A A+ A++

Jak sam tytuł wskazuje, jest rok 1984. Diana Prince, czyli Wonder Woman, pracuje w muzeum w Waszyngtonie, jak również stara się powstrzymywać przestępców i dbać o dobrobyt ludzkości. W trakcie napadu na umiejscowiony w galerii handlowej sklep jubilerski, na którego zapleczu można kupić starożytne artefakty (tak, tak) znaleziony zostaje tajemniczy kamień. Jak się okazuje, ma on moc spełniania życzeń osoby, która go trzyma w rękach. Wkrótce przejmuje go Max Lord, szemrany biznesmen, któremu dopiero co nie wyszedł interes życia.

Wonder Woman 1984 (2020) – recenzja filmu (HBO). Co za absurd

Tak, wiem, już samo streszczenie brzmi absurdalnie, ale wierzcie mi, to dopiero początek. Za scenariusz do Wonder Woman 1984 odpowiadają trzy osoby (w tym reżyserka – także pierwszej części – Patty Jenkins), do tego ponoć testowy pokaz dla publiczności zakończył się katastrofalnymi ocenami, co wymusiło zmiany. Zakładając, że podniosły one poziom, to nawet nie chcę myśleć, jak musiała się prezentować pierwotna wersja tego filmu.

Przede wszystkim Wonder Woman 1984 jest produkcją, która trwa dwie i pół godziny, a historii jest tu ledwie na jakieś sześćdziesiąt minut. Niesamowite, jak bardzo jest to wszystko rozwleczone, momentami chyba nawet bardziej niż Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera, a to naprawdę spore osiągnięcie, tym bardziej, że tutaj nie ma wszechobecnego slow motion. Fabuła jest prosta, jak konstrukcja cepa, do tego stopnia, że już na podstawie trailera da się domyślić absolutnie każdego zwrotu akcji. Jeśli dzieje się coś zaskakującego, to tylko dlatego, że twórcy wpadli na tak durne pomysły, że nikt normalny nie byłby w stanie tego wymyślić. Ba, jedna decyzja jest niesłychanie kontrowersyjna, stawia w złym świetle bohaterów, rodzi masę pytań. A można było tego w naprawdę prosty sposób uniknąć. Poza tym dużą część tego, co tu się dzieje można by skwitować wzruszeniem ramion i powiedzeniem: okej, równie dobrze mogłoby się to wydarzyć, kogo to obchodzi?

Patty Jenkins straciła chyba pomysł na bohaterkę. Już w pierwszej części miała świetną lekcję dla niej, którą zniszczyła finałem. Tym razem celuje w przekaz pełen nadziei, związany z tym, że prawda jest wspaniała, że należy doceniać to, co się ma, że świat jest pełen piękna i można zachwycać się tyloma rzeczami, że nie warto jest żyć przeszłością, bo do niczego to nie prowadzi. Trzeba pogodzić się z tym, co było i nie wróci i patrzeć do przodu. A, no i że nie warto ciągle chcieć więcej, a jeśli już czegoś sobie życzymy, to należy dobrze przemyśleć, czego, bo konsekwencje mogą być opłakane. Niby wszystko spoko, ale przesłania te giną pod toną nielogiczności, głupoty i nudy.

Wonder Woman 1984 (2020) – recenzja filmu (HBO). Marni bohaterowie

Jakby tego było mało, Wonder Woman 1984 ma też spory problem z postaciami. Wspomniałem już, że jeden motyw stawia zarówno Dianę, jak i (spoiler alert, ale jeśli ktoś widział trailer, to i tak o tym wie) Steve’a Trevora. Oboje zresztą są zupełnie nijacy, tak samo, jak i ich relacja. W sumie w żaden sposób się nie rozwijają, poza tym, że Wonder Woman ni z tego, ni z owego nagle zyskuje zupełnie nowe super moce. I nawet jeśli są one jakoś zakorzenione w komiksach, to tutaj biorą się nie wiadomo skąd i dlaczego. Równie marni są przeciwnicy. Pedro Pascal jako Max Lord jest jeszcze jakoś do zniesienia, tym bardziej, że chyba zdaje sobie sprawę, iż gra w marnej produkcji, więc tworzy rolę iście kampową. Nie do końca jednak rozumiem motywacje Lorda, ale to ogólny problem filmu – postacie zachowują się i robią idiotyczne rzeczy. Bardziej wiem, o co chodzi Barbarze Minervie (ja na serio nie wymyślam tych imion), nowej przyjaciółce Diany. Grająca ją Kristen Wiig robi to jednak od niechcenia i z pewnością nie zostanie zapamiętana przez widzów.

Ale hej, to nie wszystko. Oprócz tego, że Wonder Woman 1984 ciągnie się niemożebnie, to nawet nie obfituje w porządne sceny akcji. Są one nakręcone w taki sposób, że wydają się bardzo sztuczne, w czym na pewno nie pomagają ani słabe efekty specjalne, ani ogólna kiczowata estetyka. Nawet wzruszające, czy podniosłe momenty są zupełnie nietrafione, w jednym wręcz leci chyba stockowa muzyka z reklamy, co wywołuje na pewno inne emocje, niż planowali twórcy. Nie sądziłem, że to napiszę, ale Ligę Sprawiedliwości Zacka Snydera oglądało mi się o wiele lepiej niż Wonder Woman 1984, a Patty Jenkins udało się coś niezwykłego – wpierw nakręciła jest z lepszych filmów DCEU, a zaraz potem zrealizowała jeden z gorszych.

PS W Polsce film będzie można obejrzeć w serwisie HBO GO – premiera 1 kwietnia.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDarmowe maseczki dla Mieszkańców Kobyłki
Następny artykułSZNA na początku swojej niedługiej historii