A A+ A++

Krzysztof Wachowiak, właściciel toruńskiego klubu NRD: – Sprawiedliwość? Logika? Jakoś nie mogę połączyć tych słów z działaniami rządu w czasie pandemii w odniesieniu do przedsiębiorców. Przepraszam za taką gorzką pigułkę na początek. Z pewnością nie można porównać działalności restauracji do działalności klubu w czasie pandemii. Oczywiście, wszyscy występujemy pod tym samym PKD o numerze 56, pod którym ukrywają się restauracje, kawiarnie, kluby, dyskoteki, puby i inne miejsca podające napoje lub jedzenie. Jestem właścicielem klubu i obecnie moja sytuacja z miesiąca na miesiąc staje się coraz bardziej dramatyczna. Zostałem pozbawiony możliwości prowadzenia jakiejkolwiek formy działalności. Koncesja na alkohol pozwala mi na sprzedaż go tylko w lokalu, który jest zamknięty – nie mogę sprzedawać alkoholu na wynos, to innego rodzaju koncesja niż ta obowiązująca np. w sklepach. Niemniej uważam, że działalność klubu nocnego niesie za sobą dużo większe ryzyko rozprzestrzenienia się wirusa niż np. prowadzenie restauracji. Jestem zdania, że restauracje mogłyby być otwarte, natomiast kluby muszą jeszcze poczekać lub przekształcić się w puby albo kawiarnie.

Tak też się stało w przypadku NRD.

– W połowie maja, kiedy kluby i dyskoteki zamieniły się w puby, czyli lokale z miejscami siedzącymi. Trzeba jednak dodać, że wówczas rząd nie anulował rozporządzenia z 12 marca w odniesieniu do klubów nocnych. A – jak mówiłem – nie ma żadnego rozróżnienia w definicji prawnej i w klasyfikacji PKD, co jest klubem, co pubem, a co restauracją.

Marcowe rozporządzenie nie miało więc żadnego przełożenia na rzeczywistość. Z technicznego punktu widzenia rząd zamknął moją branżę i nigdy jej nie otworzył. Większość klubów, w tym my, umownie zamieniło się w puby, otworzyliśmy się z dostosowaniem do reżimu sanitarnego. Gdyby nie zaradność przedsiębiorców, nasze biznesy od wiosny powinny być zamknięte, co więcej: pozostawione bez żadnej pomocy rządu. Tylko dzięki naszym działaniom udało się uratować część sezonu w bezpiecznych dla klientów warunkach.

Nie wiadomo, jak długo to się utrzyma.

– Zgadza się, w przypadku NRD, zamknęliśmy się 11 marca 2020, otworzyliśmy 1 czerwca jako pub i kawiarnia, a zamknęliśmy ponownie 16 października. Każdy, kto zna branżę klubową, patrząc na te daty od razu widzi, że zamknięci byliśmy w tych miesiącach, w których się zarabia, otwarci zaś w tych gorszych, jeśli chodzi o przychody. Styczeń i luty to zawsze martwe miesiące, sytuacja jest znacznie lepsza od marca do czerwca, następnie są wakacje, więc wyjeżdżają studenci – to ponownie dla nas średni okres. Najlepsze miesiące w branży klubowej w Toruniu to zdecydowanie październik-grudzień. Trzeba też dodać, że w tym roku od czerwca do października działaliśmy z limitem 50 proc. osób w związku z rygorem sanitarnym. Doszły także dodatkowe koszty związane z przestrzeganiem obostrzeń, aby móc zapewnić naszym klientom bezpieczeństwo.

W Toruniu byliście bodajże pierwszym klubem, który ogłosił zawieszenie działalności, mówiąc, że robicie to z troski o zdrowie pracowników i klientów.

– Podeszliśmy do tematu poważnie. Ale szczerze mówiąc, jeszcze w marcu większość z nas była naiwna, myśleliśmy, że jednak potrwa to krócej. Bezpieczeństwo moich pracowników i klientów było dla mnie znaczenie ważniejsze od strat finansowych. Wtedy też uważałem, że wyniosą one może równowartość miesięcznego obrotu. Okazało się, że dla nas lockdown trwa nie miesiąc, a prawie siedem.

Jak wtedy sobie radziła branża klubowa?

– Inne miejsca robiły publiczne zbiórki na swoją działalność. My postanowiliśmy wyprodukować i sprzedawać naszą firmową odzież jako cegiełkę do naszego budżetu. Organizowaliśmy też NRDtv: 2-3 razy w tygodniu odbywały się streamy, podczas których można było zobaczyć sety didżejskie i wziąć udział w tego rodzaju wydarzeniu online. Niebiletowanym – kto chciał nas wesprzeć, mógł wpłacić pieniądze. Dochód z tych działań przeznaczony został na wypłaty dla pracowników. W tym miejscu chciałem podziękować firmie Media Division, dzięki której mogliśmy zorganizować profesjonalne studio telewizyjne za naprawdę symboliczną opłatę. Oraz didżejom za okazane nam wówczas bezinteresowne wsparcie.

Czy wtedy wiosną musiałeś zwalniać pracowników?

– Wtedy nie, teraz niestety tak. Z ośmiu zawartych stałych umów o pracę zostały w tym momencie dwie, głównie dlatego, że

jestem zobowiązany umową z Polskim Funduszem Rozwoju – nie mogę zlikwidować stanowisk pracy, na które otrzymałem dofinansowanie.

Przypominam, że klub jest zamknięty. Nie ma tu aktualnie żadnej pracy do wykonania. Poza moją.

Co to za praca?

– Robienie przelewów za koszty stałe jego utrzymania.

Większość właścicieli klubów nie jest przygotowana na przetrwanie. Wszystko – jak mówią – pochłaniają licencje, podatki, pensje pracowników, bieżące remonty i inwestycje…

– Branża klubowa w średniej wielkości mieście to nie jest model biznesowy. Może wybrane trzy albo cztery kluby przynoszą konkretny dochód. Jest to bardziej biznes dla pasjonatów, ludzi kochających muzykę. Oczywiście można się z tego utrzymać, ale nie zarobić potężne pieniądze i je zabezpieczyć, a więc – w takim rozumieniu – przygotować na sytuacje wyjątkowe jak pandemia.

Ciągle wzrastają też koszty stałe. Na początku roku akcyza na alkohol wzrosła do 10 proc. Od 2021 roku pojawi się podatek cukrowy, więc już wiemy, że cena litrowej butelki soku lub napoju gazowanego może wzrosnąć do 90 groszy netto. Kluby z założenia mieszczą się w centrach miast, a więc płacą potężne czynsze. Do tego opłaty za media, prąd – gdy masz np. osiem lodówek i sprzęt nagłośnieniowy zasilany siłą. Koncesje, utrzymanie pracowników.

Gdy jest się miejscem takim, jak NRD, które istnieje już 17 lat, to prowadzenie klubu oznacza też ciągłe inwestycje: remonty, kolejne oświetlenie, nowe nagłośnienie i wystrój. Specyfika rynku jest taka, że kluby szybko się ludziom nudzą, dlatego przyjęło się, że żywotność klubu to pięć lat.

A więc jeśli nie chcesz, żeby twoje miejsce się znudziło, musisz je ciągle zmieniać, żeby ludzie byli miło zaskoczeni.

W moim przypadku oznacza to w zasadzie co roku remont któregoś z pomieszczeń.

Czyli nie da się tu nic oszczędzić.

– Na pewno znajdzie się pod tym artykułem wiele mądrych głów w komentarzach, piszących, że trzeba było oszczędzać. W moim biznesie się inwestuje, nie oszczędza.

Wychodzi na to, że w tej branży nie da się przygotować na gwałtowne zmiany na rynku. Wiadomo, że i bez kryzysu to zawsze był ryzykowny biznes, w którym trudno o sukces.

– Zależy, o jakich zmianach mówisz. Sam rynek zmienia się błyskawicznie: trendy muzyczne, wymagania klientów – to wszystko postępuje w niesłychanym tempie. Trzeba być ciągle na bieżąco. Imprezy i koncerty, które wyprzedały się w jednym roku, w kolejnym mogą nie przyciągnąć nawet połowy publiczności. Dlatego też, jeśli właściciel traci zmysł obserwacji lub też nie ma profesjonalnej ekipy, która analizuje trendy, rynek szybko to weryfikuje. Jeśli mówimy o tym, czy dało się przygotować na zmiany takie jak pandemia, muszę odpowiedzieć zdecydowanie, że nie.

A nasza branża dodatkowo pozbawiona została narzędzi do działań zastępczych, jak np. wspomniana już koncesja, która powoduje, że nie możemy sprzedawać alkoholu na wynos. Jedyne, co mogliśmy zrobić w tej sytuacji, to wynajmować nasze powierzchnie, ale tylko na konkretne cele: warsztaty, szkolenia i spotkania. W październiku zacząłem więc organizować taką odnogę działalności. Po niespełna tygodniu przeszliśmy w czerwoną strefę, a więc i tego zostałem pozbawiony.

Pierwsze oznaki kryzysu w gastronomii było widać już zimą, kiedy wiele krajów wprowadziło ograniczenia w lotach i generalnie w podróżowaniu. Monika Gotlibowska, toruńska restauratorka, mówiła, że lokalne restauracje nie przetrwają bez regularnego napływu turystów. Czy te same reguły dotyczą także lokalnych klubów?

– Nie, to dotyczy akurat specyfiki turystyki toruńskiej, tego, jaki turysta do nas przyjeżdża i jak spędza czas. Z analiz, ale też z praktyki wiemy, że Toruń w większości odwiedzany jest jednodniowo przez turystę 40+. A więc restauracje cholernie cierpią, ponieważ te 2 mln turystów dotąd musiało zjeść raz lub dwa razy podczas takiego jednodniowego pobytu w Toruniu. Natomiast na noc turyści nie zostawali, a jeśli już, to raczej starsza klientela – z branży klubowej odczuli to może Stars i Lizard King.

Natomiast faktem jest też, że pojawiła się bardzo mocna tendencja odwiedzania nas w weekendy przez coraz większe grupy osób, które organizowały imprezy okolicznościowe: urodziny, wieczory panieńskie i kawalerskie. NRD, jako miejsce znane w całej Polsce i z dobrą reputacją, miało coraz więcej tego rodzaju klientów. Dodatkowo Toruń to piękne miasto z bardzo niskimi cenami w porównaniu do Warszawy i Trójmiasta. Nie sposób podkreślić jednak, że cała branża na pewno bardzo mocno odczuła brak Camerimage w formule stacjonarnej – tych sześć dni festiwalowych, można otwarcie powiedzieć, to był taki 13. miesiąc w roku. Takie zyski generowali goście Camerimage na całej toruńskiej Starówce.

Wiosną korzystałeś z pierwszej puli pomocy dla branży podczas epidemii. Czy to cokolwiek zmieniło w twojej sytuacji?

– Tak, skorzystałem z PFR, ta pomoc pomogła na chwilę, teraz zaś mocno pogrąża przez swoje obwarowania. Mogę podzielić się tutaj z czytelnikami liczbami. Postanowiłem bezpiecznie pozyskać dofinansowanie na dwóch pracowników – mogłem na większą ich liczbę, ale na całe szczęście założyłem już wtedy, że nie wiadomo, jak długo to wszystko będzie trwało. Mój klub wykazał 100 proc. spadku dochodów, otrzymałem więc maksymalną wnioskowaną kwotę w wysokości 72 tys. zł. I teraz warunkiem zwracania tej pomocy tylko w 25 proc. tej sumy – to częściowo zwrotna pożyczka – jest utrzymanie tych dwóch wskazanych w aplikacji miejsc pracy przez rok od podpisania umowy.

Policzmy więc: dwa miejsca pracy razy minimalna krajowa, czyli ok. 2000 zł netto razy 12 miesięcy. Wychodzi 48 tys. zł. Jeśli doliczymy ZUS, wyjdzie nam 1300 zł na 12 miesięcy, czyli 31 tys. Podsumowując, na spełnienie zobowiązań, do których obliguje mnie umowa, wydam 79 tys. zł. W najlepszym razie będę musiał oddać 25 proc. tej sumy, czyli około 20 tys. zł. Obecnie zaś jestem pozbawiony możliwości prowadzenia jakiejkolwiek działalności. Pracowników muszę jednak utrzymać, mimo że nie mamy co robić w klubie, który jest zamknięty.

A więc ta pomoc to betonowe koło. Może była idealna dla tych, którzy jej nie potrzebowali tak mocno.

Jak wiemy, wiele firm celowo wykazało straty w danym miesiącu, przenosząc faktury z jednego miesiąca na kolejny, wykazali spadek – dostali po prostu bonus dla swojej firmy.

A wiosną i latem nie udało ci się zmniejszyć choć trochę strat?

– Nie udało się. Cieszyłem się, że ludzie mają pracę, pogodziłem się ze stratami, mając nadzieję, że więcej nie będę ich generował. Myliłem się. Kondycja firmy w dzisiejszej sytuacji uzależniona jest od głębokości portfela właściciela. Oczywiście, wstrzymałem wszystkie inwestycje. Poza tym pracownicy wówczas tego nie odczuli. Odczuwają teraz, bo zostali zwolnieni. Wszystko tak naprawdę zależy od tego, czy masz duże oszczędności, czy uda ci się dogadać na obniżenie czynszu. Jeśli tak, to jesteś w stanie to przeciągnąć.

No i najważniejsze pytanie: jak bardzo związany jesteś emocjonalnie z tym, co robisz? Czy masz podejście czysto biznesowe, w którym rachunek zysków i strat jest najważniejszy, czy jak ja – poczucie misji, że to, co robisz, jest ważne dla ogromnej rzeszy młodych ludzi. Że tworzysz dla nich kulturę, edukujesz muzycznie, że oddajesz im przestrzeń, w której dobrze się czują i mogą działać.

– Jak już uda ci się odpowiedzieć na te pytania, to podejmujesz decyzję: czy warto się zadłużać, brać kredyty i brnąć w to dalej. Ja za chwilę będę stał przed taką decyzją. Rok 2020, to już mogę powiedzieć, przyniósł stratę ponad 100 tys. zł. Jeśli w maju 2021 będę musiał oddać państwu minimum 20 tys. zł z pożyczki PFR, to ta kwota rośnie i na pewno urośnie znacznie bardziej, bo pandemia jeszcze długo będzie trwała. Obecnie zamknięty klub miesięczne generuje koszty w wysokości 16 tys. zł. To kredyt, pracownicy, media, a zaraz dojdzie chociażby minimalne ogrzewanie. NRD w 2021 pod koniec maja powinno obchodzić 18. urodziny… Bardzo bym chciał je zorganizować…

Jesienią nie zrezygnowałeś z organizowania koncertów, ale w klubie wszystkie tego rodzaju imprezy odbywały się pod znacznie większym rygorem sanitarnym i z dużymi ograniczeniami, jeśli chodzi o udział publiczności.

– Zmieniliśmy specyfikę programu koncertowego, odwołaliśmy te już wyprzedane lub przenieśliśmy ich część do zaprzyjaźnionego klubu Lizard King, który ma znacznie większą powierzchnię i spełniał warunki. Zostawiliśmy tylko te, które generowały publiczność do 50-60 osób, zgodnie z limitami. Jeśli ktoś zna się na branży koncertowej, doskonale wie, że do koncertu na 50-60 osób dokłada się pieniądze. To wynagrodzenie artysty, koszt noclegu i wyżywienia, zatrudnienie akustyka. A do podziału jest np. kwota 1 tys. zł. No, ale to też jest misja miejsca, o czym mówiłem przed momentem…

Podejrzewam, że ci, którzy ograniczają się wyłącznie do sprzedaży alkoholu i nie pracują nad programem, mają jednak w obecnej sytuacji łatwiej.

– Wszyscy mają ciężko. Nie chcę dzielić gastronomii na tych, którzy mają łatwiej, bo na przykład mogą dostarczać jedzenie na wynos lub z dowozem. Nie dostrzegam też zbytniej różnicy pomiędzy spadkiem o 100 proc. czy o 95 proc. obrotów. W normalnych warunkach, jako NRD, mamy zdecydowanie więcej pracy, ale na to też się pisaliśmy. Czym innym jest pub lub klub, który co tydzień ma tego samego didżeja lub w ogóle go nie ma i podaje piwo i wódkę, a czym innym miejsce, jak NRD, gdzie w każdym roku odbywa się 50-60 koncertów, 170 imprez tematycznych. Wszystko finansowane z własnych środków. Dużo kreatywnego myślenia i podejmowania permanentnego ryzyka: czy coś zainteresuje lokalną publiczność i czy ci ludzie przyjdą tłumnie, czy kupią bilet, czy będą się dobrze bawić, wydadzą pieniądze za barem. A później mnie i moim pracownikom zostaje jeszcze rozliczenie tych wydarzeń. A więc, tak, to sporo pracy logistycznej, fizycznej i kreatywnej.

Co grozi Toruniowi, jeśli lockdown się utrzyma?

– Branża ma być zamknięta do 27 grudnia 2020. Minimum… Natomiast sklepy z odzieżą mogą funkcjonować. Każdy to mówi, aż szkoda powtarzać, że to absurd i brak pomysłu na ratowanie obywateli tego kraju. A jak to wpłynie na toruńską Starówkę? Mnóstwo pustych witryn…

Rozmawiał Grzegorz Giedrys

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWarto walczyć do samego końca
Następny artykułHistoryczne zdjęcie: dom pod wieżyczkami na Placu Bieruta