcześniej nie przypuszczałem, że tak obca mi osoba, jaką przez długie lata był dla mnie Ojciec Święty Jan Paweł II (przecież nie znałem Go osobiście) tak bardzo zmieni moje życie. Gdyby ktoś powiedział mi o tym kilka lat temu, nie uwierzyłbym.
Początek mojej zmiany miał miejsce już podczas wizyty Papieża w Gorzowie.
Jednak potem znowu zacząłem żyć jak dawniej. Całe moje życie opierało się tylko na imprezach i nie chciałem słuchać nawet o kościele. Zamiast do kościoła wolałem pójść z kolegami na piwo. Przełom w moim życiu nastąpił w czasie Wielkiego Tygodnia. Był to tydzień męki i cierpienia naszego wielkiego rodaka KAROLA WOJTYŁY – JANA PAWŁA II.
Gdy usłyszałem, że nasz Papież zachorował, coś mnie ruszyło; poczułem wielką potrzebę pójścia do kościoła. Moja mama była także zdziwiona moim postępowaniem, ale ja nie chciałem jej się tłumaczyć. Czułem, że muszę tak postąpić. Przecież to był mój Ojciec Święty. Przez cały czas męki Papieża modliłem się w domu z rodziną, a także sam w kościele za Jego zdrowie. Bardzo przeżyłem, gdy podano do publicznej wiadomości ostatnie słowa Papieża do młodzieży – do mnie.
Postanowiłem wtedy, że już nigdy nie opuszczę żadnej mszy świętej i muszę się pochwalić, że trwam w swoim postanowieniu po dziś dzień. Śledziłem w telewizji wszystkie programy poświęcone Papieżowi, czułem się wtedy bardzo blisko Niego. Czułem Jego bliskość. Patrząc w przeszłość zastanawiam się, czy gdyby Papieżem był ktoś inny, a nie Polak, to czy również tak bym zareagował.
Naprawdę wiele Mu zawdzięczam – to On otworzył mi oczy na Chrystusa. Modlę się, aby jak najszybciej ogłoszono Go świętym. Świętym jak pragną tego wszyscy ludzie na całym świecie.
Ojcze Święty dziękuję Ci, że sprowadziłeś mnie na drogę wiary, bo naprawdę zbłądziłem. Po śmierci Jana Pawła II postanowiłem iść wedle Jego nakazów. Zacząłem studiować Jego książki, aby lepiej zrozumieć sens mojego – naszego życia.
WANDA MILEWSKA, GORZÓW
Mieszkam w Gorzowie od zawsze. W czasie wizyty Papieża, 2 czerwca 1997 r. miałam szczęście przekazywać informacje dotyczące pielgrzymki Jana Pawła II na Ziemi Lubuskiej.
W sobotę, 2 kwietnia 2005 roku, byłam w Poznaniu. Podczas mszy w kościele przy ul. Fredry wszyscy modliliśmy się o powrót do zdrowia Ojca Świętego. Gdy o godz. 21.37 zaczęły bić dzwony – zimny dreszcz przeszedł mnie od stóp do głów. Przed kościołem zrobiło się zamieszanie. Wszyscy, którzy wyszli po nabożeństwie, wrócili z powrotem do świątyni, jakby ktoś ich gonił. Dzwony bić nie przestały. Byłam pewna, że Ojciec Święty nie żyje.
Następnego dnia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza na Wydziale Dziennikarstwa Studiów Podyplomowych zajęć nie odwołano. Na każdym wykładzie jest jeden temat – Papież.
Zapada decyzja – nagrywamy w radiu uniwersyteckim audycję – “jak zapamiętam Ojca Świętego” Nikt nie krył wzruszenia, ani łez. Dwudziestu studentów podyplomowego dziennikarstwa mówiło po kolei o tęsknocie, o lęku o przyszłość, o znaczeniu milczenia papieża w jego ostatnich chwilach – gdy dziś słucham ich refleksji, czuję atmosferę tamtych dni. To było wielkie święto – Wielka Modlitwa Narodowa i całego Świata.
Podczas nagrania audycji poznałam Bognę Nowowiejską, wnuczkę polskiego kompozytora – Feliksa Nowowiejskiego. Zaprosiłam ją na koncert do gorzowskiej katedry. Zagrała w październiku w czasie Gorzowskich Dni Muzyki. Jej ojciec, Jan (najmłodszy syn Feliksa), wówczas 82-latek, na zakończenie koncertu wykonał “Rotę” autorstwa swojego ojca. Przy ołtarzu na tle wielkiego portretu Jana Pawła II Bogna opowiedziała o spotkaniu swojego dziadka Feliksa z Karolem Wojtyłą podczas wojny.
HONORATA LEGAN-ILIEW, ZIELONA GÓRA
Jestem matką młodego zakonnika, a właściwie jeszcze seminarzysty, którego wychowałam sama. Całe swe życie podporządkowałam Jego wychowaniu i wykształceniu. Bardzo pragnęłam, aby zostać babcią, wychowywać wnuki, cieszyć się sukcesami, martwić się porażkami. Niestety, Bóg dał mi syna i Bóg zabrał Go.
Powinnam – jak wszyscy twierdzą – być dumna. Ale mnie rozpacz zjada.
Zbliża się rocznica odejścia Ojca św. Jana Pawła II. Okres pomiędzy Jego śmiercią a pogrzebem wspominam jako pasmo trudne do zniesienia. Rozpacz, żałoba Polaków i katolików całego świata, dla mnie również żałoba: umiera dla świata mój syn, bo w owym czasie zaplanowane są jego obłóczyny! Syn przywdziewa biały habit!
Kolor habitu tak bardzo przypomina kolor sutanny Tego, który odszedł do domu Ojca swego. Tam w Rzymie trwają przygotowania do ostatniej drogi naszego Rodaka. A w nowicjacie również przygotowania do nowej drogi tych młodzieńców. I dziś, gdy piszę te słowa, tak bardzo piecze w środku.
A jeszcze 2 lata temu, 7 kwietnia 2004 byłam na placu Św. Piotra. I ten przeszywający na wskroś wzrok Jana Pawła II…
Gdy stałam w kolejce, w myśli układałam, iż powiem: “Ojcze! Również niesiesz swój krzyż, swój ciężar! Jesteśmy z Tobą! Możesz liczyć na nas!”.
Niestety, po dojściu zabrakło mi słów i tylko ten Jego przeszywający wzrok, wzruszenie, radość spotkania, to wszystko przeszyło mnie na wskroś. I do dziś czuję Jego ręce, położone na mojej głowie. I radość ogromna, że zdążyłam na to spotkanie, takie ważne, takie niezapomniane!
Do owego spotkania doszło dzięki synowi. To on namówił mnie: Mamuś, przyjedź do Rzymu. To dzięki Niemu byłam na Triduum Paschalnym w Bazylice św. Piotra… Wszystko to jest tak bardzo trudne do zrozumienia! To rzeczywiście jakaś nieprzenikniona ludzkim rozumem tajemnica. Dzięki podjętej przez syna decyzji mam nowych Przyjaciół, którzy od wielu, wielu miesięcy są przy mnie i ze mną duchowo. Przyjaciele, którym wypłakiwałam i dziś jeszcze czasami przez Internet wypłakuję swe łzy do rękawa habitu.
MARIUSZ STOKŁOSA, NOWA SÓL
Byliśmy w okresie Wielkanocnym. Za nami Wielki Post, a szczególnie Wielki Piątek przeżyty jak nigdy dotąd.
Droga krzyżowa transmitowana w telewizji z Coloseum w Rzymie i kaplicy w Watykanie. Dla człowieka wierzącego, ale chyba nie tylko, świadectwo łączności schorowanego Jana Pawła II z Chrystusem cierpiącym na Krzyżu. Świadectwo oddające całą metafizykę tego wydarzenia. Przychodzą na myśl słowa Jezusa wypowiedziane na Golgocie z wysokości krzyża…oto syn twój, oto matka twoja. Modlimy się o zdrowie dla Ojca Św. ale w środku w sercu modlimy się właściwie o cud.
Sobota 2 kwietnia 2005 r. wigilia święta Miłosierdzia Bożego. Pierwsza sobota miesiąca dzień szczególnie poświęcony Maryi. W uszach dudnią słowa wypowiedziane poprzedniego wieczora przez jednego z kardynałów… jeszcze dziś, jeszcze tej nocy Chrystus szeroko otworzy drzwi papieżowi. W radu i w telewizji, a przede wszystkim w rodzinach wśród bliskich, wśród sąsiadów i ludzi spotkanych na ulicy, daje się wyczuć pewną wspólnotę a zarazem strach. Choć nikt nie chce tego głośno wyrazić, jest to strach przed śmiercią papieża. Który dla jednych jest przywódcą i autorytetem którego tak brakuje we współczesnym świecie dla innych dobrym sprawiedliwym choć wymagającym ojcem. Przeżywamy ten dzień jakby w zawieszeniu, wiemy że “coś” nieuchronnie ma się wydarzyć choć jest to wbrew nam i tego nie chcemy.
Dziś zamiast słów jest On stary, schorowany ale przez to jeszcze głośniej z wielką mocą swojej osoby mówiący, choć już nie mówi.
Kojarzę pewne fakty. W 1978 roku, gdy Karola Wojtyłę wybrano na papieża, zostałem ministrantem. Wiadomość o zamachu na Niego dotarła do mnie, gdy byłem w kościele. W czasie pielgrzymki papieża byłem w Służbie Papieskiej i widziałem Go z bliska. Przypominam sobie to i zastanawiam się, czy zawsze byłem taki, jakiego On by chciał mnie widzieć.
Wraz z rodziną śledzę w mediach wszelkie informacje napływające z Watykanu. Obserwuję reakcje świata i nas Polaków – później powiemy, że był to początek narodowych rekolekcji.
Wieczorem mój syn zapytał mnie, czy idę z nim do naszego kościoła św. Michała na czuwanie w intencji Ojca św. Odpowiedziałem, że nie, bo byłem rano w kościele i chcę na bieżąco śledzić informacje w telewizji. Po chwili pomyślałem sobie, że te wydarzenia będzie miał w pamięci do końca życia i zdecydowałem, że pójdę z nim na czuwanie. Przed wyjściem ok. godz.v21 w oknie powiesiliśmy obraz papieża i zapaliliśmy znicz. Obrazek JPII i znicz wzięliśmy również ze sobą i zostawiliśmy przed kościołem pod krzyżem. W czasie czuwania ok. godz. 22 dotarła do nas wiadomość o śmierci Ojca św.
Choć z wielu powodów zdawało się to niemożliwe, chciałem z całym kościołem powszechnym, Polakami uczestniczyć w Watykanie w pożegnaniu Ojca św.
Wiedziałem, że media podają, że niemożliwe jest dotarcie do Rzymu na Plac św. Piotra. Postanowiłem jednak że muszę tam być. I przy dziwnym zbiegu okoliczności, bez paszportu ze starym dowodem osobistym wraz z kolegą wyjechałem z Nowej Soli. Mimo strachu towarzyszyły mi słowa JPII “Nie lękajcie się”.
Po wielu godzinach jazdy, po dotarciu do Rzymu, przedzierając się przez rzesze ludzi udało mi się znaleźć u wrót Bazyliki św. Piotra. Stałem wśród wielonarodowego tłumu, który skandował: Viva Papa Giovani Paolo Secondo. Czuło się obecność Ojca św.
Przeżycie było ogromne, takie połączenie życia i śmierci, a w konsekwencji dalej życia. Moment kiedy trumna z ciałem JPII odwróciła się przed bramą Bazyliki, jakby ostatni raz patrząc w stronę ludzi, jakby w ostatnim pożegnaniu, był największym przeżyciem.
Dziś, kiedy mija już prawie rok od śmierci Jana Pawła II zastanawiam się, co z pontyfikatu, z nauczania papieża, z tych kwietniowych narodowych rekolekcji, zostało w nas, co zostało we mnie. Myślę, czas to pokaże.
Jedno wiem na pewno, bo to już w czasie homilii pogrzebowej wiedział ówczesny kardynał dziś papież J. Ratzinger mówiąc: “Możemy być pewni, że nasz ukochany Papież stoi teraz w oknie domu Ojca, patrzy na nas i nam błogosławi.”
Wierzę w świętych obcowanie.
MAŁGORZATA WITKOWSKA, ZIELONA GÓRA
Dla mnie wszystko zaczęło się w Poniedziałek Wielkanocny. Przyjęłam wtedy (jako pilot i tłumacz) grupę dwudziestu kilku Francuzów, którzy przyjechali do Polski na pielgrzymkę do Miłosierdzia Bożego. Przyjechali tydzień wcześniej, aby nawiedzić także kilka innych miejsc. Zaczęliśmy od Warszawy potem Niepokalanów, Częstochowa, Oświęcim, Zakopane (sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach). Właśnie tam, wspominając najmocniej Ojca Świętego, dowiedzieliśmy się o Jego chorobie – był piątek rano – 1 kwietnia… Potem jeszcze Ludźmierz i na koronkę byliśmy już w Łagiewnikach. W sobotę rano na Wawelu, potem Wieliczka. Po kolacji w Krakowie postanowiliśmy iść na Franciszkańską, pod okno… W ogromnym tłumie odmawialiśmy różaniec…, aż przyszła godzina 22 i ksiądz prowadzący modlitwę nagle powiedział: “i obejmijmy naszą modlitwą Ojca Świętego, który właśnie odszedł do Pana”.
Zapadła cisza, potem rozległy się szlochy i ten ogromny tłum rzucił się jednym ruchem na kolana… I zaraz ponownie różaniec i pieśni Wielkanocne, i łzy na twarzach… i dźwięk dzwonu Zygmunta… “Moi” Francuzi zaczęli mnie przytulać, głaskać i pocieszać… A potem poszliśmy do Bazyliki Mariackiej na mszę.
W niedzielę byliśmy najpierw w Łagiewnikach, na uroczystej sumie z homilią kard. Macharskiego, a potem pojechaliśmy do Wadowic, gdzie nawiedziliśmy kościół parafialny i dom rodzinny Jana Pawła II.
I już wtedy miałam telefon, że jadę na pogrzeb do Rzymu. A potem jeszcze się okazało, że jadę… z Siostrami i dziewczętami z Liceum Sióstr Niepokalanek w Wałbrzychu!
Dopiero podróż do Rzymu uświadomiła mi głębię mojej wiary. To było przeżycie, którego nie da się ani opowiedzieć, ani zapomnieć.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS