A A+ A++
Choć Zbigniewa Wodeckiego nie ma już wśród nas, jego muzyka cieszy się niesłabnącą popularnością. fot. Lucyna Pęsik/Trojmiasto.pl

W sobotni wieczór w Filharmonii Bałtyckiej Ania Rusowicz, Kuba Badach, Andrzej Lampert i Kasia Moś przy akompaniamencie Orkiestry Tomasza Szymusia zaprezentowali piosenki z repertuaru Zbigniewa Wodeckiego. Ideą koncertu było spotkanie wykonawców nie tylko z muzyką patrona wydarzenia, ale i z nim samym, dlatego występom gwiazd towarzyszyły projekcje wyjątkowych materiałów archiwalnych.

Śmierć Zbigniewa Wodeckiego, która nastąpiła 22 maja 2017 roku, była dla polskiej kultury niepowetowaną stratą. Artysta pozostawił po sobie prawdziwy arsenał przebojów, które z biegiem lat nie traciły na popularności. Przeciwnie – cały czas były w obiegu i zyskiwały uznanie kolejnych pokoleń fanów.

Zbigniewa Wodeckiego nie da się zastąpić, jednak wielką stratą byłaby całkowita rezygnacja z wykonywania piosenek, które miał w swoim repertuarze. Dlatego też fundacja jego imienia postanowiła zorganizować trasę koncertową, podczas której z interpretacją tych niezwykłych kompozycji mierzą się topowi polscy wokaliści. Elementem tej trasy były dwa koncerty, które odbyły się w sobotni wieczór w Filharmonii Bałtyckiej. A w zasadzie nie koncerty, a multimedialno-muzyczne widowiska, ponieważ prezentacji muzyki towarzyszyły projekcje wyjątkowych materiałów archiwalnych.

To właśnie te wizualizacje stanowiły fundament całego widowiska. Nie była to zwyczajna prezentacja zdjęć czy nagrań, a forma reminiscencji. Wyświetlane obrazy nawiązywały do wykonywanych piosenek przypominając o tym, że choć Wodecki odszedł, to pozostanie na zawsze w pamięci swoich fanów oraz w muzyce, jaką po sobie pozostawił.

Podczas gdańskich koncertów, interpretacji piosenek Zbigniewa Wodeckiego, przy akompaniamencie Orkiestry Tomasza Szymusia, podjęli się Ania Rusowicz, Kuba Badach, Andrzej Lampert i Kasia Moś. Każdy z tych artystów zdążył już sobie wypracować własny styl, jednak do twórczości mistrza podeszli z wielką pokorą. Choć ich interpretacje były chwilami bardzo odważne (jak np. arcypoważna “Pszczółka Maja” w wykonaniu Lamperta czy energetyczne “Panny mojego dziadka” zaśpiewane przez Badacha), nie siebie stawiali w świetle reflektorów, a muzykę. Bo to ona była główną bohaterką tego wydarzenia.

Andrzej Lampert i jego poważna interpretacja kultowej “Pszczółki Mai”

Uroku tym interpretacjom dodawał też fakt, że głosy wokalistów były od siebie tak różne. Swingujący Kuba Badach zauroczył publiczność nie tylko swoimi nieprzeciętnymi umiejętnościami wokalnymi, ale też scenicznym luzem. Od Andrzeja Lamperta biły klasa i powaga, a aksamitny, głęboki głos o ciemnej barwie, tylko dodawał całości uroku. Ania Rusowicz na ten wieczór porzuciła frywolny bigbit i czarowała słuchaczy niewinną subtelnością. Jedynie przesadnie ekspresyjna i zmanierowana Kasia Moś, aspirująca na divę, postawiła autoprezentację ponad muzykę Wodeckiego. Jej interpretacje były bardzo efektowne i zapewne niejeden słuchacz się nimi zachwycił, jednak moim zdaniem nie był to ani czas, ani miejsce na tego rodzaju popisy. Tym bardziej, że kłóciły się one z linią obraną przez pozostałych artystów.

Kuba Badach w duecie ze Zbigniewem Wodeckim śpiewa “My way”

Jak wspomniałam powyżej, bazą widowiska były projekcje filmów i nagrań. To na nich nadbudowano warstwę dźwiękową. Zabieg ten pozwolił na realizację niezwykłych duetów, w których wykonawcom partnerował Zbigniew Wodecki. Oczywiście nie osobiście, bo posłużono się jedynie nagraniami jego głosu. Niemniej efekt był piorunujący.

“Wodecki Twist: Chwytaj Dzień” to perfekcyjnie przygotowany projekt, dający publiczności możliwość wysłuchania tak uwielbianych przez nią utworów raz jeszcze. Nie ma tu mowy o kalce, bo przecież Zbigniewa Wodeckiego podrobić się nie da. Godny podziwu jest natomiast szacunek, z jakim młodzi artyści podeszli do twórczości mistrza – choć ich interpretacje były twórcze, nie kreowali się na gwiazdy i nie starali się skraść show (może poza Kasią Moś), oddając pierwszeństwo muzyce. Wielkie brawa należą się też Tomaszowi Szymusiowi, jego orkiestrze i chórkowi – zaserwowali muzykę najwyższej próby! Projekt został znakomicie rozplanowany, przez co po zakończeniu nie miało się poczucia ani niedosytu, ani – co ostatnio często się zdarza – przesytu. Całość (włącznie z bisami) trwała ok. półtorej godziny. Dokładnie tyle, ile trwać powinna.

“Chałupy” na bis

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrzyszłoroczny budżet z kredytem. "Ma charakter inwestycyjny, my tych pieniędzy nie przejadamy"
Następny artykułPoznań: Poznański Chór Chłopięcy śpiewa dla klimatu