Szukam w tej powieści maseczek, objawów koronawirusa, zagrożenia życia. Bo przecież bohaterowie nie mogą być aż tak zdołowani tak po prostu, na pewno to wynik wielu miesięcy izolacji i wdychania oparów płynu do dezynfekcji rąk. Ale nie, żadnych widocznych symptomów pandemii tutaj nie ma, żaden z bohaterów nie skarży się na brak węchu czy smaku, na wysuszone od płynów na spirytusie ręce czy dawno niepraną, śmierdzącą maseczkę. Zastanawia tylko ta depresyjność i brak życia w miejscu, gdzie tego życia można by się było się spodziewać.
Nieprzepracowane traumy
Imię Luna kojarzy mi się wyłącznie z „Pomyluną” z Harrego Pottera i ewentualnie rzymską boginią Księżyca, ale dziewczyna na okładce książki ani nie wygląda dziwacznie, ani nie ma świetlistej szaty i rydwanu z dwoma końmi. Jest anorektyczna, wycofana, zamyślona, smutna. Właściwie mogłaby być Alicją, główną bohaterką poprzedniej powieści Jelonek „Koniec świata, umyj okna” – ta też ma nieprzepracowane traumy, które nie pozwalają jej na w miarę bezbolesne konfrontacje z życiem.
Tyle że Luna w przeciwieństwie do Alicji nie doświadcza napadów lęku, które dla tej drugiej stały się ważnym elementem tożsamości. Chce pisać doktorat, ale w ogóle jej to nie idzie, prokrastynuje. Żyje ze swoim mężem, ale nie potrafi stworzyć z nim bliskiej relacji. Ma niekontrolowane napady głodu, ale czuje, że musi być szczupła. Denerwuje się na palącego papierosy sąsiada, ale chętnie przyjmuje od niego spadek. Wciąż wracają do niej obrazy z dzieciństwa, ma przed oczami swojego pijanego ojca, który bardzo chętnie sadzał ją sobie na kolana, i bierną matkę, która nie potrafiła się przeciwstawić. To chyba jedyne żywe obrazy w głowie Luny. Czasu obecnego doświadcza jakby zza szyby.
,,Trzeba być cicho”
Fot.: Materiały prasowe/Wydawnictwo Cyranka
Mimo że to Luna gra pierwsze skrzypce w tej powieści, narrator(ka) podąża także za innymi, równie straumatyzowanymi bohaterami – mężem Theo i ich znajomą fryzjerką Miśką. Lunie i Theo związek raczej nie wychodzi, ale Theo jest osobą, która ma szansę wzbudzić w czytelniku najwięcej sympatii i czułości. Miśka to całkowite przeciwieństwo Luny – osoba, która „żyje na pełnej” i przeżywa na trzeźwo to, co inni przeżywają tylko po alkoholu (dotyczy to zarówno pozytywnie rozumianej otwartości na innych, jak i przemocowych zachowań).
W tej powieści bohaterów jest jeszcze więcej i niemal każdy z nich jest do zapamiętania. Dlatego jeśli ktoś po lekturze „Końca świata…” i po niewielkiej objętości „Trzeba być cicho” będzie podejrzewał, że Agnieszka Jelonek ponownie skupi się tylko na jednej osobie, to będzie zaskoczony. Może nawet tak bardzo zaskoczony jak Luna i Theo, kiedy dowiedzieli się, że otrzymali w spadku dom od sąsiada. Albo jak ja, kiedy przeczytałam, że w tym domu oprócz nieudanego małżeństwa zamieszka także Miśka, tworząc z nimi dość specyficzny trójkąt.
Przymus bycia cicho
Bohaterowie zanim przeprowadzą się na wieś (co będzie kluczowym wydarzeniem), mieszkają na „Zielonym osiedlu”, które należałoby nazwać „betonowym”, ale specjaliści od reklamy widzą świat inaczej. Blok, jak twierdzi Luna, to nie tylko miejsce, ale też „kategoria myślenia”. Wzajemne przenikanie się ludzkich głosów, spuszczanie wody, „siki i kupy na ścianach” sprawiają, że bohaterka ma potrzebę zachować ciszę, sądzi, że być usłyszanym to obciach. Ten tytułowy przymus bycia cicho nie ogranicza się u niej wyłącznie do funkcjonowania w blokowisku, raczej zwraca uwagę czytelnika na mechanizmy psychologiczne, które ma zakodowane od dziecka. Okazuje się, że wybrała Theo na swojego partnera, bo był osobą „niewyrazistą”, misiem, do którego można się przytulać i który się nie wychyla. Mechanizm wycofywania się jest w Lunie tak silny, że gdy przestaje nad sobą panować i biegnie do lasu, żeby wykrzyczeć swoje emocje, przypomina sobie matkę, która kładzie jej palec na ustach i mówi, że trzeba być cicho, bo ojciec śpi. To ją powstrzymuje.
Agnieszka Jelonek, fot. Czarek Sułek
Fot.: Czarek Sułek / Materiały prasowe/Wydawnictwo Cyranka
Agnieszka Jelonek w sposób przyczynowo-skutkowy pokazuje nam funkcjonowanie swojej bohaterki i jej psychiczne uwarunkowania. Tworzy bohaterkę niosącą za sobą nieprzepracowane cierpienia, które nie pozwalają jej funkcjonować w dorosłym życiu. To portret kobiety, która być może nie załapała się jeszcze na millenialski trend chodzenia na terapię. Ci, którzy czytali „Dom w butelce” wiedzą, że traumy DDA to traumy, których w większości nie da się przepracować, a poza tym nie wszyscy mają siłę, żeby próbować. Bohaterów tych wywiadów bardzo dużo ze sobą łączy – poczucie wstydu, tendencja do porównywania się z innymi, ból związany z nieudanym dzieciństwem, bycie dorosłym, ale jednak dzieckiem, wewnętrzny chłód, brak dostępu do emocji, poczucie lęku. Agnieszka Jelonek w „Trzeba być cicho” mimo tak różnej formy wypowiedzi nie ocenia ani Luny, ani pozostałych bohaterów. Bardzo przekonująco opowiada o tym, jak wciąż wygląda nasz świat i w jaki sposób żyjemy. Z czułością opowiada te historie.
Mimo że bohaterowie raczej nie tryskają energią, to książka Jelonek wypełniona jest dynamicznymi czasownikami i elementami „dziania się”, które pchają akcję do przodu. To „dzianie” zewnętrzne pobudza bohaterów do wewnętrznych przemian, w każdym z nich na którymś etapie powieści coś pęka, by móc się odbudować w nowej, bardziej świadomej wersji. W tym sensie jest to powieść optymistyczna. Udana jest trzyczęściowa, dzielona na „partie” konstrukcja. W trzecioosobową narrację wplata Jelonek coś w rodzaju kartek z pamiętnika samej Luny – to one są najbardziej poruszające. Dużo tu gorzkiej ironii i subtelnego żartu. Naprawdę można to wszystko zmieścić na stu siedemdziesięciu stronach i nie sprawić, że czytelnik ma poczucie nienaturalności i przesytu? Agnieszka Jelonek potrafi.
Agnieszka Jelonek, „Trzeba być cicho”, Wydawnictwo Cyranka, 2022.
Czytaj też: „Titane”. Tu zabijanie jest wysiłkiem, jest seksualną fantazją bez satysfakcji
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS