A A+ A++

ROZMOWA || — E-sport to prężnie rozwijająca się dyscyplina. Dla wielu sposób na życie i zarabianie w Polsce nawet 10 tys. dolarów miesięcznie — mówi Maciej Kaszucki, pierwszy w historii plebiscytu Gazety Olsztyńskiej triumfator w kat. e-sportowiec. Z popularnym “Kaszakiem” rozmawiamy m.in. o debiucie e-sportowców na Igrzyskach Olimpijskich, “szlabanach” na komputer, występach w lidze ESEA OPEN, a także o jego “koronnej” grze Counter Strike.

— Osobom siedzącym dużo przy komputerze przypina się często łatkę “no life”. Słusznie?
— Znam wielu ludzi, których można byłoby tak określić. Faktycznie nie mają zbyt wiele życia poza tym wirtualnym. Jednak i w wirtualnym nie osiągają większych sukcesów. Najlepsi e-sportowcy, których poznałem, są przykładami typowych “społeczników”. Nie odcinają się od świata realnego, są aktywni towarzysko. Dbają o formę. Normalnemu człowiekowi trudno zresztą wytrzymać samemu ze sobą. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Nawet teraz, podczas tego “kwarantannowego” czasu. Gdyby nie to, że mieszkam ze współlokatorem, a poza tym mogę kontynuować naukę na uczelni dzięki zajęciom on-line, to pewnie bym zwariował.

— Ile godzin spędzasz przy komputerze?
— Dużo. Staram się jednak nie przesadzać, choć — jak chyba każdemu w obecnych czasach — zdarza mi się zasiedzieć przed monitorem.

— W jednym z wywiadów wspomniałeś, że za e-sport biorą się ludzie, którym nie wyszło w “tradycyjnym” sporcie. W którym nie wyszło tobie?
— Najczęściej tak jest, to prawda. Najpierw wziąłem się za piłkę nożną. W gimnazjum przerzuciłem się na ręczną, a w liceum – za namową naszego nauczyciela – próbowałem swych sił w siatkówce. Jeździliśmy na mistrzostwa wojewódzkie, powiatowe. Sukcesy były, ale nie czułem, bym miał do tego szczególny talent. W e-sporcie natomiast dość szybko zacząłem dostrzegać u siebie wyraźne postępy.

— Pochodzisz z Kaczor pod Srokowem. E-sport był przepustką do większego świata?
— W pewien sposób otwierał mi do niego drzwi. Małe miejscowości mają swoje plusy, ale są i minusy. By pograć z kolegami w piłkę, musiałem często dojeżdżać 7 km. Czasem i więcej. E-sport miałem natomiast na wyciągnięcie ręki. Wystarczyła chwila, bym mógł rywalizować nie tylko z kolegami, ale i z zawodnikami z innych państw czy kontynentów. Jeden nazwałby to wówczas zwykłą grą na komputerze, a mi dawało to dużą dawkę adrenaliny, było wyzwaniem.

— O tym jak wielkie emocje wywołuje e-sport można było się przekonać na wszystkich wcześniejszych edycjach Intel Extreme Masters w Katowicach.
— Dokładnie. Zwłaszcza, że pod względem publiczności i jej zainteresowania e-sportowymi rozgrywkami — w mojej opinii — Polska jest w ścisłej, światowej czołówce. W tym roku, ze względu na koronawirusa, Spodek został zamknięty dla kibiców. Zjechali się topowi zawodnicy z wielu krajów i… walczyli przy pustych trybunach. W absolutnej ciszy. Tę rywalizację, podobnie jak miliony innych ludzi, oglądałem więc przez Internet. Było to dziwne uczucie. Zwłaszcza dla kogoś, kto — jak ja — był w Spodku na IEM dwukrotnie. Zdążyłem poznać tę wręcz niewyobrażalną atmosferę. Cały czas przechodziły mnie ciarki, a po ostatnim dniu praktycznie nie mówiłem, bo miałem kompletnie zdarte gardło.

— Kiedy wziąłeś się “na poważnie” za e-sport?

— W pierwszej klasie liceum, miałem 16-17 lat. Obecnie mam 20, więc w zasadzie jestem w tym świecie “świeżakiem”.

— Miałeś kiedyś “szlaban” na komputer?
— Szczerze? Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Myślę, że to kwestia zaufania. Rodzice mi ufali i wiedzieli, że nie przekroczę granicy tego “co mogę”. Jestem im za takie podejście bardzo wdzięczny, bo dzięki temu mogłem rozwijać swoje zainteresowania. Z drugiej strony — moja mama potrafi rzucić takim spojrzeniem, że od razu wiem, kiedy coś przeskrobałem i wracam do pionu (śmiech).

— Często słyszałeś od rodziców, byś “nie siedział tyle przy kompie”?
— Pewnie. Zwłaszcza przed samą maturą. Treningów jednak nie zawiesiłem, a egzaminy pozdawałem na tyle dobrze, że bez większego problemu dostałem się na wybrane wcześniej studia, czyli Informatykę i Ekonometrię na Uniwersytecie Białostockim. Matematyka, której się wcześniej obawiałem, jest teraz moją najmocniejszą stroną. Na informatyce zajmujemy się głównie programowaniem, radzę sobie nieźle. Najwyżej zawieszoną poprzeczką jest dla mnie jednak ekonometria: ekonomia w wersji makro i mikro, połączona z informatyką ekonomiczną. To już zdecydowanie trudniejsza kwestia. Ale dam radę.

— Przyszłość wiążesz ze studiami czy e-sportem?
— Jeśli nie będzie odbijało się to na jakości, to będę starał się rozwijać te dwie kwestie równolegle. Jeśli jednak po licencjacie, mając 23 lata, nie dorobię się satysfakcjonującego kontraktu w e-sporcie, to pewnie pójdę typowo w stronę studiów. Wezmę się mocniej za kursy, które później pozwolą mi lepiej zarabiać w “normalnej” pracy.

By grać na wysokim poziomie, trenują wiele godzin dziennie, fot. archiwum prywatne

— Kontrakt. Tu leży granica między amatorskim a profesjonalnym graniem?
— W mojej ocenie tak. Przy czym mowa o kontrakcie dłuższym niż pół roku, z jakąkolwiek pensją.

— Jesteś profesjonalistą?
— Nie uważam się jeszcze za takiego. Raczej pół na pół.

— Kiedy w e-sporcie zaczyna się zarabianie kasy? Konkretna liga?
— Wyniki są oczywiście kluczowe, ale czynników jest więcej. Jeśli dany skład jest np. bardzo medialny i robi wokół siebie dużo szumu, to jego “zasięgi” dla danej organizacji są znacznie większe. Wtedy łatwiej pozyskać sponsorów.

— Ile na polskim rynku zarabiają przeciętniacy, a ile najlepsi?
— Przeciętni gracze, średnio, zarabiają ok. 1 tys. zł, plus bonusy. Najlepsi, o których słyszałem, zarabiali natomiast ok. 10 tys. dolarów. To jednak trudny do sprecyzowania temat, bo takich danych nikt przecież nie publikuje. A i ja nigdy nie chciałem nikomu zaglądać do kontraktów.

— Zagraniczni gracze zarabiają lepiej?
— Średnio pewnie tak. Polacy często skupiają się na wynikach, są świetnymi graczami, lecz zaniedbują przy tym stronę medialną. Takich, którzy prowadzą swoje social media profesjonalnie i systematycznie, jest niewielu.

— W e-sporcie są jakiekolwiek granice? W końcu będąc na Mazurach mógłbyś grać dla Amerykanów czy Koreańczyków.

— Niektórzy tak zrobili. Często daje się we znaki jednak bariera językowa. Na wysokim poziomie rozgrywek liczą się precyzyjne komunikaty, a o zwycięstwie zazwyczaj decydują pozornie nieznaczne detale. Mówiąc w ojczystym języku można ponadto jeszcze lepiej skupić się na samej grze.

— Jakie gry obecnie są najpopularniejsze w e-sporcie?
— Jest to dość płynne, zmienia się. Obecnie, z tego co wiem, na 1. miejscu jest League of Legends. Atutem tego jest łatka “family friendly”. Nikt tam do nikogo nie strzela, łatwiej transmitować rozgrywki dla większej rzeszy kibiców. Później jest Counter Strike: Global Offensive, którym się zajmuję. W dalszej części są np. DOTA 2 czy Rainbow Six Siege.

— Counter Strike. Walka terrorystów z antyterrorystami. Po której stronie wolisz być?
— Zabrzmi to pewnie niezbyt poprawnie politycznie, ale lepiej mi po stronie terrorystów (śmiech). Nic osobistego. Po prostu mają w mojej ocenie lepszy zestaw broni, którymi dysponują na starcie.

— Czemu akurat CS?
— “Zarazili” mnie tym koledzy. Początkowo była to rywalizacja typowo koleżeńska. Wkrótce jednak zacząłem coraz częściej wygrywać i… w pewnym momencie stwierdziłem, że gram na tyle dobrze, by zacząć szukać nowych wyzwań. Pojawiła się pierwsza drużyna, pierwszy turniej, klasa e-sportowa w Węgorzewie… Wszystko potoczyło się szybko.

https://bomega.pl/wp-content/uploads/2020/04/kaszucki1-621957-scaled.jpg
“Kaszak” ze statuetką Najpopularniejszego E-sportowca Warmii i Mazur, fot. archiwum redakcji

— Klasy e-sportowe w Polsce to wciąż unikat. Koreańczycy, którzy wiodą prym w światowym e-sporcie, mają je od dawna. Gra Starcraft jest uznawana tam za sport narodowy. Jak z nimi rywalizować?
— Mają łatwiejszy start, przyznaję. Nie oznacza to jednak, że nie są do pokonania. W dobie Internetu można wszystko znaleźć, obejrzeć. Uczyć się profesjonalnej gry nie wychodząc z domu. Przykładem tego może być Elazer. Polak, który radzi sobie bardzo dobrze właśnie na arenie Starcraft. Kwestia chęci, odrobiny talentu i systematycznych treningów.

— Ile trwają twoje treningi?
— Jako drużyna, Infernal, poświęcamy na to kilka godzin dziennie. Zaczynamy od analizy z dnia poprzedniego. Przygotowujemy sobie listę błędów, które popełniliśmy podczas wcześniejszych rozgrywek. Szukamy odpowiedzi dlaczego zagraliśmy w dany sposób i szukamy bardziej optymalnych rozwiązań. Później zaczynamy sparingi z innymi drużynami ze świata, by sprawdzić czy nowe koncepcje sprawdzają się w praktyce.

— Infernal. Kto jest w waszym składzie i na jakim szczeblu jesteście obecnie?

— W szeregach Infernal, poza mną, są jeszcze Kamil “Norgen” Dąbrowski, Filip “Fylli” Wrona, Denis “Jizi” Pysaniuk i Wiktor “karanix” Jankowski. Jesteśmy w lidze ESEA Open. Mieliśmy niedawno szansę zapewnić sobie awans na wyższy szczebel, do ESEA Intermediate. Niestety ulegliśmy jednak Niemcom z Clan of Zabo.

— Przed wspólną grą znaliście się w “realu”?
— Nie, poznaliśmy się właśnie dzięki e-sportowi. Jestem jedynym w zespole pochodzącym z naszego województwa. Pozostali są z Warszawy, Sochaczewa, Lublina i Torunia. I choć trafiliśmy na siebie dość przypadkowo, to bardzo się cieszę, że dane mi było ich spotkać. Przyjaźń to wielkie słowo, ale myślę, że te nasze relacje są bliskie właśnie prawdziwej przyjaźni.

— Dużo jest e-sportowców na Warmii i Mazurach?
— Mnóstwo. Nie grają jednak na stadionach, więc trudno ich policzyć. Nie wszyscy się znają. Takich naprawdę solidnych, którzy osiągnęli coś w e-sporcie, znalazłoby się przynajmniej 5 i w samym Olsztynie. Liczba tych, którzy mogą się z nimi równać, stale rośnie.

— Tak jak i popularność e-sportu?

— Dokładnie. Świadczyć może o tym choćby fakt, że League of Legends i Counter Strike wkrótce będzie można zobaczyć nawet na Igrzyskach Olimpijskich. Gdy to się stanie, to dużo łatwiej będzie tłumaczyć ludziom, zwłaszcza starszym, że e-sport nie jest “marnowaniem czasu na gry komputerowe”. To prężnie rozwijająca się dyscyplina. Dla wielu sposób na zarabianie, sposób na życie. Bo dziś wielu wciąż e-sport kojarzy z… ekologią. Nie potrzebujemy takich nakładów jak np. wyścigi samochodowe, zużywamy mniej zasobów, ale bez przesady. To “E” nie oznacza ekologii.

— Plebiscyt sportowy Gazety Olsztyńskiej poszerzył się w tym roku m.in. o kategorię e-sportową. Jakie to uczucie być pierwszym, historycznym zwycięzcą?
— Niesamowite. Statuetka stoi na honorowym miejscu przy moim komputerze. Jako wyróżnienie potraktowałem już samą nominację. Nie oczekiwałem jednak zbyt wiele. Cieszyłbym się z miejsca w pierwszej piątce. Gdy udostępniłem wpis o plebiscycie w swoich mediach społecznościowych, w głosowaniu wysunąłem się na prowadzenie. Wciąż jednak nie wierzyłem w sukces. Wszystko zmieniło się, gdy dostałem telefon z waszej redakcji, “bym się pojawił”. Przyjechałem na miejsce i… trochę mnie zamurowało. Ta cała oprawa Balu Sportu i Biznesu robiła wrażenie. Gdy odbierałem nagrodę, musiałem się mocno “spiąć”, by utrzymać przez cały czas powagę. Pierwszy raz w życiu byłem tak zestresowany. Kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć. Dobrze, że na miejscu był i mój kolega z liceum, Rafał Raiński (triumfator w kat. Piłkarz Roku/Vęgoria Węgorzewo). Dzięki niemu zacząłem w ogóle mówić, bo zatkało mnie na dobre 20 minut.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKasia Tusk wprowadziła zmiany w sypialni. Nowy mebel od razu wpadł w oko internautom. A gdzie “stary”? Szybko się wyjaśniło
Następny artykułFundacja Hospicyjna: trzeba było ograniczyć odwiedziny. “Bardzo to przeżywaliśmy”