Święta upamiętniające mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa nie mogą „pochwalić się” tyloma zwyczajami, co Boże Narodzenie, jednak i one mają wspaniałą obrzędowość, rodzinną atmosferę i niezaprzeczalny urok. O wielkanocnych tradycjach, które pamiętają ze swoich rodzinnych domów, opowiedzieli nam uczestnicy zajęć w Klubie Seniora, mieszczącym się przy ul. Norwida 2, kierowanym przez Annę Łakotę.
Zaczynamy od porządków
– Wielkie sprzątanie było obowiązkowym punktem przed świętami – opowiada Zofia Makuch, która pochodzi z Batorza w powiecie janowskim. – Kto miał starszy dom, bielił izby wapnem. Moja mama malowała wapnem wszystkie drzewa, żeby robaki nie podgryzały. Ja z dwiema siostrami miotłami-drapakami zamiatałyśmy podwórze. W oknach stawiało się prymulki. Wietrzyło się pierzyny, ogromne poduchy i lniane sienniki wypełnione słomą z żyta. Gospodynie krochmaliły pościel. Spało się potem w takiej wspaniale.
– Teraz, szczególnie w mieście, podchodzi się do tego inaczej. Dawniej były to generalne porządki. Mycie okien i podłóg, trzepanie chodników. Pamiętam pranie na tarze, w czyściutkiej wodzie z rzeki – mówi Urszula Taracha, pochodząca z Urszulina.
– Jeśli wspominamy o wapnie, był taki zwyczaj w naszej wsi, że kawalerowie malowali dziewczynom okna. Jak się panna podobała, to mazali właśnie wapnem. Gorzej, jeśli mieli do którejś jakąś pretensję, bo na przykład odrzuciła ich zaloty. Wtedy malowali białą farbą olejną, którą ciężko było zmyć. Złośliwe było też wysypanie podwórza trocinami – dodaje pani Zofia.
Podobne wspomnienie ma Henryka Śmiech, która urodziła się w Dorohuczy: – Jako młoda nauczycielka, rozpoczęłam pracę w Majdanie Krasienińskim. Dostałam mieszkanko naprzeciwko szkoły. Miałam 19 lat, więc chłopcy próbowali mnie podrywać. I na przełamanie postu pomalowali mi okna wapnem, dodając jeszcze napisy, dosyć pochlebne zresztą. Bardzo się zdenerwowałam i powiedziałam swojemu kierownikowi, że nie będę tych szyb myła. A on mówi do mnie: „Nie bójcie się, koleżanko, zaraz będziecie mieć czyste”. Przysłał uczniów i szybko to uporządkowali.
Robimy palmy i pisanki
– W naszej wsi nie było tradycji robienia wielkich palm. Każdy przygotowywał ją dla siebie, zazwyczaj z trzciny, bazi, suszonych ziół i kolorowych kwiatów, do tego wstążeczka. Były bardzo skromne i naturalne. Jeśli chodzi o pisanki, przed świętami zasiadaliśmy całą rodziną przy stole, tata przynosił kosz jajek i malowaliśmy wzory woskiem. Później farbowaliśmy jajka w łupinach cebuli, a na koniec smarowaliśmy skórką od słoniny, żeby miały piękny połysk. Układaliśmy je na dużej paterze i czekały na Wielki Poniedziałek – mówi pani Urszula.
– Nasze palmy również były naturalne, zrobione z wierzbowych gałązek, bazi i suszonych kwiatów – dodaje pani Henryka. – Pisanki pisaliśmy woskiem, używając do tego końcówki ze sznurówki, a potem moczyliśmy w łupinach cebuli. Dwa tygodnie przed świętami sialiśmy w małym pojemniczku owies, żeby można było na nim te pisanki położyć. Owies symbolizował życie, odrodzenie, Zmartwychwstanie.
– Pamiętam, że babcia miała specjalne urządzenie do wydrapywania pisanek. A malowało się je w cebuli, która dawała kolor brązowy, w owsie – farbował na zielono i w łupinach orzecha włoskiego – kolor czarny – wyjaśnia pani Zofia.
Święcimy pokarmy
– Pochodzę z Lublina i z koszyczkiem chodziłem do archikatedry – mówi Waldemar Krupiński. – Mama wkładała do niego kiełbasę, kromkę chleba, sól, masło, jajka. Pamiętam, że jak nie było koszyczka, nosiło się pokarm na talerzu przykrytym chusteczką czy serwetką. W archikatedrze stał duży stół i na nim ustawiano pokarmy do poświęcenia.
– Ojciec opowiadał, że kiedyś na wsi nie szli do święcenia z małym koszyczkiem, tylko z niecką, w której mieściły się wszystkie pokarmy przygotowane na święta. I kiedyś, pogoda była niezbyt sympatyczna, poślizgnął się, a niecka wylądowała w kałuży – zdradza pochodzący z Łańcuchowa Marian Okal.
Taka historia przydarzyła się też pani Zofii: – Święconkę zawsze szykowała babcia. Do dużego, prostokątnego koszyka z kabłąkiem wkładała, między innymi, ziemniaka, pisanki, kiełbasę, chrzan, chleb. Było to wszystko dosyć ciężkie. Kiedyś mama kupiła mi na Wielkanoc miodowy płaszczyk i buciki, do tego białe rajstopki. Tak wystrojona poszłam pod szkołę, bo tam ksiądz przyjeżdżał na święcenie pokarmów. Po święceniu wróciłam pod dom, ale ponieważ u nas był zwyczaj, że chodziło się ze święconką dookoła budynków gospodarskich, poszłam jeszcze za stodołę i oborę. Teren był pagórkowaty, do tego trochę błota, więc wywróciłam się. Podarłam rajstopy, wybrudziłam płaszczyk, święconka wypadła z koszyka. Płakałam strasznie, na szczęście coś z pokarmów udało się uratować.
– U nas również, jak przynosiło się święconkę, trzeba było obejść wkoło budynki, a jak wchodziło się do domu, mówiliśmy: „Święcone do domu, szczury i myszy z domu” – tłumaczy pani Henryka.
– W koszyczku obowiązkowo znajdowały się babka, szyneczka, kiełbaska, chleb upieczony przez mamę i posypany makiem, sól, pieprz, masło, trochę białego sera, jajka i pisanki – wylicza pani Urszula. – Ozdobiony był baziami, nakryty białą serwetką. Kiedy byłam dzieckiem, do kościoła musiałam iść około 2 kilometrów. Później już ksiądz przyjeżdżał na wieś. Pamiętam jak któregoś razu bardzo długo go nie było i zrobiłam się strasznie głodna. Zanim poświęcił pokarmy i doszłam do domu, nieco rzeczy z tego koszyczka zjadłam. Na szczęście mama mi wybaczyła.
Na świątecznym stole
– Na wsi na pewno były ciekawsze zwyczaje niż w mieście, ale w pamiętam, że w święta odwiedzaliśmy sąsiadów, mówiąc: „Winszuje, winszuje wam szczęścia, zdrowia, żebyście żyli sto lat”. Sąsiedzi odwdzięczali się pisankami, czasami dawali parę groszy. Na wielkanocne śniadanie obowiązywał biały barszcz – mówi pan Waldemar.
Biały barszcz, jajka gotowane i swojskie wyroby pojawiały się na świątecznym stole w domu pani Urszuli: – Natomiast koleżanka, która mieszkała niedaleko Radomia, opowiadała, że u niej był czerwony barszcz, symbolizujący krew Chrystusa. U mojego męża, pochodzącego zza Hrubieszowa, robiono żur z otrąb żytnich. Dwa tygodnie wcześniej zalewało się czosnek wodą i to kisło. Potem odlewało się wywar, gotowało żeberka, mieszało wszystko. Pyszne to było i ta tradycja została w mojej rodzinie do dziś. Synowie i wnuki nie chcą białego barszczu tylko ten żur.
– U nas na Wielkanoc obowiązkowo był biały barszcz, do tego oczywiście jajka, wędliny, sałatka. Przebieraliśmy się za Cyganów, w jakieś chustki, kapelusze, malowaliśmy sobie buzie i chodziliśmy od chałupy do chałupy, by złożyć życzenia. Za to dostawaliśmy jajko, pisankę, ciastko. W Wielką Niedzielę chodziliśmy też nad Wieprz i rzucaliśmy rybom chleb lub ciasto. To była taka rodzinna tradycja – opowiada pan Marian.
–Mama robiła masło, biały ser pieczony w piecu i baby wielkanocne z ogromnej ilości jajek. To były niepowtarzalne rzeczy, żałuję, że nie mam przepisów. Na wielkanocne śniadanie był biały barszcz z chrzanem, mięsem, kiełbasą i właśnie tym serem. Jeśli chodzi o jakieś zwyczaje, to po rezurekcji rolnicy święcili pola. Chodziliśmy też do lasu na tzw. meus. Brało się jedzenie, coś do wypicia, dzieci się bawiły, dorośli ucztowali – wspomina pani Zofia.
Najlepszy śmigus dyngus
– Nas było trzy w domu i w Wielki Poniedziałek podwórko zmieniało się w bajoro błota. Przychodziła młodzież z całej wsi i lali wiadrami albo sikawkami. My sobie wcześniej szykowałyśmy w drewutni różne wanienki i garnki z wodą, żeby było czym lać. A jak woda się skończyła, w ruch szło nawet mleko, które stało na podwórku – śmieje się pani Zofia.
– Ja miałam trzy siostry. Z samego rana przybiegali do nas chłopcy z wiadrami. Tata wpuszczał ich do domu, mama nas z niego wypychała, żebyśmy przypadkiem pierzyn nie zamoczyli. Na podwórku stało duże koryto dla krów, więc chłopcy łapali nas za ręce, nogi i wrzucali do niego. Było dużo pisku, niby się nie dawałyśmy, ale tak naprawdę każda panna tego chciała. Później wychodziła mama i rozdawała chłopcom pisanki – opowiada pani Urszula.
Życzenia
Święto Wielkiej Nocy to czas otuchy i nadziei,
czas odradzania się wiary w siłę Chrystusa i w siłę człowieka.
Życzymy, aby Święta Wielkanocne przyniosły radość, pokój i wzajemną życzliwość
Seniorzy i pracownicy Klubu Seniora przy ul. Norwida 2
Agnieszka Wójcik-Skiba, fot. GŚ, Klub Seniora
Last modified: 4 kwietnia, 2023
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS