Do bielskiego sądu rejonowej wpłynął wniosek o uznanie zaginionej cztery lata temu Kingi Kozak za zmarłą. – Kto tak naprawdę szukał naszej córki? – pytają rozżaleni rodzice, wskazując na szereg wątpliwości, które pojawiły się w czasie prowadzonego w tej sprawie śledztwa.
Kinga Kozak mieszkała wraz z mężem Zbigniewem i ich kilkuletnią córką w Buczkowicach. W sierpniu 2018 r. małżeństwo miało w sądzie w Bielsku-Białej swoją pierwszą rozprawę rozwodową. Ich córka przebywała wówczas u dziadków, rodziców Kingi, we wsi pod Włoszczową. Jej ojciec przyjechał na rozprawę. Małżeństwo miało wcześniej wszystko ustalone, rozwód miał być bez orzekania o winie, mieli sprzedać dom i podzielić się pieniędzmi.
Mąż Kingi nie zgodził się na rozwód
W sądzie nastąpił nieoczekiwany zwrot. Zbigniew zmienił zdanie i nie zgodził się na rozwód. Kinga odwiozła ojca na dworzec, zrobiła zakupy w Gemini Parku i pojechała do domu. W międzyczasie zadzwoniła do matki i zrelacjonowała, co działo się w sądzie. Nie była zmartwiona, wierzyła, że ułoży sobie nowe życie bez Zbigniewa. Poznała go, bo uczyła języka angielskiego jego córkę z pierwszego małżeństwa. Zbigniew był już wówczas wdowcem. Małżeństwem byli przez szesnaście lat, ale ich znajomi zeznali, że ostatnie z nich nie należały do najszczęśliwszych. Uważali, że para nie pasowała do siebie. Ona po anglistyce, pracowała w firmie z branży motoryzacyjnej. Zbigniew był na górniczej emeryturze. Dodatkowo Kinga nie miała najlepszych relacji ze swoją pasierbicą, która nie zaakceptowała jej w roli żony ojca.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS