Myśliwy, artysta, mąż i przyjaciel. Mieczysław Marciniszyn (?71 l.) z Siodła pozostawił po sobie wiele pięknych wspomnień.
Mieczysław Marciniszyn zmarł w czwartek, 17.03., w wyniku drugiego udaru. Został pochowany na cmentarzu w żarskich Kunicach.
Artystyczna dusza
M. Marciniszyn po ukończeniu technikum ceramicznego w 1970 roku rozpoczął pracę w Mirostowickich Zakładach Ceramicznych.
– Mąż całe swoje zawodowe życie związany był z branżą ceramiczną – wspomina Bożena Marciniszyn, wdowa. – Po likwidacji MZC otworzył w Siodle w 1991 roku swoją własną pracownię ceramiczną, a ja pomagałam mu w jej prowadzeniu. Specjalizował się w motywach łowieckich, koła, z którymi był bardzo mocno związany, często zamawiały u niego różne pamiątkowe wyroby – opowiada.
Jego prace są znane nie tylko w Polsce, ale także w Niemczech i Czechach. M. Marciniszyn był rdzennym mieszkańcem Siodła, doskonale znał jego historię. Bardzo angażował się w odbudowywanie kapliczki, która kilkukrotnie spłonęła.
– Pamiętam, że pojechaliśmy z mężem do kapliczki kilka dni po pierwszym pożarze, wszystko wokół było spalone, a po środku rosło zielone drzewo. To był dla nas obojga bardzo wzruszający moment – przyznaje B. Marciniszyn.
Kochał las
M. Marciniszyn swoją przygodę z myślistwem rozpoczął w 1977 roku w kole „Leśnik” w Lipinkach Łużyckich. Następnie przeszedł do koła „Grzywacz” Brzeźnica, w 1986 roku – do koła „Ponowa” Wymiarki, w którym pozostał do roku 2018. Następnie wrócił do „Grzywacza”.
– Mąż był bardzo dobrym myśliwym, las był dla niego bardzo ważny. Był chodzącą encyklopedią. To był bardzo wrażliwy i etyczny człowiek – wspomina wdowa.
Za swoje zaangażowanie w życie łowieckiej społeczności został odznaczony tytułem „Zasłużony dla łowiectwa zielonogórskiego” i brązowym medalem zasługi łowieckiej.
– W naszym domu zawsze były zwierzęta. Mąż kochał psy. Nasz jamnik szorstkowłosy Kajtuś ma już 14 lat i widzę po nim, że bardzo tęskni za swoim panem, wspólnie często wybierali się do lasu. Mąż miał też gołębie pocztowe, które również były jego wielką pasją – opowiada wdowa.
Podbił jej serce
Mieczysław i Bożena poznali się w połowie lat 70. Przyszły mąż od razu wpadł pani Bożenie w oko.
– Miałem wtedy 19 lat. Pamiętam, że wybierałam się z przyjaciółmi do kina Pionier, ale mama kazała mi zanieść coś do babci, która mieszkała niedaleko kina. Byłam troszkę zła, ale pomyślałam, że zdążę. Weszłam do jej mieszkania, a Mieciu, który był ode mnie 5 lat starszy, już tam był. Za naszych czasów ludzie poznawali się inaczej niż teraz. Mój wujek stawiał piec w domu Miecia i pomyślał, że to by był fajny kawaler dla mnie. Zostaliśmy sobie przedstawieni u babci i wszyscy zniknęli z pokoju. Pomyślałam, że to bardzo przystojny chłopak. Mijał czas, kino z przyjaciółmi już dawno mi przepadło, a my rozmawialiśmy. W końcu uznałam, że powinnam wracać, a on zaproponował, że mnie odprowadzi. Pod domem zapytał, czy może mnie odwiedzić w kolejną niedzielę, ja rzuciłam, od niechcenia, że może, a on przyszedł. Pamiętam, że nie bardzo chciałam do niego wyjść, ale w końcu przekonał mnie mój tata. No i tak się potem potoczyło, że w kwietniu 1976 roku wzięliśmy ślub – wspomina B. Marciniszyn.
Ostatnie urodziny
Po udarze Mieczysława, pani Bożena nie była w stanie sama zaopiekować się mężem, który był w połowie sparaliżowany.
– Musieliśmy podjąć decyzję o hospicjum. Mąż pod koniec lutego obchodził urodziny. Zorganizowaliśmy je w świetlicy hospicjum, był tort i miła atmosfera, a on niestety musiał być na wózku. Była cała nasza rodzina i przyjaciele. Bardzo mi przykro, że nie dożył naszej kolejnej rocznicy ślubu – opowiada B. Marciniszyn.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS