A A+ A++

Znacie to uczucie, gdy widzicie grę i z miejsca jesteście przekonani, że ma szansę stać się ona ogromnym hitem? Albo po prostu od razu Was kupuje i błyskawicznie uświadamia, że skradnie Wasze serce? Jestem przekonany, że każdy miłośnik branży miał tak przynajmniej kilka razy – trudno nie zachwycać się niektórymi pozycjami. A względów może być oczywiście całe mnóstwo… Od grafiki zaczynając, przez muzykę idąc, a na mechanikach kończąc. 

Ja mam tak przynajmniej kilka razy w roku i zazwyczaj dzieje się tak, gdy kilka cech zdaje się splatać w jednym tytule. Nie zawsze jednak zwiastun przekłada się później na kapitalny projekt. Mogę wymienić przynajmniej kilka sytuacji, w których moje serducho zostało skradzione, a potem – już po premierze – złamane wpół, strawione i wyplute. I z drugiej strony – czasem największe bagno może zaskoczyć. 

Najintensywniej tego typu przeżycia ujawniają się u mnie oczywiście podczas przeróżnych imprez, gdzie prezentowane są dziesiątki, a nawet setki tytułów. Tak było oczywiście także podczas gamescomu, który przyniósł nam naprawdę sporą liczbę zapowiedzi. Gier było mnóstwo, ale jedna szczególnie do mnie trafiła. Sprawiła, że – szczerze – z miejsca miałem ochotę zamówić pre-order, by pokazać twórcom wsparcie. O jaki tytuł chodzi? 

Where Winds Meet…

Nie będę Was czarował, że nad napisaniem tego tekstu myślałem długimi godzinami. Prawdą jest bowiem, że już po pierwszych sześćdziesięciu sekundach zwiastuna Where Winds Meet wiedziałem, że chcę się podzielić moim wrażeniami z tego, co zobaczyłem. Choć bowiem nie jest to zwiastun na miarę „cinematiców” od Riot Games czy fabularnych pozycji Sony, to oczarował mnie błyskawicznie. 

Nie bez powodu wkleiłem go powyżej – jeśli nie mieliście okazji się z nim zapoznać, to po prostu go sprawdźcie. Niecodziennie dostajemy coś, z czego klimat wylewa się po prostu ze wszystkich stron. Ta warstwa graficzna, ta muzyka, te ujęcia… Tu każdy kadr i każda sekunda wykrzykują, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, czym są. Wszystko trzyma się kupy, a chyba nie może być nic lepszego. 

Jeśli nie jest to pierwszy mój tekst, który czytacie, na pewno kojarzycie, że jaram się kulturą azjatycką – tym klimatem, nietypowym i bardzo charakterystycznym podejściem do opowiadania historii i wyciągania morałów, a także wszystkimi składowymi doznań – podniosłą muzyką, ujęciami rodem z kina Kurosawy i niezwykłą przyrodą. Chyba najlepszym przykładem takiego podejścia do tematu było Ghost of Tsushima. 

I choć w tym przypadku nie mamy do czynienia z Japonią (do której najbliżej mi w kontekście Azji), a z Chinami, to wciąż czuję ogromny pociąg do tego, co wykreowali twórcy już przy samym zwiastunie. Wiemy, że będzie pewna intryga, bardzo dynamiczne walki, swobodna mechanika poruszania i oczywiście świat, który będziemy mogli eksplorować. Te cztery akapity rodzą obraz gry perfekcyjnej, ale…

Nie jest idealnie 

Niestety nie mówimy tu o pozycji bezbłędnej – pozbawionej jakichkolwiek rys. Największym minusem rozgrywki zaprezentowanej na zwiastunie od niewielkiego Everstone Studios jest płynność. Albo, żeby być bardziej szczerym i dokładniejszym, jej brak. Niestety na pewno nie możemy tu mówić o 60 klatkach animacji i świetnie zoptymalizowanych pojedynkach z nadnaturalnymi przeciwnikami. 

To może się okazać gwoździem do trumny… A może bardziej, pozostając w klimacie, sztyletem w pierś. Mamy bowiem do czynienia z tytułem o kosmicznym wręcz potencjale. Dziełem, które może okazać się oknem do wielkiego świata branży gier dla małego chińskiego studia. Tytułem, który bez dwóch zdań ma potencjał, aby okazać się największym pozytywnym zaskoczeniem roku, w którym ukaże się na rynku. 

Jeśli jednak nie dowiezie warstwa techniczna, to wszystko zostanie zasypane przez wiele lepiej dopracowanych tytułów. I jasne, mówi się, że gry wideo mają być przede wszystkim grami, a nie benchmarkami dla nowych kart graficznych, ale umówmy się – pewne standardy trzeba utrzymywać. Jeśli pozycja, która bazuje na dynamice, okaże się wybrakowana pod względem optymalizacji, kończy się to nieciekawie. 

Reasumując… 

Tak czy inaczej, mówimy tu o dziele z – jak wspomniałem – niesamowicie dużym potencjałem. Where Winds Meet ma w sobie sporo magii i już zwiastun pokazuje, że twórcy zamierzają pieczołowicie podejść do zaprezentowania klimatu średniowiecznego Państwa Środka muśniętego pędzlem z supernaturalnego włosia. Pomysł znakomity, rezultat również może taki być – teraz pozostała droga. 

Where Winds Meet

I osobiście życzę twórcom, by tak właśnie było. Mam nadzieję, że nie dadzą się skusić pieniądzom wielkich korporacji, co może pchnąć ich w stronę jak najszybszego wydania gry. Projekt zdecydowanie wyglada na taki, który potrzebuje jeszcze sporo czasu i zasobów. I o ile to pierwsze nie powinno być problemem, o tyle to drugie może być niekiedy trudne do ogarnięcia. Pozostaje więc trzymać kciuki.

Ja na pewno będę je ściskał mocno i obserwował dalszy rozwój tego projektu. Dla mnie to gra, która ma szanse stanąć w szranki z Ghost of Tsushima, nawet jeśli nie będzie tak znakomicie dopracowana. Everstone Studios, dajcie czadu, bo może się okazać, że jeszcze wielokrotnie będziemy o Was w przyszłości słyszeć! 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicja Pruszków: NABYCIE PRZEDMIOTU POCHODZĄCEGO Z PRZESTĘPSTWA JEST KARALNE!!
Następny artykułPolicja Zabrze: Poszukiwania opiekuńcze nieletniego Marcina Kapkowskiego