A A+ A++

Dołączali też Rosjanie, którzy na czele z Borisem Sawnikowem w polskiej wygranej widzieli szansę na stworzenie „Trzeciej Rosji” – ani carskiej, ani bolszewickiej, lecz demokratycznej. Jednak pośród tych wszystkich sojuszników znalazło się tylko jedno państwo, którego wojsko ramię w ramię walczyło z polskimi żołnierzami „Za naszą i waszą wolność”. Mowa o Ukraińskiej Republice Ludowej (zwanej też Ukrainą Naddnieprzańską).

Początkowo niewiele wskazywało na to, że dojdzie do współpracy. Przywódca wojskowy i polityczny URL ataman główny Semen Petlura prowadził równocześnie walkę z Polakami, bolszewikami i białymi Rosjanami. Lecz wobec naporu Armii Czerwonej zdecydował się na rozejm z polskim dowództwem i rozpoczęcie rozmów politycznych.

Prof. Andrzej Chwalba pisał: „Petlura postawił na sojusz z Polską, a Polska Piłsudskiego na Petlurę”. We Lwowie 16 czerwca 1919 roku obie strony podpisały rozejm i przystąpiono do trudnych negocjacji politycznych. O słuszności postępowania utwierdził wkrótce potem atamana dowódca wojsk białych, generał Anton Denikin, który zdecydowanie odmówił uznania niepodległości Ukrainy. Zarówno bolszewicy, jak i zwolennicy powrotu samodzierżawia w Rosji nie chcieli słyszeć o niepodległym i suwerennym państwie ukraińskim, co osłabiałoby imperium niezależnie, czy byłoby ono czerwone, czy białe. Natomiast Piłsudski przeciwnie: marzył o federacji państw, które raz na zawsze oddzielą Rosję od granic Rzeczypospolitej.

Czytaj także: „Putin walczy nie tylko o Ukrainę. To jest też wojna o zachowanie władzy na Kremlu”

Pod niebiesko-żółte sztandary

Już drugiego dnia 1920 roku doszło do znaczącego postępu w negocjacjach, gdyż władze polskie zgodziły się na werbunek ochotników do armii URL spośród jeńców ukraińskich przebywających w kilku obozach, między innymi w Pikulicach pod Przemyślem, Łańcucie i w Dąbiu pod Krakowem (teraz dzielnica miasta). Pod koniec lutego Petlura oświadczył, że sformuje osiem nowych dywizji piechoty. Ścisłą współpracę rozpoczęły Ekspozytura ds. Ukraińskich kapitana Juliusza Ulrycha i Sekcja Wojskowa Ukraińskiej Misji Dyplomatycznej w Warszawie. Ponadto władze zmieniły status jeńców i internowanych na „ochotników wojskowych obcej przynależności państwowej”. Rozpoczęto z nich formować 3. Dywizję Strzelecką zwaną Żelazną pod dowództwem pułkownika Ołeksandra Udowyczenki i 6. Dywizję Strzelecką ochrzczoną mianem Siczowej. Na jej czele stanął pułkownik Marko Bezruczko, doświadczony i zdolny oficer sztabowy, który, jak miało się w przyszłości okazać, był też walecznym dowódcą liniowym.

21 kwietnia 1920 r. w Warszawie podpisano oficjalnie umowę między Rzeczpospolitą a Ukraińską Republiką Ludową, na mocy której strona polska uznawała rząd Petlury i zobowiązywała się do udzielania mu pomocy przy formowaniu na swoim terytorium wojska ukraińskiego. Trzy dni później podpisano też konwencję wojskową, dzięki czemu oficerowie ukraińscy otrzymali takie samo uposażenie i dodatki jak polscy i analogicznie żołnierzom zrównano żołd i racje żywnościowe. Prócz wymienionych dwóch dywizji strzeleckich zaczęto też organizować 4. Brygadę Strzelecką w zajętym przez polskie wojska Kamieńcu Podolskim. Jej dowódcą mianowano pułkownika Ołeksandra Szapowała. Na wieść o umowie polsko-ukraińskiej w maju przez front przedarła się armia generała Mychajła Omelanowycza-Pawłenki. W istocie jednostka ta była armią tylko z nazwy, gdyż liczyła około sześć tysięcy ludzi (a więc odpowiadała sile brygady), ale mocno dawała się we znaki bolszewikom na ich tyłach.

Konarmia – formacja Siemiona Budionnego, 1920 r.


Konarmia – formacja Siemiona Budionnego, 1920 r.

Fot.: Be&w

Na polską stronę przeszły też dwie brygady ukraińskie walczące do tej pory w szeregach Armii Czerwonej. Ataman Petlura zabiegał, by od razu włączyć je do swych wojsk, ale tu napotkał opór ze strony polskiego sojusznika. Polacy nie ufali oficerom tych brygad, ponieważ w ciągu ostatnich miesięcy kilka razy zmieniali barwy. Mimo protestów Petlury ich żołnierze zostali internowani, ale pozwolono im indywidualnie składać podania o przyjęcie do Armii Czynnej URL. Dzięki temu i innym akcjom werbunkowym pod koniec sierpnia 1920 roku armia ta liczyła ponad dwadzieścia jeden tysięcy ludzi, z czego połowa służyła w jednostkach liniowych. W jej skład wchodziło pięć dywizji piechoty i jedna dywizja kawalerii. Armia miała także własne lotnictwo w postaci I Zaporskiego Oddziału Lotniczego stacjonującego na lotnisku wojskowym na Mokotowie w Warszawie. Była to dawna 1. Lotnicza Polowa Kompania Armii Czerwonej, składająca się w większości z ukraińskich lotników, która dobrowolnie przeszła do Wojska Polskiego w czasie jego wyprawy kijowskiej wiosną 1920 roku.

Na dobre i na złe

Formowanie ukraińskiego wojska w Polsce nie było jednak wcale proste. W kraju wyniszczonym wojnami brakowało praktycznie wszystkiego. Armia polska cierpiała na deficyt broni, amunicji, nie mówiąc już o mundurach i butach. Nie może dziwić więc, że w sojuszniczych oddziałach było jeszcze gorzej. W ich obozach wojskowych, które wcześniej były obozami jenieckimi lub internowania, szalały tyfus i inne choroby. Lecz wśród tych wszystkich bolączek najgorszą był brak zaufania, a często i wrogość między polskimi i ukraińskimi żołnierzami. Wciąż świeże były wspomnienia walk o Lwów i z wojny o Galicję Wschodnią w 1918 i 1919 r. Dlatego m.in. polscy oficerowie na początku nie darzyli zaufaniem generała Omelanowycza-Pawłenki, który jeszcze rok wcześniej walczył z nimi. W jego armii było też bardzo wielu żołnierzy pochodzących z Galicji Wschodniej. Zdarzały się wrogie wystąpienia i zachowania po obu stronach i po obu stronach były surowo karane. Jednak wartość sojuszniczych umów potwierdziły walki na froncie, a wtedy ukraińscy żołnierze nie zawiedli.

Pierwszą wspólną operacją obu armii była wyprawa kijowska, rozpoczęta 25 kwietnia 1920 roku. Między innymi dowodzona przez pułkownika Bezruczkę 6. Dywizja Strzelecka walczyła w szeregach polskiej 3. Armii i razem z jej żołnierzami 7 maja wkroczyła do opuszczonego przez Armię Czerwoną Kijowa. Piłsudski liczył, że pod Kijowem stoczy z bolszewikami walną bitwę, która zdecyduje o losach tej części Europy i niezawisłość Ukrainy stanie się faktem. Nie docenił przeciwnika, który wycofał się, by za moment uderzyć ze zdwojoną siłą. Ponadto większa część społeczeństwa ukraińskiego zmęczona była wojną, ciągłymi walkami i okupacją przez wciąż zmieniające się wojska. Co gorsza, spora część polskich żołnierzy zachowywała się jak najeźdźcy, a nie sojusznicy.

Oddziały Wojska Polskiego na ulicy Wielkiej Włodzimierskiej, Kijów, maj 1920 r. (reprodukcja)


Oddziały Wojska Polskiego na ulicy Wielkiej Włodzimierskiej, Kijów, maj 1920 r. (reprodukcja)

Fot.: Krzysztof Chojnacki/East News / East News

Piłsudski przestrzegał swych oficerów przed rabunkami, nakazywał je surowo karać. Młody kapitan Charles de Gaulle, służący na ochotnika w wojsku polskim, zapisał wówczas w dzienniku: „W mrokach duszy rolnika mieszka tylko jedno uczucie: nienawiść do żołnierza”. Nie przesadzał i nie ma się co dziwić chłopom ukraińskim ograbianym i terroryzowanym… Jeden z polskich dowódców, generał Marian Januszajtis raportował wówczas: „Wobec rozluźnienia dyscypliny, przejawiającego się w masowych rabunkach, poleciłem traktować wszelkie wypadki bezprawnej rekwizycji jako zwykły rabunek” – co oznaczało kulę w łeb dla zdemoralizowanych żołdaków.

Wobec powyższego akcja werbunkowa do Armii Czynnej URL na prawobrzeżnej Ukrainie przyniosła słabe rezultaty. Zresztą nie trwała ona długo, po tym jak ruszyła bolszewicka ofensywa, a polscy i ukraińscy żołnierze po raz pierwszy spotkali się z siejącą grozę 1. Armią Konną Siemiona Budionnego, która przełamała ich obronę 5 czerwca. Zaczął się odwrót. Większość sił Armii Czynnej pod dowództwem generała Omelanowycza-Pawłenki wraz z polską 6. Armią otrzymała zadanie obrony południowego odcinka frontu, aż po granicę z Rumunią. Natomiast 6. Dywizja Strzelecka pułkownika Bezruczki pozostała w składzie 3. Armii i zapisała jedną z najpiękniejszych kart w historii polsko-ukraińskiego braterstwa broni.

Czytaj też: Rosyjscy miliarderzy w pułapce. Co musi się stać, by odsunęli Putina od władzy?

Wyrzucił diabła z Zamościa

Konarmia, jak nazywano formację Budionnego, 11 sierpnia 1920 roku odpoczywała po ciężkich bojach z polską kawalerią. Budionny przyjechał samochodem, by przeprowadzić inspekcję swych „dońców”. Z zadowoleniem skonstatował, że mimo trudów jego oddziały nie straciły bojowego ducha. Czekał więc spokojnie rozkazów, a te nadeszły następnego dnia: „Konarmia ma zniszczyć nieprzyjaciela na prawym brzegu Bugu […], a następnie zająć Lwów”. Kierunek ataku więc się nie zmieniał, ale Budionnego musiały trapić jakieś przeczucia, bo kiedy 13 sierpnia dał rozkaz do natarcia, zauważył w obecności Klimenta Woroszyłowa, że jest trzynastego. Ten mu odpowiedział: „Owszem, ale my jesteśmy bezbożnikami, więc w diabelskim dniu diabły powinny pomagać nam”.

Okazało się jednak szybko, że nawet piekło sprzysięgło się przeciw bolszewikom. Następnego dnia Budionny i jego sztab o mało nie stali się ofiarami polskiego wypadu w Łopatynie. Wieczorem Budionny po dniu pełnym wrażeń, kiedy musiał ostrzeliwać się przed polskimi zwiadowcami, otrzymał zaskakujący rozkaz. Wyczytał między innymi: „12. Armia i 1. Armia Konna […] przechodzą z dniem 14 sierpnia, godzina 12.00, pod komendę Frontu Zachodniego”. Oznaczało to, że naczelny dowódca Armii Czerwonej Siergiej Kamieniew polecił Budionnemu natychmiast ruszać na pomoc uwikłanemu w walkach pod Warszawą Michaiłowi Tuchaczewskiemu, lecz ten albo do końca nie zrozumiał rozkazu (z czego był znany), albo nie chciał zrozumieć i nie zmienił kierunku natarcia swego wojska. Tym samym znalazł się w ciężkich opałach. Nim doszedł do Lwowa, jego kawalerię nieustannie atakowały polskie samoloty i ostrzeliwała ciężka artyleria.

16 sierpnia dotarł kolejny rozkaz od Tuchaczewskiego, który nakazywał Konarmii maszerować w okolice Włodzimierza. Budionny nie miał jednak już czasu zastanawiać się nad sensem tej dyrektywy, uwikłany w ciężkich walkach na przedpolach Lwowa. Wysłał tylko depeszę do nowego zwierzchnika z prośbą o wyjaśnienie i ruszył dalej do natarcia. 19 sierpnia otoczył Lwów z trzech stron, lecz wieczorem otrzymał od Tuchaczewskiego ten sam, w jego mniemaniu, bezsensowny rozkaz. Następnego dnia w południe, choć czerwoni kozacy widzieli już kościelne wieże Lwowa, Budionny dał rozkaz do zwinięcia oblężenia i ruszenia na pomoc Tuchaczewskiemu – główną przeszkodą na jego drodze był teraz Zamość.

Generał Antoni Listowski (pierwszy z lewej) rozmawia z atamanem Semenem Petlurą, kwiecień, 1920 r..


Generał Antoni Listowski (pierwszy z lewej) rozmawia z atamanem Semenem Petlurą, kwiecień, 1920 r..

Fot.: NAC

Manewr Budionnego w istocie był spóźniony. Tuchaczewski uciekał już spod Warszawy, dzięki czemu polskie dowództwo mogło wysłać część sił przeciw Konarmii. Ale były one jeszcze zbyt daleko, by odciążyć od razu niewielką załogę Zamościa. Kto mógł, chwytał za broń – niezależnie od wyznania i narodowości. Akurat w Zamościu kwaterowała część ukraińskiej 6. Dywizji Strzeleckiej (nie cała, jak piszą niektórzy historycy) ze swym sztabem. Dosłownie w ostatniej chwili do miasta dotarł Pułk Strzelców Kaniowskich kapitana Mikołaja Bołtucia. Zamościanie mogli liczyć jeszcze na wsparcie brygady kozackiej esauła Wadima Jakowlewa. Wszyscy oni oddali się pod dowództwo najstarszego i najbardziej doświadczonego oficera w mieście – pułkownika Bezruczki. Dowódca ukraińskiej dywizji nie miał żadnych problemów, by porozumieć się z kapitanem Bołtuciem – obaj mieli za sobą służbę w carskiej armii i bardzo dobrze znali język rosyjski.

Tymczasem Budionny, pewny łatwego zwycięstwa, 29 sierpnia obiecał swym „dońcom”, że jeszcze tej nocy będą nocować w tym mieście. Podobnie jednak jak pod Lwowem, znowu zawiódł go instynkt.

Czerwonych kozaków przywitał gęsty ogień cekaemów i dział należących do ukraińskiej baterii. Kilkakrotnie ponawiali szturm i za każdym razem byli dziesiątkowani z murów twierdzy wybudowanej przez hetmana Zamoyskiego. Jeden z polskich obrońców, Adam Grzymała-Siedlecki, tak komplementował ukraińskich sojuszników: „Siła niewielka, ale żołnierz wytrawny i wprost znakomity. [Ukraińcy] bili się obok nas, jakby to był jakiś konkurs popisu. Nie drgnęli ani razu, a ich artylerzyści okazali się pracownikami pierwszej klasy”.

Pułkownik Bezruczko swą twardą obroną tak zaabsorbował Budionnego, że ten nie zauważył, iż na jego tyły podeszła polska 3. Armia. Ostatecznie zdołał się wyrwać z tej matni, lecz 31 sierpnia cofającą się i mocno przetrzebioną (liczyła już tylko dwie dywizje, czyli około sześć tysięcy żołnierzy) Konarmię pod Komorowem dopadła polska 1. Dywizja Jazdy pułkownika Juliusza Rómmla, w której zebrały się najlepsze szable Rzeczypospolitej i batalion szturmowy kapitana Stanisława Maczka. Doszło do największej bitwy kawaleryjskiej od roku 1831, ale i tym razem Budionny uniknął ostatecznego pogromu. Jednak by uniknąć całkowitego rozkładu swych oddziałów, smętne resztki Konarmii ostatecznie zostały wycofane z polskiego frontu pod koniec września 1920 roku.

Bez możliwości wyboru

Październik 1920 roku przyniósł wojsku polskiemu ostateczne zwycięstwo, ale dla jego wschodnich sojuszników – nie tylko Ukraińców, ale i Białorusinów, Rosjan i Kozaków – nie oznaczało ono nic dobrego. Artykuł drugi podpisanego 12 października 1920 roku rozejmu polsko-rosyjskiego zobowiązywał obie strony do niepopierania cudzych działań wojskowych skierowanych przeciwko drugiej stronie. Tym samym Polska zmuszona została do wypowiedzenia układu państwowego z Ukraińską Republiką Ludową. Armia Czynna stanowiła wówczas niebagatelną siłę. Jesienią 1920 roku jej stan wzrósł do około czterdziestu tysięcy żołnierzy.

Postanowienia rozejmu, które całkowicie nie były po myśli Józefa Piłsudskiego, oznaczały, że armia URL i inne sojusznicze formacje muszą być rozwiązane, a ich żołnierze internowani w obozach. Wykorzystując jednak fakt, że rokowania pokojowe w Rydze nadal trwały i formalnie utrzymywał się stan wojny między Polską a Rosją bolszewicką, dowództwo armii URL zdecydowało się na dalszą walkę z Armią Czerwoną. Do Ukraińców przyłączyły się formowana na terenie Polski 3. Armia Rosyjska generała majora Borysa Peremykina, licząca około ośmiu tysięcy żołnierzy, i oddziały kozackie esauła Wadima Jakowlewa (blisko trzy tysiące szabel). W sumie zebrało się więc ponad pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy plus około dwudziestu tysięcy cywili, w większości rodzin żołnierskich. Dowódcy tych wojsk ustalili, że zaatakują Bracław, a następnie będą przebijać się na Krym, by połączyć się tam z armią generała lejtnanta Piotra Wrangla. 18 października Józef Piłsudski wydał specjalny rozkaz, w którym podkreślał zasługi sojuszników, zwłaszcza ukraińskich żołnierzy: „Armia nasza pamięta krwawe walki, w których uczestniczyły wytrwale zarówno w dni zwycięstwa, jak i w godzinach próby, wojska ukraińskie. Wspólnie przelana krew i braterskie mogiły położyły kamień węgielny wzajemnego porozumienia i pomyślności obu narodów. Obecnie, po dwóch latach ciężkich walk z barbarzyńskim najeźdźcą, żegnam wspaniałe wojska Ukraińskiej Republiki Ludowej i stwierdzam, że w najcięższych chwilach, wśród nierównych walk niosły one wysoko swój sztandar, na którym wypisane hasło «Za naszą i waszą wolność» jest wyznaniem wiary każdego uczciwego żołnierza”.

Te słowa uznania polskiego naczelnego wodza nie mogły jednak zniwelować rozgoryczenia, a nawet poczucia zdrady ze strony Polski. 2 listopada 1920 roku, stanowiącym ostateczny termin do wymarszu wojsk sojuszniczych z terytorium Polski, armie ukraińskie, rosyjskie i oddziały kozackie wraz z rodzinami ciągnącymi za nimi na taborach przekroczyły Zbrucz i znalazły się na Podolu. W tym samym czasie to samo zrobiła na granicy z Białorusią „Wieża Babel” – jak nazywano armię generała majora Stanisława Bułak-Bałachowicza, złożoną z żołnierzy różnych narodowości. Nie uszły one daleko, gdyż Armia Czerwona dobrze przygotowała się do walki z nimi. Po zaciętych, ale krótkich bojach wojska sojusznicze zostały w połowie listopada rozbite. Części z nich udało się z powrotem przekroczyć Zbrucz i wrócić do Polski.

Według polskich władz w obozach internowania znalazło się wtedy około dwudziestu tysięcy Ukraińców (żołnierzy i cywilów) oraz kilka tysięcy Rosjan i Kozaków. Wśród internowanych był też już wtedy generał Marko Bezruczko. Został do śmierci, czyli lutego 1944 roku, w swej przybranej ojczyźnie. Kiedy usłyszał, że Piłsudski, rozgoryczony straconym zwycięstwem, w maju 1921 roku raz jeszcze przepraszał ukraińskich sojuszników, miał ponoć stwierdzić, że nie ma żalu do Marszałka, gdyż do końca wobec Ukraińców zachowuje się po rycersku.

Korzystałem z: Andrzej Chwalba, „Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918-1920”, Czarne; Norman Davies, „Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919-1920”, przeł. A. Pawelec, Znak; Michał Klimecki, „Galicja Wschodnia 1920”, Bellona; Piotr Korczyński, „Wojownicy, żołnierze i śmierć nie zawsze pełna chwały”, Cztery Strony Świata; „Wojna o wszystko. Opowieść o wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920”, pod red. W. Sienkiewicza, Demart

Czytaj też: Słynny politolog: To punkt zwrotny dla Unii. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości

Najnowszy „Newsweek Historia” w kioskach od 17 marca

okladka (2)


okladka (2)

Fot.: Newsweek / Newsweek

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUkraina od zawsze była podzielona politycznie i kulturowo. Ale dziś wspólny wróg zjednoczył
Następny artykułTusk wzywa do deputinizacji. „Gasi ogień, który sam podłożył”