Po niespodziewanej porażce z Tajkami 2:3 Stefano Lavarini opowiadał dziennikarzom w Łodzi, że uśmiechał się podczas tego meczy trzy razy i dokładnie to pamięta, bo nie zdarza się to często. Wtedy wskazywał, czego prowadzonym przez niego polskim siatkarkom zabrakło do zwycięstwa. W sobotni wieczór, po wygranej 3:1 nad USA, mógł się skupić na tym, co pozwoliło jego drużynie odnieść to bardzo cenne w kontekście walki o przepustkę na igrzyska zwycięstwo.
A ile razy w trakcie meczu z mistrzyniami olimpijskimi z Tokio szkoleniowiec Polek się uśmiechnął? – Nie wiem, ale wiele. Jestem prostym człowiekiem i nie potrzebuję wiele, by być szczęśliwym – stwierdza, rozbawiając dziennikarzy, bo słynie z powagi.
A po chwili dodaje, że uszczęśliwia go, gdy jego zawodniczki idą we właściwym kierunku. – Możemy wygrać czy przegrać, ale gdy dzielimy cel, drogę do niego, to jestem zadowolony – opisuje.
W sobotni wieczór Biało-Czerwone dały mu sporo powodów do zadowolenia. Przetrwały wiele trudnych momentów. Wygrały m.in. kluczowego dla losów meczu trzeciego seta 25:23, choć przegrywały w nim już 10:15. Zapytany o główny czynnik, który jego zdaniem pozwolił wygrać, Lavarini odpowiada bez zastanowienia – odwaga. W innym momencie rozwija nieco tę myśl.
– Dziewczyny zrobiły to, co mieliśmy nadzieję, że nauczyły się robić systematycznie. Robić właściwe, konkretne rzeczy, grać agresywnie. Wywierały presję na rywalkach, dobrze wybierały kierunki i podejmowały ryzyko – wylicza trener.
A, jak wskazuje, w przypadku meczów z Amerykankami, jest to szczególnie ważne. – Zauważyłem, że przeciwko USA zawsze gramy kiepsko w ataku, zawsze. Bardzo trudno nam skończyć akcję. Musieliśmy pozostać w grze, dalej robić swoje – wspomina.
To właśnie skuteczność w ataku decydowała o tym, które przyjmujące w danym momencie były na parkiecie. Lavarini na tej pozycji w sobotni wieczór bardzo dużo rotował. Zaczął od ustawienia Martyna Łukasik – Martyna Czyrniańska, ale potem Olivia Różański pojawiała się na zmianach zarówno za pierwszą, jak i za drugą z koleżanek. A zmian generalnie w tym meczu Włoch dokonywał sporo. Jak decyduje o tym, kogo w danym momencie posłać do gry? Otóż jest to złożony proces.
– Wszystko się liczy – analizy, instynkt, zaufanie, głos sztabu. Cały czas porozumiewamy się przez radio. Kłócimy się wręcz, bo każdy swoją opinię. Padały też przekleństwa. Ja mówię wtedy po włosku do asystenta, który jest moim rodakiem. Inni nie rozumieją. Muszę te wszystkie elementy połączyć. Chodzi więc o przeczucie, liczby, wiedzę o specyfice zespołów, ale jest też trochę empatii wobec zawodniczek – wylicza szkoleniowiec Polek.
W sobotę przełom zaliczyła Różański, która wcześniej w tej imprezie radziła sobie bardzo słabo. Włoch jednak konsekwentnie nie chce omawiać indywidualnych występów swoich siatkarek. Przyznaje za to, że byłoby świetnie, gdyby jego drużyna osiągnęła większą stabilność nie tylko pod względem siatkarskim, ale i mentalno-emocjonalnym. Przyznaje, że to właśnie pod tym ostatnim kątem teraz będzie trudno odbudować się przed niedzielnym spotkaniem z Włoszkami. Spotkaniem, którym jego zespół zakończy udział w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk i po którym może świętować wymarzony awans. Awans, który jeszcze kilka dni temu – po porażce z Tajkami – wydawał się mało realny.
– Oczywiście, bardzo nam zależy na tej szansie, by pojechać na igrzyska. Wiedzieliśmy, że – by to się spełniło – musimy zagrać świetne mecze i dziś byliśmy w stanie tak zagrać. Mamy nadzieję, że odzyskamy energię na jutro. Odbudowa mentalna będzie w tym wypadku bardzo, bardzo trudna, ale wiemy, że jeśli chcemy osiągnąć swój cel, to nie ma innej drogi – podkreśla.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS