Emocje związane z tragiczną przepychanką na Kapitolu przesłoniły istotny element toczącego się obecnie w Ameryce bezwzględnego sporu politycznego odnośnie przyszłej orientacji partii republikańskiej. 6 stycznia br. w Waszyngtonie, podczas ostatniego wiecu poparcia dla prezydenta Trumpa, jego syn, Donald Trump Junior, rzucił politykom z Partii Republikańskiej, zasiadającym w amerykańskim Kongresie, twarde ultimatum: albo odrzucicie dziś elektorów Joe Bidena ze spornych swing states, albo zapomnijcie o swej reelekcji w przyszłości. Dał więc do zrozumienia, że obóz polityczny skupiony wokół jego ojca będzie próbował ich skutecznie bojkotować, tudzież nawet zwalczać własnymi kontrkandydatami. Przemawiając nieco później, jego ojciec między wierszami podtrzymał rzucone przez syna ultimatum.
Partia Republikańska a trumpizm
W rzeczywistości opozycja wobec Donalda Trumpa wewnątrz partii republikańskiej była widoczna już od samych prawyborów w 2016 r. i bynajmniej nie ustała wraz z jego pokonaniem Hilary Clinton w wyścigu do Białego Domu. Opór ten wprawdzie nieco wówczas przycichł na zewnątrz, ale nie od środka. Wszak w latach 2016–2018 Republikanie mieli większość w obu izbach Kongresu, jednak Donald Trump nie uzyskał od nich zielonego światła do swobodnego realizowania swej wyborczej agendy, czego przykładem był brak woli Kongresu na odpowiednie finansowanie słynnego muru Trumpa na granicy z Meksykiem.
Z czasem część polityków republikańskiego obozu przekonało się do założeń trumpizmu, jak np. znany teksański senator Ted Cruz, paradoksalnie jednak Donald Trump cieszył się o wiele większym poparciem wśród republikańskich wyborców, niż w samej partii, do ostatnich wyborów włącznie, w których Trump oficjalnie otrzymał ponad 11 milionów głosów więcej niż cztery lata temu. Abstrahując od spornej kwestii uczciwości wyborów w USA zachodzi istotne pytanie, na ile Donald Trump w ramach protestów powyborczych rzeczywiście wierzył, że jest w stanie zmienić wynik wyborów, a na ile dążył głównie do wzmocnienia swego własnego zaplecza politycznego w kontraście do „zdrady” – czytaj braku poparcia – ze strony wrogich mu Republikanów. W każdym razie to ze strony jego wpływowych zwolenników, a także najtwardszych wyborców płynął, i nadal płynie przekaz, konieczności odstawienia Partii Republikańskiej do lamusa, której zarzuca się oderwanie od rzeczywistego interesu wyborców.
Paradoksalny sprzymierzeniec
Doszło więc do sytuacji dość paradoksalnej. Big-Tech właśnie skutecznie uciszył w przestrzeni publicznej głównych tenorów trumpizmu, nie tylko usuwając ich konta w największych mediach społecznościowych, ale także neutralizując nawet ich alternatywne środki komunikacji. Idąc w ślady Facebooka i Twittera, Google i Apple pokazały, jak szybko można w całości „dopiąć system”, wykluczając po prostu z gry stworzoną w 2018 r. konkurencyjną dla Twittera aplikację “Parler”. Paradoksem jest to, że Republikanie na zewnątrz lamentują odnośnie agresywnej cenzury Big-Techu (której swoją drogą w ogóle nie ruszyli, mając pełnię władzy w latach 2016–2018), a z drugiej strony znacznej części Republikanów odcięcie głównych kanałów komunikacji Donalda Trumpa z jego zwolennikami, które dotychczas skutecznie wykorzystywał, jest jak najbardziej na rękę. Trump może nawet odgrażać się – jak to zrobił na oficjalnym koncie Twitterowym prezydenta USA, które wciąż działa, choć sam wpis szybko usunięto – że zbuduje alternatywne środki komunikacji, ale żeby się to ziściło w skutecznej formie musiałby w zasadzie powołać do życia konkurencyjne dla Androida i iOSa systemy operacyjne (“Parler” jest wciąż obecny w Internecie, ale przecież główne odziaływanie takich narzędzi odbywa się za pomocą aplikacji na urządzeniach mobilnych). Tak więc, podczas gdy przez ostatnie dwa miesiące Trump osłabiał wrogą sobie frakcję wśród Republikanów, w tym momencie, po przepychance na Kapitolu, ta odrabia swoje straty – przynajmniej wobec części wyborców, a w dodatku ma wiatr w żagle ze strony Big Techu.
Impeachment poprezydencki
Jak wynika zresztą z płynących zza Oceanu wiadomości, Mitch McConnell, lider większości senackiej, póki co jeszcze republikańskiej, buduje obecnie wśród republikanów poparcie dla procedury impeachmentu Trumpa, czyli usunięcia z urzędu prezydenta, do czego ponownie dążą demokraci. Komentatorzy uważają jednak, że zważywszy na brak czasu taka procedura nie ma szans dojść do skutku przed zaprzysiężeniem Joe Bidena 20 stycznia br. – ale najwyraźniej Trump, a wraz z nim trumpizm, ma zostać definitywnie potępiony nawet post factum, trochę na wzór specyficznych pośmiertnych ekskomunik, które onegdaj stosował Kościół wobec największych herezjarchów, gdy z jakiś powodów nie zostali oni dostatecznie uroczyście potępieni za życia.
W amerykańskiej Partii Republikańskiej trwa obecnie wojna domowa. Czas pokaże, czy perspektywa wyborów uzupełniających za dwa lata doprowadzi do ugody i zawieszenia broni na warunkach frakcji, która do tego czasu okaże się sondażowo silniejsza, czy też dojdzie do historycznego rozłamu wewnątrz partii republikańskiej i utworzenia trzeciej wyraźnej siły politycznej, skupionej wokół głównych haseł trumpizmu. Wobec tych ostrych podziałów demokraci, którzy właśnie zyskali pełnię władzy, mogą spać spokojnie przez najbliższe lata, chyba, że swą radykalną lewicową agendą i skrajnym lekceważeniem wyborców Trumpa podpalą Amerykę, która w ostatnim czasie coraz bardziej przypomina beczkę prochu.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS