A A+ A++

Nitras powiedział tam między innymi, że być może jeszcze w tym pokoleniu dojdzie do sytuacji, gdy katolicy staną się w Polsce mniejszością. Postulował także „opiłowanie” Kościoła katolickiego w Polsce z niektórych przywilejów, np. katechizacji w szkołach. Miałaby być to kara za sojusz Kościoła z jedną partią.

Jak można się było spodziewać, słowa Nitrasa na Campusie Polska Przyszłości sprowokowały ekspertów „Wiadomości” do śmiałych skojarzeń. Robert Derewenda z KUL zaczął snuć porównania z bolszewicką Rosją i okresem komunizmu w Polsce. Pytani na ulicy „przypadkowi przechodnie” ze zbolałymi twarzami mówili, jak straszne i oburzające są dla nich wypowiedzi polityka PO. Do tego wszystkiego dostaliśmy obrazki wyburzanych kościołów i muzułmanów modlących się na ulicach zachodniej Europy.

W podobnym tonie na wypowiedź Nitrasa zareagował prawicowy Twitter. Minister Jacek Ozdoba zaczął snuć porównania do prześladowań katolików w okresie rewolucji meksykańskiej, a Wojciech Mucha – nowy, orlenowski naczelny dwóch krakowskich dzienników – słowa Nitrasa skomentował „albo to zapowiedź, że będą nas mordować albo komuś towar wszedł za mocno”.

Nie jesteśmy już dłużej w Meklemburgii

Za podobnymi reakcjami na słowa Nitrasa krył się autentyczny strach. Bynajmniej nie przed Nitrasem i planami „nękania katolików”, ale przemianami społecznymi, o których mówił polityk PO.

Trzeźwo zauważył to Tomasz Terlikowski. Katolicki publicysta napisał w niedzielę na swoim Facebooku: „Powiedzenie, że w Polsce katolicy nie będą większością, nie jest ani atakiem, ani niszczeniem, jest nieaktualną już w dużej mierze diagnozą. Nieaktualną, bo w Polsce katolicy większością już nie są. Realnie wierzących i praktykujących jest mniej niż połowę, a wśród młodzieży jest kilka, może kilkanaście procent. Inni są już poza Kościołem”.

Trudno nie zgodzić się z tą opinią. Wbrew nadziejom liderów katolickiej prawicy i tradycjonalistycznego skrzydła Kościoła, Polska okazała się podobna do innych europejskich państw. Wraz z rosnącą zamożnością społeczeństwa, przenoszeniem się ludzi z obszarów wiejskich do miast, powiększającą się grupą osób legitymujących się wyższym wykształceniem, także u nas daje się już zaobserwować słabnące znaczenie religii w sferze publicznej.

Otto von Bismarck pytany kiedyś o to, co zrobiłby, gdyby dowiedział się, że jutro będzie koniec świata, miał odpowiedzieć, że pojechałby do Meklemburgii, tam bowiem wszystko dzieje się pół wieku później. Polska była przez długi czas dla tradycjonalistycznego skrzydła Kościoła jego własną Meklemburgią, miejscem, gdzie czas i procesy sekularyzacyjne w cudowny sposób zatrzymały się.

Od dobrych kilku lat nie jesteśmy już jednak w Meklemburgii. Wielki kapitał symboliczny z okresu PRL i pontyfikatu Jana Pawła II został przez Kościół w dużej mierze roztrwoniony, a na pewno już nie procentuje. Takie sprawy jak afery pedofilskie – których skala dopiero zaczyna być znana opinii publicznej – pochłaniają właśnie jego resztki. W dorosłe życie wkracza pokolenie, które nie pamięta nie tylko PRL, ale nawet Jana Pawła II – i z pewnością nie ma ochoty, by jego nauczanie organizowało mu życie.

Choć wbrew temu co mówił Nitras, trudno wyobrazić sobie, by w najbliższej dekadzie, dwóch czy nawet trzech, większość Polaków zaczęło deklarować się jako nie-katolicy, to liczba osób bezwyznaniowych lub wybierających mniejszościowe religie będzie pewnie rosnąć. Co jednak kluczowe, nawet katolicy nie będą chcieli żyć w państwie, gdzie kościelne rozstrzygnięcia moralne są obowiązującym prawem, a biskupi nieformalną częścią każdej niemal koalicji rządowej.

Polska potrzebuje nowej umowy z Kościołem

Prawicę skupioną dziś w PiS taka perspektywa przeraża. Wielu jej liderów nie wyobraża sobie innej Polski niż Polska katolicka: z krzyżem w Sejmie i urzędzie, katolicką nauką kształtującą takie kwestie jak prawa reprodukcyjne kobiet, z narodem zintegrowanym wokół katolickich symboli i rytuałów, z Janem Pawłem II w lekturach szkolnych. Taką Polskę znają, taką potrafią rządzić. Problem w tym, że takiej Polski nie da się budować na siłę, wbrew społeczeństwu i kształtującym go kulturowym trendom.

Prędzej czy później, przed polską polityką stanie problem: „jak odpowiedzieć na widoczne coraz bardziej sekularyzacyjne procesy”. Innymi słowy trzeba będzie na nowo przeprowadzić rozdział Kościoła i państwa. Obecny – z „kompromisem aborcyjnym”, religią w szkole, powpisywanymi do szeregu ustaw wartościami chrześcijańskimi, konkordatem – powstał w latach 90. W zupełnie innej epoce. Nie przystaje do współczesnych czasów i potrzeb Polaków.

Nie znaczy to oczywiście, że każdy jego element trzeba wyrzucić do kosza. Na pewno jednak Polska potrzebuje nowej umowy społecznej z Kościołem katolickim. Niekoniecznie wrogiej wobec Kościoła, ale z pewnością przyznającej mu inną pozycję w sferze publicznej niż obecnie, a jego poglądom mniejszy wpływ na prawodawstwo.

Stare i nowe

Problem tego nowego rozdziału na pewno pojawi się w następnym cyklu wyborczym. Wyborcy nie pozwolą o nim zapomnieć liderom partyjnym. Dla obu stron politycznego sporu temat ten niesie ryzyko. PiS naciskany jest przez całą koalicję mniej lub bardziej radykalnie tradycjonalistycznych środowisk, domagających się budowy w Polsce państwa wprost katolickiego. Te grupy w razie czego mogą wesprzeć narodowe skrzydło Konfederacji albo jego sojusz z Solidarną Polską. Z drugiej strony sytuacja sondażowa partii po wyroku Trybunału Przyłębskiej pokazuje, że elektorat prawicy też ma swoje granice tolerancji, jeśli chodzi o światopoglądowe ekscesy.

Jeszcze bardziej w kwestii Kościoła i państwa podzielony jest elektorat opozycji, rozciągający się od konserwatywnych ludowców, przez zachowawcze skrzydło Platformy i postępowych katolików od Hołowni, po najbardziej antyklerykalnych wyborców lewego skrzydła Koalicji Obywatelskiej i Lewicy. Można się spodziewać, że za każdym razem, gdy opozycja będzie podnosić postulaty renegocjacji umowy z Kościołem, PiS i jego propagandowy aparat będzie starał się przedstawić to, jako atak na Polską tradycję, kulturę, wszystkich wierzących i katolicką większość społeczeństwa.

W tym sensie wypowiedź Nitrasa nie była szczególnie fortunna – zwłaszcza słowa o „karaniu” Kościoła. Bo choć politycy prawicy, a już zwłaszcza „Wiadomości” zmanipulowały słowa polityka – głos z offu przekonywał widzów, że Nitras przedstawiał recepty jak sprawić, by katolicy stali się mniejszością w Polsce, nic takiego nie miało miejsca – to niepotrzebnie wystawił się na strzał.

Jeśli opozycja chce w tym cyklu wyborczym wygrać spór o nową umowę z Kościołem, musi mówić do i w imieniu większości. Bo nowego rozdziału pragnie też wielu praktykujących katolików, którym model politycznego katolicyzmu w stylu „komitet polityczny PiS na urodzinach Radia Maryja” też wcale nie odpowiada.

W każdym razie, nawet jeśli w kwestii kościelnej „stare” wygra jeszcze następne wybory z „nowym”, to ostatecznie wydaje się skazane na klęskę. Bez sięgania po przemoc, w warunkach wolnej, demokratycznej debaty nie wydaje się dziś zdolne, by odwrócić już zachodzące cywilizacyjne zmiany. Wielkich, kulturowych trendów nie odwrócą listy lektur pełne katolickich autorów, akademie ku czci papieża, manipulacje „Wiadomości” ani telewizyjne transmisje nabożeństw. Mogą mieć wprost przeciwny efekt.

Czytaj więcej: „Mentalność ludzi Kościoła jest głęboko zryta przez komunizm”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAustralia zbiera pieniądze na nagrody dla medalistów paraolimpiady
Następny artykułBielan w rządzie po rekonstrukcji? “Nie będę kruszyć kopii”