A A+ A++

Techland w klimatycznej hali na gamescomie pokazał mi w akcji Dying Light: The Beast. Przekonałem się, że gameplay będzie mocno odbiegał od Dying Light 2 – choć wysyp broni palnej wcale nie oznacza przekształcenia gry w strzelankę.

Źródło fot. Techland

i

Najwyraźniej światło jeszcze nie umarło, bo Dying Light 2 wkrótce doczeka się swojego dużego DLC. A w zasadzie doczeka się go Dying Light. A w zasadzie to żadna z tych odsłon, bo to, co miało być zaledwie dodatkiem, przeistoczyło się w pełnoprawny produkt na 18 godzin rozgrywki. Na gamescomie miałem przyjemność zajrzeć na schowane jak kryjówka głównego bohatera gry stanowisko Techlandu i obejrzeć „Bestię”, bo tak nazywa się nowy tytuł.

Bestia z Castor Woods

The Beast przypomina nam o istnieniu głównego bohatera z „jedynki”, bo to nim będziemy kierowali w dodatku. Kyle Crane powraca, ale ma w sobie prawdziwą bestię, której nabawił się w czasie trzynastoletniej niewoli u niejakiego Barona, gdzie przeprowadzano na nim brutalne eksperymenty.

Wraz z Kyle’em powraca kapitalny aktor głosowy z pierwowzoru, czyli Roger Craig Smith ze swoim grobowym, niskim i złowróżbnym głosem (zwłaszcza, że miał ponad dziesięć lat, aby ten głos dodatkowo obniżyć). Kyle jest, mówiąc delikatnie, odrobinę poirytowany swoją przeszłością i próbuje dopaść niedawnych oprawców. Sama opowieść i dramatyzm w tej krótkiej prezentacji zostały dobrze przedstawione, stąd po cichu liczę na przynajmniej poprawną opowieść o zemście i nienawiści.

Źródło: Techland.

Pokaz odbywał się w zainscenizowanej na „dyinglightowo” salce i wszyscy obecni musieli mieć słuchawki na uszach, aby cokolwiek usłyszeć. Widzicie, gamescom wbrew pozorom to nie jest szczególnie dobre miejsce do doświadczania gier. Panuje tu taki huk, zgiełk i szum, jakby piętnaście szkół podstawowych wybiegło na przerwę i urządziło ją tuż obok. Jakkolwiek dziwnie to brzmi.

Aby dobrze usłyszeć kogoś, kto stoi dwa metry dalej, potrzebujecie mikrofonu i słuchawek… Dlatego tym bardziej należy docenić ludzi z Techlandu, bo jako nieliczni zadbali o to, aby choć odrobinę odciąć się od tego nigdy nieprzerwanego chaosu i kakofonii. Generalna zadyma nie wpłynęła jednak nijak na odbiór dodatku, który, przyznam, zrobił na mnie całkiem przyzwoite wrażenie.

Po pierwsze, dwa lata najwidoczniej niewiele dziś znaczą, bo po Dying Light 2 jakoś nieszczególnie widać upływ czasu. Grafika na dużym wyświetlaczu wyglądała świetnie, zwłaszcza oświetlenie, które już w „podstawce” – przy włączonym ray tracingu – potrafiło wywołać niepohamowany atak „ochów” i „achów”. W Dying Light światło jest przecież niezwykle istotne, a to za sprawą sprzężenia cyklu dnia i nocy z gameplayem. I choć pięknie zachodzące słońce i tak zwana złota godzina potrafią nas zatrzymać w miejscu, pamiętajmy, że za chwilę ostatni promień zgaśnie i zombie wyjdą na żer.

Kyle trafia do nowego, malowniczego regionu – Castor Woods, który niegdyś był sielskim turystycznym miasteczkiem, pełnym lasów i parków (nie zaś metropolią). Architektura lokalizacji zrobiła na mnie wrażenie, ale uwagę przykuwa również fakt, że między budynkami pozostawiono więcej miejsca dla pojazdów, które przyjdzie nam prowadzić. Tak, prowadzić, bo podobnie jak dodatek do „jedynki”, The Following, The Beast również wprowadza pojazdy.

W zaprezentowanym kawałku gry mogliśmy pokierować pickupem (no, w końcu to amerykański koniec świata). O dziwo, model jazdy wyglądał na przyjemny i prosty (zwłaszcza przyjemnie odbijały się od maski żywe trupy) – deweloper prowadzący prezentację przyznał, że jeden z członków zespołu odpowiedzialnych za fizykę pojazdów w Techlandzie pracował jeszcze 20 lat temu przy… Xpand Rally (pamiętacie, że takie rzeczy robił kiedyś Techland?), toteż trudniej o bardziej doświadczonego kandydata.

Strzelanina w małym miasteczku

To, co być może rzuci się Wam w oczy, gdy spojrzycie na dostępne w sieci gameplaye, to obecność broni palnej. Tej, rzeczywiście, w Dying Light: The Beast będzie znacznie, znacznie więcej niż w DL2. Od pistoletów, przez shotguny, a na automatycznych karabinach kończąc, Kyle rusza do walki uzbrojony po zęby. Twórcy zarzekają się jednak, że nie próbują przekształcić Dying Light w shootera – rdzeniem gry wciąż pozostaje broń biała, która zwyczajnie się sprawdza. „Pukawki” będą jednak stanowić miłą, potężną i efektowną odskocznię od walenia po zgniłych głowach sztachetami.

Źródło: Techland.

Dodatkową atrakcją są oczywiście same moce protagonisty. Kyle – zwolniony od meldowania się w domu po 22:00, w przeciwieństwie do bohatera z „dwójki” – potrafi widzieć przez ściany, a w dużych opałach uruchomić tryb bestii. Ten przydaje się do pojedynków z bossami (w demie był to ogromny Hulko-podobny potwór), bo zamiast drapać monstrum po brzuchu, nogach i plecach scyzorykiem, możemy bez najmniejszego problemu podnieść wielki betonowy kloc i cisnąć nim w delikwenta.

Całość sprawia wrażenie zwyczajnie dobrze napisanego doda… gry. I choć Dying Light: The Beast stało się osobną grą, należy zaznaczyć, że Techland pamiętał o tych, którzy wydali pieniądze na Dying Light 2: Stay Human Ultimate Edition. Jeśli do nich należycie, zagracie w The Beast za darmo.

Na zakończenie wspomnę o ciekawej odpowiedzi, jakiej udzielił deweloper gry na pytanie, dlaczego The Beast ukazuje się również na konsole starej generacji. Powiedział on, że podjęto taką decyzję choćby dlatego, iż wielu z graczy posiadających PS4 i XOne kupiło Dying Light 2. I zwyczajnie czuliby teraz, że ktoś już przestał o nich pamiętać. Ja nie mam nic przeciwko –widziałem, że „Bestia” wygląda po prostu bardzo, bardzo dobrze i nie ma tu mowy o jakichś kompromisach.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGminne dożynki w Czarnocinie w najbliższą niedzielę
Następny artykułOficjalnie! Ariel Mosór piłkarzem Rakowa Częstochowa