– Witaj moja pierwsza rodzino. Nie wszystkich was poznaję, ale minęło wiele lat i rzeczy, które mi się przytrafiły. Jednak wszyscy jesteście ciepło w mojej pamięci i sercu. To koncert piosenek, które lubię, więc nie będę jakoś specjalnie kombinował – powiedział na początku wczorajszego koncertu w Miejskim Ośrodku Kultury Marek Dyjak, świdniczanin z urodzenia.
Marek twierdzi, że z powodu pozytywnych zmian w życiu prywatnym szuka weselszego repertuaru. Jednak ktoś, kto po koncercie powiedział, że się ubawił, albo rozerwał, skłamał. Biorąc pod uwagę klimat tego, co wczoraj usłyszeliśmy, próg odczuwania wesołości, jeśli można tak powiedzieć, Dyjak ma bardzo nisko umiejscowiony. Być może to dobra dla niego wiadomość, ponieważ w życiorysie ma nieskończenie wiele trudnych chwil. Dopadły go też ludzkie słabości. Mówi o tym i śpiewa bardzo szczerze i otwarcie. Mógłby być doskonałym terapeutą dla będących na początku drogi poszukiwaczy przygód, zagłębiających się w uzależnienie. Bardzo dobitnie uzmysławia, nie podejrzewającym tego nawet, z czym przyjdzie im się mierzyć w przyszłości.
Marek Dyjak potrafi wstrząsnąć i rozbawić. Po jednej z piosenek, właściwie pieśni, na widowni, zamiast oklasków, zapanowała głęboka cisza. – Widzę, że dobrze się bawicie – podsumował.
W Marku Dyjaku bardzo głęboko tkwią żydowskie korzenie. Chociaż według talmudycznego prawa jest zdecydowanie gojem, ciągle przeżywa tragedię holocaustu. Świadczy o tym dobitnie utwór o małżeństwie dwojga żydowskich dzieciaków, 17, 18-letnich, które po skróconym ślubie w obozie przejściowym w Wierzbicy, całe wspólne życie, trwające trzy i pół godziny, spędziło w wagonie, w drodze do Sobiboru.
Ryzyko skonfrontowania się z niełatwym przesłaniem Marka Dyjaka podjęła widownia w liczbie wypełniającej do ostatniego miejsca salę widowiskową Miejskiego Ośrodka Kultury. To zaskakujące i ciekawe, bo rzadko, jeśli w ogóle, jest obecny w tak zwanych mediach głównego nurtu, a w Świdniku był ze swoim repertuarem po raz ostatni wiele lat temu. Jedni słuchali koncertu po prostu w skupieniu, niektórzy z zamkniętymi oczami, ktoś głęboko pochylony. Wszystko można o czwartkowej widowni powiedzieć, ale nie to, że brakowało jej wrażliwości.
Marek Dyjak wystąpił z kwartetem, Towarzyszyli mu: Mateusz Kołakowski – pianista, Leszek Szczerba – saksofony, Alan Wykpisz – kontrabas i Grzegorz Masłowski – perkusja. Ludzie, którzy, jak mawia, nie potrzebują prób.
Last modified: 8 marca, 2024
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS