A A+ A++

Stworzyć opowieść

A jeszcze kilka lat temu uważał, że jako fotograf nie chce zajmować się polityką, przynajmniej nie wprost. Często fotografował za granicą. Zwykle w miejscach, do których nie podróżujemy na wakacje, np. na peryferiach Rosji czy na białoruskiej prowincji.

Z podróży przywoził coś więcej niż fotografie. Z wykształcenia projektant graficzny, cykle zdjęć prezentuje i na wystawach, i w książkach, które są małymi dziełami sztuki. Na Białorusi fotografował codzienne życie. Facet w kostiumie spawacza, kobieta z pawiem w rękach, młoda dziewczyna z diademem na głowie, jak lokalna miss piękności. Każdą postać oświetla ostre jasne światło, jakby Milach zamknął ich w domowym laboratorium. – To zwycięzcy w konkursach organizowanych przez białoruskie władze – tłumaczy Milach, który cykl nazwał po prostu „Zwycięzcy”. – Pojedyncze zdjęcia mogą wydawać się absurdalne, niektóre potrafią być nawet zabawne, ale suma tych obrazów pokazuje poważny polityczny problem – w tym przypadku to, jak reżim próbuje obłaskawić obywateli rozrywkami, takimi jak absurdalne rywalizacje – mówi fotograf.

Rafał Michal, z cyklu „Strajk”, 2020


Rafał Michal, z cyklu „Strajk”, 2020

Fot.: Rafał Milach/dzięki uprzejmości artysty i Galerii Jednostka

– Milach ma niezwykłą zdolność obserwowania świata tak, by z pojedynczych zdjęć tworzyć jedną opowieść – uważa właścicielka galerii Jednostka Katarzyna Sagatowska i otwiera przede mną niewielką książkę. Na pierwszym zdjęciu widać białą różę zatkniętą za metalowy parkan. Książka otwiera się jak harmonijka albo czytanka dla dzieci. Gdy rozłożę ją w całości, zobaczę panoramiczne zdjęcie – płot z kwiatami, który Milach sfotografował kilka lat temu podczas protestów.

– Rafał ma zawsze wszystko świetnie przemyślane, jakby robiąc zdjęcie, już wiedział, jak będzie wyglądać cały projekt – opowiada jeden z jego studentów. Milach wykłada m.in. w Instytucie Fotografii Twórczej w Opawie i i prowadzi warsztaty w Warszawie. – Uczy, jak tworzyć coś więcej niż tylko dobre zdjęcie – dodaje jeden z jego znajomych.

Świat go za to docenia. W 2008 r. odebrał nagrodę World Press Photo za cykl zdjęć przedstawiających życie emerytowanych artystów cyrkowych. Dziesięć lat później dostał nominację do Deutsche Börse Photography Foundation Prize (mówi się, że jest dla fotografa tym, czym nagroda Bookera dla pisarza). Potem przyszło zaproszenie do współpracy z agencją Magnum. Założyli ją nestorzy współczesnej fotografii, m.in. Henri Cartier-Bresson i Robert Capa. To nie udało się dotąd żadnemu polskiemu fotografowi.

Trzy mury i ten czwarty

– To Magnum zorganizowało w 2018 r. cykl reportaży poświęconych sytuacji na granicy amerykańsko-meksykańskiej – opowiada Milach i stawia przede mną pudełko, z którego wyciąga zestaw książek. Zdjęcia w niczym nie przypominają klasycznego reportażu. – W Kalifornii spędziłem miesiąc, wraz z moim przewodnikiem oglądałem mur z obu stron, to był czas, kiedy Trump podgrzewał atmosferę strachu, wmawiając, że kolejny mur, wyższy i mocniejszy, obroni mieszkańców USA przed falą imigrantów – tłumaczy.

Kilka miesięcy przed jego przyjazdem do USA w San Diego zaprezentowano osobliwą wystawę: ludzie mogli zobaczyć prototypy murów. Dzieci bawiły się, wspinając na mur. Równolegle amerykańska administracja przygotowała raport na temat prototypów muru, które nie zdały egzaminu. Milach ma ten raport. Większość informacji jest zamazana czarną taśmą – publicznie dostępny dokument został skrupulatnie ocenzurowany. – Na te kartki nałożyłem swoje zdjęcia. Część z nich to zdjęcia muru, panorama świata podzielonego wielkim stalowym płotem, inne nie mają z nim ścisłego związku – mówi Milach.

Fotografował kawałki metalu z pchlego targu po meksykańskiej stronie muru. Czemu przygotował ten reportaż? – Budując taką opowieść, mam świadomość, że jest to jedynie drobny fragment skomplikowanej historii tego regionu – mówi.

Z kartonowego pudełka wyciąga drugi album. Tym razem zdjęcia są naprawdę przygnębiające. Dwie ściany płotu przedziela wąski pas ziemi. Co kilkaset metrów znad drutu kolczastego wyrasta wieżyczka strażnicza. Skojarzenia z terrorem II wojny światowej są jednoznaczne. Niestety czasy są współczesne. – A miejsce bliskie. To południowa granica Węgier – dodaje Milach. Spędził tam dziesięć dni, podróżując wzdłuż płotu, który miał ochronić Węgry przed falą uchodźców. Dziś miejsce jest opuszczone. Szlaki migracyjne się zmieniły, dziesiątki kilometrów płotu pozostały, wraz z nimi wojsko, które chroni pustych pól.

Rafał Michal, z cyklu „Strajk”, 2020


Rafał Michal, z cyklu „Strajk”, 2020

Fot.: Rafał Milach/dzięki uprzejmości artysty i Galerii Jednostka

Jest jeszcze trzecia książka. Zanim ją zobaczę, Milach pokazuje mi dwa kamienie leżące na parapecie. Jeden kosztował trzy, drugi cztery euro. To fragmenty muru berlińskiego. Milach sfotografował tzw. pas śmierci, czyli teren między dwiema liniami muru. – Dziś na miejscu nie pozostało niemal nic poza kilkoma muzeami i miejscami pamięci. Trafiłem na pchli targ i zobaczyłem, jak facet na straganie sprzedaje fragmenty muru. Takie „relikwie” sprzedawano jeszcze wtedy, gdy obok kilofami kruszono mur – mówi. Do zdjęć z albumu o niemieckim murze przyczepił ceny mrocznych pamiątek. Jakby chciał powiedzieć, że mur stał się atrakcją turystyczną, z której niczego nie nauczyliśmy.

– Ta książka nie opowiada o Polsce, ale niestety tak się złożyło, że została wydana właśnie teraz, gdy na wschodzie kraju rozciągany jest drut kolczasty, który ma nas rzekomo ochronić przed obcymi. Niestety tym samym historia z Meksyku i Węgier staje się także naszą – Milach zawiesza głos. Fotografować polskiego pogranicza nie może. Mówi, że fotografowanie spraw polskich jest trudniejsze, wiąże się z zupełnie innymi emocjami. Mimo to zdecydował, że wyjdzie z aparatem na ulicę.

Czuli, że tak trzeba

Gdy PiS po wygraniu wyborów w 2015 r. zaatakowało Trybunał Konstytucyjny i sądy, na ulice Warszawy wyszły pierwsze demonstracje. Milach chodził, ale nie brał aparatu. – Wyszedłem z domu jak wielu obywateli, nie myślałem nawet o fotografowaniu. Nie jestem fotografem ulicznym, nie mam poczucia, że muszę dokumentować wszystko. Szybko przytłoczyła mnie ta ilość protestów. W pewnym momencie poczułem, że muszę mieć ze sobą aparat, nawet jeśli miałbym zrobić tylko kilka zdjęć. Nikt mi ich nie zlecał, a ja od początku wiedziałem, że to, co robię, nie będzie służyć celom prasowym – wyjaśnia.

Milach, który dotąd zwykle fotografował miejsca opuszczone przez ludzi, musiał wejść z aparatem w tłum. – Fotografowanie protestów stało się fascynujące: race, banery, ruch, to wszystko przypomina zbiorowy performance – opowiada. Na zdjęciach, które prezentuje w wydanej właśnie książce „Strajk”, widzę to, co dobrze znamy z zeszłorocznych protestów: parasolki, czerwone błyskawice, tłumy ludzi. Milach zauważa jednak coś jeszcze. Podnosi głowę i patrzy na tych, którzy oglądali protesty z okien i balkonów.

Rafał Milach


Rafał Milach

Fot.: Marek Szczczepański / Newsweek

Zeszłoroczne protesty, zwłaszcza te jesienne, nazywa chodzonymi. – Trasę Mokotów-Żoliborz pokonywaliśmy wielokrotnie. Czasem policjanci grodzili główne ulice i wtedy tłum wlewał się w boczne bramy, przejścia i uliczki – wspomina. – Zacząłem obserwować ludzi w oknach To, jak reagują na nas, jak jeden uśmiech starszej pani potrafi wzbudzić owacje tłumu. Publiczność z okien została włączona w ten uliczny performance.

Książka Milacha będzie miała premierę podczas targów sztuki Warsaw Gallery Weekend. – Czy pokazywanie fotografii z protestów podczas komercyjnego festiwalu nie jest dla ciebie problemem? – pytam.

– Ostatecznie zawsze zostaje pytanie, czy swoimi działaniami robię więcej krzywdy, czy pożytku. Dopóki czuję, że to, co robię, jest ważne, pomaga wzmocnić przekaz strajków, to wykorzystam każdą okazję – mówi. Organizatorzy wystawy zapewniają, że część dochodów ze sprzedawanych książek zasili konto fundacji walczącej o prawa kobiet.

Na wystawie w galerii Jednostka zostaną też pokazane prace innych fotografów. Dla Milacha ma to szczególne znaczenie. – Już w 2015 r. widziałem, jak wielu fotografów wyszło z aparatami na ulice. Większość nie pracowała na konkretne zlecenia. Nikt nie kazał im tego robić, czuli, że tak trzeba – mówi.

Tak powstało Archiwum Protestów Publicznych: wielka baza zdjęć dokumentujących demonstracje z ostatnich lat. W bazie są i zdjęcia młodych twórczyń, i fotografie Chrisa Niedenthala, wszystkie powstały po 2015 r., większość w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. – Archiwum nie powstaje na instytucjonalne czy prasowe zlecenie – mówi Milach w imieniu grupy, która je tworzy. I ten rodzaj wolności uważa za jedną z największych wartości.

Czytaj też: Stworzyła fałszywą tożsamość, by wejść do najdroższych apartamentów na ziemi. Co zobaczyła?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZakupy w kwadrans
Następny artykułJoanna Koroniewska i Maciej Dowbor na odważnych zdjęciach. “To nie jest to, co myślicie”