A A+ A++

Omawiam też ze studentami kazusy tweetów premiera Sasina, by pokazać istotę zbliżających się zmian w Kodeksie spółek handlowych, czyli sasinizację prawa handlowego. Mają być głosowane na posiedzeniu Sejmu 8-9 lutego.

Mówi pan, że ta zmiana umożliwi nieformalne wymuszenie posłuszeństwa biznesu prywatnego.

– Tak. To jest niszowa reforma, nawet większość prawników tego nie rozumie. Ale jest bardzo niebezpieczna. W ramach przepisów dotyczących grup spółek jest zadekretowane, że spółka ma swój interes, który jest autonomiczny i odrębny od interesu jej właścicieli, choć to są przecież ich pieniądze, a decyzje zarządu spółki dotyczą ich sfery majątkowej.

To czyj to będzie interes?

– Zajmuję się prawem handlowym od ponad 20 lat i do tej pory nie było przepisu, który mówił, czym jest interes spółki. Wykładnia prawa sprowadzała się do oczywistych wniosków: ten, kto ryzykuje, powinien mieć wpływ na to, jak zarządza się jego pieniędzmi. Nowe przepisy mówią, że interes spółki nie jest interesem jej wspólników, ale jest to jakiś jej odrębny interes. Jednocześnie nie mówią, kto go określa. Kontekst jest jednak jasny, bo dają one prokuraturze narzędzie do wszczynania postępowań i stawiania aktów oskarżenia za działania na szkodę spółki, czyli jej interesu. Mamy przecież artykuł 296 Kodeksu karnego, który mówi o tak zwanym przestępstwie menedżerskim.

Jeżeli zostanie usankcjonowane określanie przez prokuraturę i sądy, co leży w interesie spółki, a co nie, to będzie to ewenement w skali światowej. Trochę tak, jakby sędzia na boisku na meczu piłki nożnej zaczął zastępować trenera i mówić „macie grać tak albo tak”.

Albo strzelać do jednej bramki?

– Właśnie! Prokurator stanie się dla spółek cesarzem Neronem, który zdecyduje o ich losie, podnosząc palec w górę lub w dół. To jest niezwykle groźny projekt, który daje rządzącym pałkę na przedsiębiorców. Władza poszła już po sędziów, po media, idzie po uniwersytety, a minister Czarnek – po szkoły. A teraz władza idzie po biznes.

Jak to może wyglądać w praktyce?

– Można będzie zablokować każde przejęcie, fuzję, każdą decyzję biznesową. Jak w Rosji. Niby wolność, ale kontrolowana. Popatrzmy na Orlen. Zarząd uznał, że musi kupić Polska Press, bo realizuje w ten sposób interes narodowy, żeby media były polskie. W wywiadzie dla miesięcznika „Company” wiceprezes Burak mówi, że wraz z prezesem Obajtkiem są bardzo dumni z tego, że mają za zadanie realizować politykę gospodarczą PiS, a przecież skarb państwa ma w PKN Orlen niecałe 30 proc. Ale to nie przeszkadza mu zachowywać się – jak mówił Andrzej Nartowski w wywiadzie dla „Newsweeka” – jakby miał 230. Nowe przepisy stworzą zagrożenie do legitymizowania tego typu działań w każdej firmie. Zapisano w nich, że spółka matka może sprawować jednolite kierownictwo nad spółkami ze swojej grupy, jeżeli jest to uzasadnione interesem tej grupy i wspólną polityką gospodarczą. Czyli nawet jak ktoś ma 100 proc. akcji jakiejś spółki, to nie wystarczy, aby mógł kształtować jej strategię i sposób zarządzania. Przecież to jakiś absurd. Z prawnego punktu widzenia nie potrafię powiedzieć, co to znaczy. Wiem za to jedno: pojawia się przestrzeń na dowolne oceny działania firm prywatnych przez prokuratora, a prokurator ma dużą władzę.

Gdy postawi zarzuty, sprawa trafi do sądu.

– Zakładamy, że sprawą zajmie się niezależny sędzia, a sądy będą wolne, ale o to wciąż przecież toczy się zażarta walka. Zanim sąd rozstrzygnie, menedżerowie będą musieli żyć z piętnem zarzutów. Jakkolwiek by one były absurdalne – Jakubowi Karnowskiemu zarzucono, że jako przewodniczący rady nadzorczej pozwolił, aby PKP Cargo za tanio (!) kupiło czeską spółkę – mogą zniszczyć człowieka i firmę.

Prokuratorskie zarzuty blokują kariery, mogą odstraszać kontrahentów od zawierania umów, a nawet od kontaktowania się z osobą, która jest na celowniku prokuratury – przecież może być podsłuchiwana Pegasusem, bo nawet „swoich” podsłuchują.

Jak się bronić przed tym ryzykiem?

– Są sposoby, by odpowiednio ukształtować corporate governance w spółce w opozycji do tych przepisów (aby wyjść z nich) i bronić tego w sądzie, jak będzie potrzeba. Obawiam się jednak, że po zmianie przepisów wielu biznesmenów pewnie zdecyduje się, by za cenę spokoju sfinansować jakąś kampanię rządową albo zatrudnić ważne dla partii osoby. Skala zagrożenia jest niesamowita, dotkniętych tym może być około 500 tys. spółek prawa handlowego. Każda ma iluś członków zarządów, rad nadzorczych, pracowników i doradców, razem to dotyczy wielu milionów ludzi.

A będą dotyczyły ministra aktywów państwowych?

– Minister jest poza tym systemem, a więc de facto będzie zwolniony z odpowiedzialności za wydawanie tak zwanych nieformalnych poleceń.

Czytaj też: NBP prowadzi bardzo niebezpieczną grę. Belka: inflacja w pewnym momencie wymyka się spod kontroli

Wicepremier Sasin już teraz je wydaje. Na Twitterze zlecił PGNiG obniżkę cen gazu dla drobnych przedsiębiorców. W sieci kpił pan, że „mamy nowy superorgan w spółce giełdowej pod nazwą SasinPan i nowy model twitterowo-monarchistyczny zarządzania spółką”.

– Na swój sposób Sasin zaimponował mi odwagą, ale to chyba dlatego, że zapomniał, że prawo czasami drzemie, ale nigdy nie umiera. W zasadzie powiedział, że jest jakiś tam Kodeks spółek handlowych, jakiś ustrój spółki, jakiś zarząd, rada nadzorcza i walne zgromadzenie akcjonariuszy, ale to on wydaje polecenie. I zostało zrealizowane. Przecież PGNiG to spółka giełdowa i choć skarb państwa ma tam większościowe udziały, to jest jeszcze wielu innych akcjonariuszy.

Nie zareagowała Komisja Nadzoru Finansowego ani UOKiK, ani żaden z inwestorów instytucjonalnych, milczało Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych.

– Ludzie się boją i pozwalamy w ten sposób na łajdactwo biznesowe, bo tak to trzeba nazwać. Chciałbym się mylić, ale w przypadku KNF prawdopodobnie mamy do czynienia ze zjawiskiem opisywanym jako ślepota regulatora.

Gest premiera Sasina jest informacją cenotwórczą. Inwestorzy, zgodnie z prawem rynku kapitałowego, powinni otrzymać informacje, jakie są mechanizmy zarządzania spółką. Zarząd PGNiG pisze im na stronie internetowej, że to on kieruje spółką tak, by budować jej wartość dla wszystkich akcjonariuszy. A tweet premiera mówi, że nie, bo działanie PGNiG ma być ukierunkowane na realizację celów politycznych partii rządzącej.

UOKiK powinien zbadać, czy nie doszło do naruszenia zasad konkurencji. Skoro PGNiG najpierw drastycznie podniósł ceny, a potem, bez żadnych negocjacji z kontrahentami, trochę je obniżył, to może podwyżka w takiej skali nie była uzasadniona?

Milczenie inwestorów instytucjonalnych prawdopodobnie wynika ze strachu. Podlegają regulacjom KNF, mogą więc zostać ukarani kontrolą. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego milczy Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Ale milczy też wiele kancelarii biznesowych i firm doradczych.

Działanie tych ostatnich nazwał pan „doradczą prostytucją”. Na LinkedIn o fuzji Orlenu z Lotosem napisał pan, że „z punktu widzenia ekonomii i corporate governance jest ona jakimś disaster dla każdego, kto myśli profesjonalnie. Z wyjątkiem tych, którzy za kasę wydadzą każdemu rządowi i Obajtkom każdą opinię”.

– Przyszedł czas, żeby rzeczy nazywać po imieniu. Tymothy Snyder w książce „O tyranii, 20 lekcji z XX wieku” wskazuje, jak istotna jest etyka zawodowa. A tu niektórzy prawnicy powiadają, że biznes nie miesza się w politykę. Przecież to nie jest polityka, tylko kwestia walki o wolność gospodarczą, która jest elementem praw człowieka, a nie jest licencją udzieloną przez władzę. Inni mówią, że nie zgadzają się ze zmianami proponowanymi w nowelizacji KSH, ale na konferencjach promujących te zmiany głośno deklarują, że one są dla nich niezwykle „inspirujące intelektualnie”. Władza szuka tego typu osób, kancelarii i firm doradczych, które są najemnikami, ale w ten sposób pomagają w oligarchizacji i sasinizacji gospodarki.

Przecież jak ktoś idzie do lekarza, to ten musi postawić diagnozę zgodnie ze swoją wiedzą, czy coś jest dobre dla zdrowia, czy nie. Tego oczekujemy też od doradców prawnych i biznesowych. A przecież byli tacy, którzy uzasadniali władzy opłacalność funkcjonowania kopalń i budowy elektrowni w Ostrołęce. Prawdopodobnie znajdą się i tacy, którzy uzasadnią, że najlepszym rozwiązaniem będzie przyłączenie do Orlenu nie tylko Energi, Lotosu i PGNiG, ale jeszcze PGE, Tauronu i Enei. A może jeszcze i PKO BP, i PZU. Nieważne, jak to wpłynie na wycenę spółek, bo przecież mamy koncepcję biznesu, który powinien działać w interesie narodowym i realizować politykę gospodarczą partii rządzącej, bo ona jest dobra dla Polski.

Zobacz więcej: Daniel Obajtek. Taśmy wójta, „lewe” dochody, nieruchomości, dotacje i zatrudnianie agentów CBA [PODSUMOWANIE]

To jak przerwać ten zaklęty krąg?

– Coco Chanel mówiła, że „aktem największej odwagi wciąż pozostaje samodzielnie myśleć. Głośno”, z kolei Kubuś Puchatek powiadał, że „myślenie to trudna rzecz, ale można się do niego przyzwyczaić”. Dziś trzeba głośno myśleć. Akcjonariusze powinni występować z roszczeniami w stosunku do zarządów, rad nadzorczych, należy składać zawiadomienia do prokuratury, trzeba stosować ostracyzm środowiskowy, w tym wobec doradców usłużnych wobec władzy – starożytni Grecy wypędzali z miasta osoby zagrażające demokracji. Nie wolno się bać.

W mojej ocenie w najbliższych 18 miesiącach rozstrzygnie się, czy w sposób już formalny staniemy się państwem autorytarnym. Ludzie dalej będą chodzić do kina i podróżować, bo zewnętrzne oznaki wolności nie znikną i biznes może żyć w złudnym poczuciu bezpieczeństwa, aż do chwili, kiedy ktoś zadzwoni do przedsiębiorcy i poprosi, żeby wyasygnował określoną kwotę albo nie angażował się w przedsięwzięcie konkurencyjne w stosunku do jego przyjaciela, bo inaczej będzie miał do czynienia z prokuraturą.

Specjalizuje się pan w prawie cywilnym, konstytucyjnym, prawie spółek i prawie rynku kapitałowego. To bardzo rzadki miks.

– Jestem też czynnym adwokatem i okoliczności skłoniły mnie do wyspecjalizowania się również w prawie konstytucyjnym, bo zaangażowałem się w obronę sędziów Pawła Juszczyszyna i Igora Tulei, których odsunięto od orzekania.

Napisał pan też ekspertyzę prawną dla Julii, że miała prawo krzyczeć „Jebać PiS” na demonstracji przeciwko zakazowi aborcji, bo „kontekst, w jakim użyła słów, umieszcza go w ramach usprawiedliwionej estetycznie ekspresji i emocji sprowokowanej przez PiS i podległy faktycznie PiS tzw. Trybunał Konstytucyjny”. Sąd w Gdańsku jednak ukarał Julię grzywną 50 zł. Ale Annę, gdy powołała się na pana ekspertyzę, sąd w Przemyślu uniewinnił. To można tak mówić czy nie?

– Można. Wulgaryzm jest formą ekspresji, w zależności od kontekstu, w jakim zostanie użyty, może być określony jako słowo nieprzyzwoite, ale może być też wyrazem dobitnie wyrażonych emocji. I tak było w przypadku 21-letniej studentki medycyny Julii, Anny i wszystkich kobiet, które manifestowały swój bardzo krytyczny stosunek do partii rządzącej. Gdyby to była inna partia, opinia nie uległaby zmianie.

To nie przypadek, że ten przepis z Kodeksu wykroczeń wywodzi się z okresu PRL i taka sama zasada obowiązuje w takich krajach jak Turcja czy Białoruś. Ale orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jednocześnie wskazuje, że nawet używanie słów nieprzyzwoitych w stosunku do osób sprawujących władzę jest elementem dozwolonej krytyki władzy. Jakakolwiek cenzura w tym zakresie jest niezwykle niebezpieczna. Sprawa Julki dopiero się zacznie, bo sąd nałożył karę (50 zł) bez wzywania Julki i mnie jako jej obrońcy na posiedzenie, ignorując znaczenie masowych, ogólnopolskich demonstracji przeciwko zakazowi aborcji.

W mediach społecznościowych wrzuca pan mnóstwo cytatów z filmu i literatury, np. z „Harry’ego Pottera”: „Bo widzisz, Harry, to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności”.

– To słowa profesora Dumbledore’a, cytat ponadczasowy, ale szczególnie istotny dzisiaj. Studentów od zawsze uczę, i przenoszę to na praktykę, że są trzy najważniejsze wartości, wokół których jest zbudowane całe prawo, które odkrywamy. Bo prawo się odkrywa, nie tworzy: pisze się ustawy i one mogą być nawet bezprawne, ale to prawdziwe prawo jest w nas – to jest wolność, słuszność i bezpieczeństwo. Tam nie ma miejsca na strach.

Prof. Michał Romanowski


Prof. Michał Romanowski

Fot.: Materiał prasowy

W sierpniu 2021 r. zarzucił pan marszałek Elżbiecie Witek popełnienie w świetle kamer przestępstwa, gdy odroczyła głosowanie Sejmu w sprawie „lex TVN”. Jako pełnomocnik posła Michała Gramatyki zawiadomił pan prokuraturę. Potem wysłał pan do prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Manowskiej wezwanie przedegzekucyjne, pisząc: „przeszła pani do światowej historii serwilizmu”.

– Prezes mi odpowiedziała. Mam jej pismo w ramce na ścianie: „Panie mecenasie, zwracam panu pismo zwane »List otwarty – wezwanie przed egzekucyjne« złożone przez pana jako pełnomocnika sędziego Pawła Juszczyszyna. Pismo to nie może niestety trafić do adresata, gdyż w Sądzie Najwyższym nie ma »Neo sędziów« ani »Neo prezesów«. Złożony przez pana list otwarty nie jest też pismem procesowym. Z wyrazami szacunku dr hab. Małgorzata Manowska”.

Ale prezes Manowska przegrała 28 grudnia 2021 r. proces, który jej wytoczyliśmy przed Sądem Okręgowym w Olsztynie, za to, że odmawia zdjęcia ze zbioru orzeczeń Sądu Najwyższego uchwały tak zwanej Izby Dyscyplinarnej, zawieszającej sędziego Juszczyszyna.

Krajowa Rada Sądownictwa chciała dla pana dyscyplinarki, pisząc, że pańskie frustracje i emocje wzięły górę i naruszył pan zasady etyki. Rada oczekiwała również reakcji władz Uniwersytetu Warszawskiego.

– Żałuję, że skończyło się tylko na projekcie uchwały KRS. Mam w tej chwili 7 orzeczeń sądowych, prawomocnych lub z rygorem natychmiastowej wykonalności – z Bydgoszczy, Olsztyna i Gdańska – dotyczących sędziego Juszczyszyna. Orzecznictwo TSUE, Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i starych izb polskiego SN potwierdza bezprawność działań tej władzy.

Z kolei Uniwersytet zdecydował, że nie naruszyłem godności zawodu wykładowcy akademickiego, a jako adwokat mam prawo konstruować strategię, która jest najlepsza z punktu widzenia interesów klienta.

Kiedy sędzia Juszczyszyn ma szansę wrócić do orzekania?

– To jest pytanie z serii, kiedy obecna władza przestanie łamać prawo. W tej chwili zachowuje się jak szatniarz z filmu „Miś”: „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi”. Ale przecież po orzeczeniu sądu w Bydgoszczy Juszczyszyn już został przywrócony do orzekania. Na cztery godziny, bo blokującemu go prezesowi Sądu Rejonowego Maciejowi Nawackiemu wygasła wtedy kadencja i zastępujący go wiceprezes Krzysztof Krygielski przywrócił Juszczyszyna. Gdy wieść się rozniosła, to faksem odwołano z funkcji wiceprezesa Krygielskiego i faksem pan Nawacki został powołany na kolejną czteroletnią kadencję.

Ktoś powie, cóż z tego? Ale te cztery godziny pokazały, że minister Ziobro przestał kontrolować decyzje podejmowane przez sędziów, coraz więcej z nich odwołuje się do swojej niezawisłości – kula śniegowa się toczy.

Mamy też orzeczenie sądu w Gdańsku, nakazujące prokuraturze krajowej wszcząć śledztwo w sprawie tego, czy pan Nawacki nie popełnił przestępstwa. To oznacza, że każdy, kto będzie łamał prawo – w tym pan Nawacki i pani Manowska – nie stosując się do prawomocnych i natychmiast wykonalnych orzeczeń sądów, musi liczyć się z tym, że pójdzie do więzienia.

Ma pan jakieś pozwy w związku ze swoją działalnością?

– Zastępca rzecznika dyscyplinarnego sędziów sądów powszechnych Przemysław Radzik skierował przeciwko mnie prywatny akt oskarżenia. 1 marca jest wyznaczone pierwsze posiedzenie. Sprawa dotyczy mojej działalności w obronie Juszczyszyna i Tulei. Złożył też zawiadomienie do warszawskiej izby adwokackiej z żądaniem wszczęcia przeciwko mnie postępowania dyscyplinarnego. I podobny wniosek do rektora UW. Pozwanie mnie za nazwanie Obajtka Dyzmą zapowiedział też PKN Orlen rok temu, ale czekam i nic.

Klienci nie pytają pana: dlaczego angażujesz się w politykę, przecież jesteś prawnikiem biznesowym?

– Czasem pytają, ale mam bardzo świadomych klientów. Mówię, że robię to dla nich, by jako przedsiębiorcy mogli mieć przestrzeń i wolność do konkurowania. Jeżeli biznes jest zagrożony, to jedyną nadzieją dla przedsiębiorców jest odwołanie się do niezawisłego sądu, który ma obowiązek recenzować i przywoływać do porządku władzę wykonawczą. A wolne media są po to, by to relacjonować. Jeżeli władza będzie miała swojego sędziego i swoje media, to będzie mogła po cichu podporządkować sobie biznes. To jest system naczyń połączonych.

Czytaj także: Scalenie w jednej firmie państwowych hoteli nie jest złym pomysłem. Chyba że to początek ekspansji państwa na rynku poturbowanym przez covid?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZygmunt Solorz jest ciężko chory. Dlaczego poszedł na układ z PiS
Następny artykułZachwyt