Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji, ani pięciu goli w starciu Wisły z Rakowem. Zwłaszcza, jeśli oglądał pierwszą połowę. Zwłaszcza, jeśli po jej obejrzeniu wyłączył telewizor, a my powiemy mu, że to Wisła zeszła z boiska z trzema punktami. Częstochowa poddała się jak Paryż w 1940 roku – bez jednego wystrzału. Bo tak trzeba nazwać porażkę z „Białą Gwiazdą”, która przez większą część meczu nie była nawet zainteresowana grą w piłkę.
Grę Wisły w pierwszej połowie można podsumować krótko. Włoski piłkarz – Muratore. Gospodarze bardzo szybko i bardzo szczęśliwie trafili do siatki. Błaszczykowski zagrał do boku do Boguskiego, ten chciał zwrócić piłkę w pole karne, ale trafił w rękę Piątkowskiego. Karny, pewny strzał Kuby i na tym ofensywa Wiślaków się zakończyła.
Poważnie, Wisła w pierwszej połowę nie oddała już ANI JEDNEGO STRZAŁU. Zero, null. W stronę Szumskiego nie poleciał nawet jakiś farfocel z 40 metrów. Czym zajęła się ekipa z Krakowa? Wystawianiem się na tacy Rakowowi. Sztab „Białej Gwiazdy” chyba nie czytał naszej analizy błędów ŁKS-u przy próbie budowania akcji od własnej bramki. Wisła się starała, to fakt. Tyle że z tych starań wynikały co najwyżej straty tuż przed szesnastką. Do teraz zachodzimy w głowę, czemu beniaminek z Częstochowy nie zdołał wyrównać do przerwy.
Raków miał ku temu świetne okazje – wystarczy wspomnieć o trzech rzutach wolnych z mniej niż 20 metrów. Można wspomnieć o kapitalnym przerzucie Heberta, który obsłużył jednego z rywali lepiej niż Anders Iniesta obsługiwał Messiego. Dodamy też kilka wolnych, po których piłka wpadała w pole karne Wisły, dwa kornery, błyskotliwe podanie Tijanica…
I nic, kompletnie nic nie chciało wpaść do bramki.
Wisła natomiast wyglądała tragicznie. Fizycznie wyglądało to tak, jakby 11 gości wstało z kanapy i wyszło na mecz z profesjonalistami. Wysoki pressing Rakowa gniótł ją do takiego stopnia, że po raz pierwszy dłużej utrzymała się przy piłce tuż przed gwizdkiem na przerwę. Jakim cudem więc wygrała po przerwie? Czy w szatni dostała podwójne espresso?
Odpowiadamy kolejno: nie wiemy i nie. Raków wyszedł z dokładnie takim samym nastawieniem, ale realizował je nieco słabiej. Być może właśnie tu Wisła znalazła słaby punkt rywala. Choć najpierw to rywal znalazł słaby punkt „Białej Gwiazdy”. Tijanić, który był dziś zdecydowanie najlepszym piłkarzem Rakowa, świetnie pociągnął akcję, na końcu znalazł Schwarza i ten ze stosunkowo bliskiej odległości zapakował piłkę w okno. Potem los odpłacił ekipie Papszuna z rękę Piątkowskiego – tym razem to Klemenz odbił futbolówkę w ten sposób, a jedenastkę wykorzystał Forbes.
Wszystko zmierzało więc ku scenariuszowi, który od początku wydawał nam się najbardziej prawdopodobny – Raków odrabia straty i na luzie, zupełnie jak kilka dni wcześniej Legia, zgarnia komplet punktów. Ale wtedy na wyżyny wspiął się Błaszczykowski, który miał dziś udział przy wszystkich bramkach. Najpierw dograł z narożnika boiska wprost na głowę Janickiego, który wygrał główkę z Petraskiem. Potem znów pognębił Czecha, ale tym razem po centrze z gry. Wieżowiec zza południowej granicy próbował interweniować, ale piłka trąciła o niego tak, że dotarła wprost pod nogi Savicevica.
Bomba, 3:2, Raków zamroczony jak po ciosie w szczękę od Gołoty. Goście zgubili rytm, wysoki pressing i składne kombinacyjne akcje. Teoretycznie mogli coś jeszcze zdziałać, ale najpierw kontrę Tijanica zmarnował Forbes, który zbyt długo zwlekał ze strzałem, a potem fatalnie przestrzelił Musiolik.
Łatwe punkty znów przeszły koło nosa Papszunowi i spółce. Zaczynamy mieć z tym problem. Fajnie jest chwalić Raków. Bo trójka obrońców, bo ma pomysł na grę, bo nawet – a to nie zawsze idzie w parze – potrafi ten pomysł wcielić w życie. Ale dziś fakty są takie:
-
- Raków dostał właśnie w ryj od grającej stojanowa przez 3/4 meczu Wisły
- Nie wygrał żadnego z czterech ostatnich meczów, mimo że powinien
- W konsekwencji sam wypisał się z grupy mistrzowskiej
Doceniamy ten projekt. Kibicujemy mu. Jednak dziś Raków ma cztery punkty przewagi nad Wisłą. Osiem nad strefą spadkową – a jeśli Arka jakimś cudem wygra w Warszawie – siedem. Wokół rewelacji ligi powoli zaczyna cuchnąć walką o utrzymanie, które jeszcze niedawno było niemal pewne. Radzimy szybko wziąć się w garść, bo Korona wiecznie pechowo tracić punktów nie będzie.
Fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS