A A+ A++

– Było widać i słychać, że lecą samoloty – wspominała pierwszy dzień wojny Helena Kasprzak (1920-2015). – Ludzie zaczęli się cieszyć, wołać, że lecą nasze Łosie (nowoczesne bombowce PZL-37B Łoś – red). I nagle zobaczyliśmy, że coś się od nich odrywa – dopiero kiedy zaczęły się pierwsze wybuchy zorientowaliśmy się, że to bomby i zaczęliśmy uciekać. Tak 1 września 1939 roku zaczęła się dla nas II wojna światowa. Naloty, wskutek których centrum miasta uległo niemal całkowitemu zniszczeniu, trwały z przerwami przez tydzień. 7 września zaczęły się bezpośrednie walki, również w Piątnicy, Wiźnie i na linii Narwi w Nowogrodzie. Kiedy te punkty obrony padły wojska polskie, 10 września, wycofały się z Łomży w obawie przed okrążeniem.

Latem 1939 roku wybuch wojny był więcej niż pewny, a żądania Hitlera co do natychmiastowego włączenia Wolnego Miasta Gdańsk do Rzeszy oraz wytyczenia tzw. korytarza na linii miast Kwidzyn-Grudziądz-Chełmno-Bydgoszcz nie pozostawiały wątpliwości, że Niemcy dążą do wojny.

– Czuło się, że jest niepokój – wspomina ten gorący czas Barbara Brajczewska, wówczas 10-letnia uczennica IV klasy. – Mój ojciec był człowiekiem światłym, przed kryzysem miał zakład betoniarski, więc czytał gazety i wiedzieliśmy co się święci. Ale było powiedziane, że nie damy ani guzika, więc czekaliśmy co się wydarzy. 

– Pod koniec sierpnia, w podziękowaniu za zdaną maturę, pojechałam z mamą do Częstochowy – wspominała Helena Kasprzak. – Przywiozłyśmy podobiznę Matki Boskiej (obecnie w zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego – red.) i miałyśmy jeszcze w planach odwiedzenie Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie – tato był kolejarzem, miałyśmy więc zniżkę na bilety. Ale to był już 29 sierpnia i ojciec kategorycznie nie zgodził się na ten wyjazd. Jak się okazało, miał rację. 

Po kilku dniach ciężkich bombardowań, z kulminacją w dniu 7. września, z których jakimś cudem obronną ręką wyszły katedra i zabudowania klasztoru kapucynów, pod Łomżą i w jej okolicy zaczęły się, trwające cztery dni, walki. Uczestniczył w nich również łomżyński, 33 Pułk Piechoty, bezpośrednio broniący miasta w ramach SGO „Narew”.

– Mieszkaliśmy wtedy w Zabawce pod Piątnicą – wspomina Barbara Brajczewska. – Myśmy tam mieszkali pod lasem, było tam cicho i niewiele do nas docierało. Jak już Niemcy szli i były te walki na Narwi i o Łomżę, to owszem, było słychać strzały, odgłosy wybuchów, ale my żadnych żołnierzy nie widzieliśmy, aż do wejścia Niemców po 10 września. 

– Ludzie bali się wojny, bo na polityce mało kto się znał – wspominał Władysław Wyrwas (1927-2020), wówczas mieszkaniec Czerwonego koło Kolna. – Jak zaczęły się te naloty, to u sąsiada zabiło wtedy troje ludzi. Myśmy siedzieli wtedy w piwnicy, bo ojciec zakazał nam wychodzić. Jeszcze do dziś stoi to rozwalone, a sąsiad przyszedł do ojca i powiedział: „Janek, całą rodzinę mi zabili”… Ale o tych walkach o Łomżę nic nie wiedzieliśmy, chociaż było słychać ich odgłosy. 

W dniach 7-10 września toczyły się walki o Nowogród. Niemcy zaatakowali też Piątnicę, ale szybko przekonali się, że tamtejsze forty nie zostaną szybko zdobyte. Dlatego część niemieckich sił otrzymała zadanie zdobycia schronów w Nowogrodzie, co udało się dopiero po czterech dniach cieżkich walk; część pozorowała ataki na piątnickie forty, aby uniemożliwić ich obrońcom przyjście z odsieczą innym polskim jednostkom, zaś główne jednostki wojsk niemieckich, w tym  XIX Korpus Pancerny generała Guderiana, zostały rzucone na Wiznę. Polacy nie mieli większych szans w konfrontacji z przeważającymi, zmotoryzowanymi i dysponującymi lotniczym wsparciem siłami wroga, mogli jednak bronić się jeszcze jakiś czas. Dlatego żołnierze z niedowierzaniem przyjęli rozkaz dowódcy 18 Dywizji Piechoty, pułkownika Stefana Kosseckiego o wycofaniu się z zajmowanych pozycji, do czego doszło wieczorem 10 września, a następnego dnia  – (…) Niemcy zajęli Łomżę – pisała w „Kronice Panien Benedyktynek Opactwa Świętej Trójcy w Łomży (1939-1954)” siostra Alojza, tj. Stanisława Piesiewicz (1902-1971). – Zakonnice ogromnie bały się wyjść na ulicę. Tyle się czytało i słyszało o okrucieństwach Niemców względem Polaków. Trzy zakonnice przeszły przez ulicę i spokojnie dostały się do domku. Niemcy nie zaczepili Sióstr. Powoli, grupkami, wszystkie zakonnice przeszły. Miasto okropnie zniszczone, ludzie wracają z tobołkami do swoich domów.

Jednak zakonnice, podobnie jak wielu innych mieszkańców Łomży nie miały gdzie wracać, ponieważ klasztor i kościoł uległy całkowitemu zniszczeniu. Niemieckie rządy trwały do 27 września. Po dwóch dniach miasto zajęły wojska radzieckie, a sowiecka władza niemal do 22 czerwca 1941 roku, to jest do momentu ataku Niemiec na ZSSR, siała terror, prześladując i deportując Polaków na masową skalę. 

– Stało się już zupełnie jasne. Niemcy opuszczają Łomżę. Na samochodach wywozili zboże, meble, w ogóle wszystko co się dało. Samoloty też szły w stronę Prus Wschodnich bez liczby i końca. Opowiadali, że na ich miejsce mają przyjść bolszewicy. Na taką wiadomość wszystkich ogarnęło przerażenie. Skąd, po co i dlaczego mają przyjść bolszewicy? Na to nikt nie umiał odpowiedzieć – zapisała w swym dzienniku pod datą 22 września 1939 roku s. Alojza.

Wojciech Chamryk

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Rz”: Fatalne wyniki sklepów. Ekspert: Pomóc mogłyby powrót do niedzieli handlowych
Następny artykułJakie polskie filmy warto obejrzeć?