Kryzys powołań w Kościele Katolickim to fakt. Nie ominął Polski, nie ominął diecezji gliwickiej, do której należy większość zabrzańskich parafii. Dziś w Wyższym Seminarium Duchowym w Opolu, gdzie kształcą się księża trafiający i do naszego miasta rok akademicki rozpoczął jeden student z naszej diecezji.
Dlaczego jest tak źle? Przyczyny można mnożyć, choć są i tacy, według których ten kryzys to objaw jeszcze większego, bardziej dramatycznego i powszechnego kryzysu – wiary.
– Ostatnio dużą liczbę powołań mieliśmy w latach 80. Wynika to w części z prostego faktu – wyżu demograficznego. W latach 90. liczba powołań utrzymywała się na zadowalającym poziomie. Później było już tylko gorzej, a w końcówce lat 90. zaczęła się tendencja spadkowa, która nieprzerwanie trwa do dziś. W naszym seminarium, w Opolu kształci się obecnie niespełna 40 kleryków z diecezji gliwickiej. Istnieje coraz większe ryzyko, że nie będziemy w stanie zapełnić luk w obsadzie parafii. To powszechne zamartwienie Kościoła, dlatego w każdy pierwszy czwartek miesiąca modlimy się o nowe powołania. Powołanie to łaska Boża, nie da się jej zdobyć tylko odpowiednim przygotowaniem, wykształceniem. Kapłan ma naśladować Jezusa, a taki życiowy wybór oznacza ofiarę. Nie wszyscy są na nią gotowi, bywa, że nie są nawet ci, który zaczynają naukę w seminarium. Zdarzają się przecież sytuację, gdy rezygnują z dalszych przygotowań, a w konsekwencji również przyszłego kapłaństwa – mówi ks. Krystian Piechaczek, rzecznik kurii biskupiej w Gliwicach.
Zabrzanin i katecheta, dr Ryszard Paluch w diagnozie kryzysu powołań idzie dalej. Uważa, że jest objawem bardzo poważnej, bo powszechnej sytuacji – kryzysu wiary. – Rozpoczynający się właśnie adwent to dobry czas byśmy „puknęli się” w głowę i sumienia. Warto zadać sobie pytanie: Po co przychodzę do kościoła? W jakim celu idę na pasterkę lub jestem uczestnikiem procesji Bożego Ciała? Jeśli w szczerej odpowiedzi znajdę tylko przyzwyczajenie lub jakiś obowiązek kultywowania tradycji, to może należy zawalczyć, by to doświadczenie stało się naprawdę „moje”. Cenię polską religijność, dobrze mi z nią, ale nie powinna ograniczać się tylko do ludowego zwyczaju. Musi być w niej miejsce na indywidualną więź człowieka z Bogiem, którego można nazwać swoim „Ojcem”, „Przyjacielem”, „Panem”, którego przyjścia (a propos adwentu) nie można się doczekać. Czy tak jest? Chyba coraz rzadziej. Należy podkreślić, że bycie katolikiem – niezależnie od tego, czy jest się człowiekiem powołanym do stanu kapłańskiego, życia w samotności lub małżeństwie – wymaga ofiary. Tymczasem łatwo zauważyć, że powszechnym życiowym celem jest przyjemność, jak najmniej uwierająca codzienność. Kiedy priorytety są tak ustawione, nie mam mowy o wierze, która niesie za sobą coś więcej niż folklor i w której Pana Boga nie traktuje się jak automatu na żetony. Dopadł nas konsumpcjonizm – obsesja pełnego brzucha, przyjemności i posiadania najnowszych modeli wszystkiego. Lustrem, w którym odbija się nasza świadomość jest powiększająca się świadomość ekologiczna, wytykająca nam m.in. marnotrawstwo jedzenia. Tak na marginesie – wcale nie trzeba wprowadzać grzechu ekologicznego, by spowiadać się z przestępstw przeciw naturze. Taka kategoria zaniedbania od zawsze jest w katechizmie! I choć według rzecznika kurii spadek powołań od wielu lat jest równomierny, to szokujące są dwie liczby: 130 studentów, z diecezji gliwickiej i opolskiej, rozpoczynających w Opolu naukę w roku akademickim 2012/13 i 1 z naszej w 2019/20.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS