Przysłał mi Jurek Mróz, pomysłodawca Memoriału Huberta Jerzego Wagnera, zwany Królem Kibiców, zdjęcie klucza do bram Krakowa. Otrzymał je w uznaniu zasług dla siatkówki. A co ma Jurek wspólnego ze sportem krakowskim…?
Przenieśmy się w drugą połowę lat 50 XX wieku. Na naszym podwórku — wąskim placu pomiędzy blokami przy ulicy Jagiellońskiej — wśród chłopaków dominuje piłka nożna, koszykówka i właśnie siatkówka. Kiedy nadchodziły wakacje, od rana do wieczora graliśmy głównie w nogę. Jako bramki służył nam z jednej strony garaż, z drugiej płot w poprzek podwórka. Podczas wakacji graliśmy tam od rana do wieczora, z przerwą na drugie śniadanie — pajdę chleba posmarowanego miodem lub posypanego cukrem. Ileż tam kontuzji się przytrafiło, ileż szyb w okolicznych oknach wybiliśmy!
Kiedy już piłkarskie mecze nam się znudziły, dla odmiany graliśmy w koszykówkę. Na dwa stojące niedaleko siebie drzewa przybijało się obręcze od rowerka Bobo, z których wycinaliśmy szprychy. Ta dyscyplina sportu była kontuzjogenna, niejeden w ferworze walki rozbił nos o drzewo. W kosza graliśmy w przekonaniu, że uprawianie tej dyscypliny sportu stanowi swoisty hormon wzrostu, w przeciwieństwie do piłki nożnej, od której podobno wykrzywiają się nogi, co nas zresztą od niej nie odstręczało.
Na samym końcu naszych zainteresowań sportowych była siatkówka. Jako siatka służył nam trzepak na skrawku trawy za podwórkiem, ewentualnie płot albo złączone ze sobą i rozpięte na drzewie dwie siatki od tenisa stołowego. Nie było podziału meczu na sety, graliśmy aż do padnięcia z nóg. Do siatkówki warunkowo były dopuszczone dziewczyny, ponieważ ryzyko narażenia się na kontuzję było niewielkie. W siatkę graliśmy również podczas majówek koło wudeku oraz na plaży miejskiej. Piłka ręczna raczej nas nie interesowała, była zresztą w programie szkolnego wuefu.
W 1950 roku, po założeniu Wyższej Szkoły Rolniczej, w Kortowie został powołany Akademicki Związek Sportowy. Inauguracyjny mecz siatkówki akademicy rozegrali w październiku tego roku, wygrywając dwa mecze po 2:0 z Ogniwem Lidzbark Warmiński. W 1961 roku trenerem AZS został Leszek Dorosz, który w cztery lata później wprowadził zespół do I ligi. Potem sukcesy odnosił AZS pod wodzą Andrzeja Grygołowicza — zdobycie Pucharu Polski i złotego medalu mistrzostw Polski. Były to czasy, kiedy zawodników kusiły nie tyle wysokie zarobki, co możliwość studiów na uczelni. Kibice opowiadali sobie o pomyślnie zaliczanych egzaminach tylko dlatego, że student był zawodnikiem AZS-u, a chłopaki, między innymi z Zatorza, zazdrościli im powodzenia u dziewcząt.
Zazdrościliśmy im też dostępu do obuwia sportowego i dresów wysokiej klasy, o których mogliśmy tylko pomarzyć. Z drugiej strony nasi rodzice podkreślali, że siatkarze byli inteligencką elitą, że znali obce języki. Cóż, ale wzrost, niektórych z nas mikry, eliminował z góry dostęp do tej elity. Pozostawało więc kibicować.
Co do miejsca rozgrywania spotkań, od początku odbywały się w różnych obiektach, na przykład w Wojewódzkim Ośrodku Sportu, Turystyki i Wypoczynku, w sportowej hali wojskowej przy al. Warszawskiej czy też w niewielkiej hali w Kortowie. Chodziliśmy na nie całą paczką. A potem — do dzisiaj — była Urania. Tym, który był na ustach wszystkich, stał się Stanisław Zduńczyk, uczestnik mistrzostw świata w 1970 roku oraz igrzysk olimpijskich w 1969, najlepszy sportowiec Warmii i Mazur w 1968 roku w plebiscycie „Głosu Olsztyńskiego”, gracz bardzo inteligentny, całą karierę związany z Olsztynem. Pamiętam, jak wspaniale plasował piłkę.
Trzeba dodać, że publiczność siatkarska była i jest wyrobiona, nie trafiają się tutaj, jak na nożnej, kibole. Chociaż był taki przypadek, kiedy Resovia „podłożyła” się u siebie Płomieniowi Sosnowiec, przegrywając 0:3, przez co goście utrzymali się w lidze, a AZS spadł. Na siatkarzy i sędziów posypały się z trybun monety ze strony Rzeszowian.
— Byłem na tym meczu! — wspomina Jurek Mróz. — Nikt nikogo za rękę nie złapał, ale my swoje wiedzieliśmy.
Jurka Mroza, który prezesuje Fundacji Huberta Jerzego Wagnera, organizatora od 2004 roku międzynarodowego memoriału imienia najwybitniejszego polskiego trenera siatkarskiej reprezentacji Polski, znam od dzieciństwa.
— Po raz pierwszy byłem na meczu siatkówki jako siedmiolatek — wspomina. — Odbył się w Olsztynie na placu za Pocztą Główną. Od tej pory stałem się fanem tej dyscypliny. A ponieważ, ubierając się odpowiednio w biało-czerwone i klubowe barwy byłem widoczny na meczach zarówno piłki nożnej, jak i siatkówki, nazwano mnie Królem Kibiców. W 1972 roku założyłem przy AZS-ie pierwszy w Polsce klub kibica. Spotkania odbywały się w empiku, przy pełnej sali, a przychodzili na nie siatkarze, bywał też Hubert Wagner. Kibicowaliśmy— z szalikami klubowymi zrobionymi przez fanki — nie tylko u siebie, ale też na wyjeździe, np. na derbach z AZS Resovia. A ponieważ wielu z klubowiczów pracowało na kolei, na ważnych stanowiskach, to jechało się salonkami.
Huberta Wagnera poznał w ośrodku wypoczynkowym w Pasymiu, nad Kalwą. Przyjeżdżał do Olsztyna z kadrą Polski na zgrupowania. Wspomina, że Wagner był impulsywny, walił prawdę prosto w oczy. Zwany „Katem”, miał wielkie poważanie u siatkarzy, mimo że ich nie oszczędzał. Ale za ciężką pracą stały wyniki. Między innymi mistrzostwo świata w Meksyku w 1974 roku i złoty medal olimpijski w 1976 oraz wiele innych trofeów. „Kat” zginął w wypadku samochodowym 13 marca 2002 roku w Warszawie.
— Popłakałem się! — wspomina Jurek Mróz. — I właśnie wtedy wpadłem na pomysł, żeby zorganizować międzynarodowy memoriał jego imienia, chcąc uczcić pamięć tego wybitnego trenera. Mało kto wierzył, że to się uda, a jednak!
Inauguracyjny turniej odbył się w 2004 roku w Olsztynie. W 2009 roku gościła siatkarzy Łódź, potem Bydgoszcz, Katowice, Zielona Góra, Płock, od pięciu lat Kraków. W tym ostatnim mieście w hali siatkarzy dopinguje 15 tysięcy kibiców. Warto dodać, że fundacja wspiera też siatkówkę wśród młodzieży.
W tym roku memoriał odbędzie się też w Krakowie w dniach 9-11 lipca, na dwa tygodnie przed igrzyskami w Tokio.
— Dlaczego nie w Olsztynie?— zastanawia się Jerzy Mróz. — Ponieważ Urania nie spełnia warunków do rozgrywania takich masowych imprez jak memoriał. Poza tym władze miasta nie wydają się być zainteresowane finansowym wejściem w ich organizację. Współczuję siatkarzom AZS Indykpol Olsztyn, że muszą grać w takich warunkach. Kibicom też. Nie ma się czym chwalić.
Władysław Katarzyński
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS