Na Zwierzyniec, cichą wileńską dzielnicę, jadę autobusem. Na tablicy informacyjnej, jak w każdym środku transportu w Wilnie, widnieje napis Polska-Ukraina z serduszkiem pośrodku. Szukam ulicy Łotewskiej, przy której mieści się ambasada Rosji. Sprowadza mnie tam artystyczny performance na znak protestu przeciwko rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Idąc ulicą, widzę na gałązkach drzew coraz więcej wstążeczek w barwach ukraińskich. Zbliżam się do celu. Nigdy tu nie byłam, ale wiem, że mam szukać stawu, zabarwionego na czerwony kolor. I wreszcie go widzę, faktycznie jest czerwony i dobrze imituje krew. Barwnik nie jest ponoć szkodliwy, ale trwały, bo staw nie zmienia swojego koloru od początku kwietnia.
W każdym razie litewska mistrzyni olimpijska Rūta Meilutytè nie bała się przepłynąć przez „krwawe jeziorko”. Dzieląc się swoimi wrażeniami, napisała na Twitterze: „To wezwanie do działania na rzecz narodu ukraińskiego, który stoi w obliczu ludobójstwa, popełnianego przez Rosję”.
Zbliżam się do budynku ambasady. Nie jestem tu sama, dookoła inni zainteresowani robią zdjęcia. Na drzewach powywieszane napisy ze znanym antyrosyjskim hasłem: „Rosyjski okręcie wojenny, idź w ch***”. Taki sam napis w barwach ukraińskich widnieje na instalacji, imitującej statek z papieru. Kierunek do ambasady wskazuje ścieżka, na której napisano po angielsku, że Putina czeka Haga. – Sztuka to krzyk. Jakoś trzeba wyrazić ten sprzeciw, tę frustrację, ten gniew, ale może też bezsilność w obliczu zagrożeń tej brutalnej kultury i totalitarnego państwa – mówi mi mieszkający na co dzień w Polsce Litwin Laurynas Vaiiūnas.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS