Małgorzata Olasińska-Chart, dyrektor Programu Pomocy Humanitarnej Polskiej Misji Medycznej (PMM): W marcu udało mi się stamtąd uciec dosłownie ostatnim samolotem przed wstrzymaniem lotów międzynarodowych i zamknięciem lotniska w Caracas.
Byłam w Rubio, w stanie Táchira, gdzie działa nasza partnerska organizacja Deus Caritas Est. Tachira leży na północnym zachodzie kraju, przy granicy z Kolumbią. Rubio położone jest około 30 km od granicy. Mieszkańcy miasta i okolic żyją z przygranicznego handlu z Kolumbią i obsługi tego ruchu. Przy drodze do przejścia granicznego ludzie gotowali i sprzedawali posiłki, naprawiali auta i rowery. Codziennie tłumy Wenezuelczyków udawały się do Kolumbii po żywność i leki. Rano szli przez most graniczny dla pieszych z pustymi walizkami, wracali po kilku godzinach z pełnymi.
Czytaj też: Rządzący w Polsce uznali, że Trump jest ich „naturalnym” sojusznikiem. Skutkiem jest seria bolesnych policzków
Przez Tachirę prowadzi pewnie też szlak emigracyjny. Z Wenezueli do Kolumbii w ciągu ostatnich kilku lat wyemigrowało 1,6 mln ludzi…
– Tak, to jedno z tych przejść granicznych, przez które Wenezuelczycy uciekali przed głodem i nędzą. W Kolumbii Wenezuelczycy dostawali lokalny status uchodźcy, coś w rodzaju wewnętrznej karty uchodźcy, która była też dowodem tożsamości i upoważniała np. do bezpłatnej opieki medycznej, dawała prawo do szukania legalnej pracy, mieszkania itd. Kolumbia pozostawała bardzo otwarta na uciekinierów z Wenezueli, przez co stała się wrogiem reżimu Nicolása Maduro. Sam stan Táchira uchodzi za opozycyjny, za co był wielokrotnie karany przez władze. Kiedy kilka lat temu rozpoczął się kryzys gospodarczy i blokada Wenezueli i w kraju z największymi zasobami ropy na świecie, zaczęły się problemy z benzyną, to w całym kraju mimo wszystko można było ją jakoś kupić, ale do Tachiry paliwo docierało rzadko, a pod stacjami benzynowymi ustawiały się wielokilometrowe kolejki. Benzyny brakowało nawet dla transportu publicznego i autobusów szkolnych. Raz po raz odcinano też dostawy żywności. A trzeba pamiętać, że Maduro ratował się tak, że kiedy ludzie zaczynali mieć dość, bo nie mieli już za co kupować mąki czy ryżu, rozdawał im bony żywnościowe, za które mogli zaopatrzyć się w subsydiowaną żywność. System rozdawnictwa stał się filarem reżimu i był rozbudowany. Przez pewien czas w Wenezueli niemal wszystko było prawie za darmo: prąd, żywność i benzyna…
Czytaj też: „To stara sztuczka z faszystowskiego podręcznika. Ale tym razem zawiodła”
Nic nie ma za darmo. Lewicowy reżim Chaveza i Maduro zmarnował większość z 1,5 bln dolarów dochodów z ropy. Czy jak pani wyjeżdżała z Wenezueli, ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że koronawirus wpędzi ich w jeszcze większą nędzę?
– Epidemia właśnie wybuchała, Wenezuelczycy wiedzieli już, że koronawirus jest wokół nich. Z powodu zagrożenia epidemiologicznego zamknięto granice. Panama i Ekwador zrobiły to ze strachu przed rozprzestrzenianiem się Covid-19, bo przecież w Wenezueli nie ma testów, opieki medycznej, zaś pojęcie higieny istnieje wyłącznie na papierze. Co więcej w uboższych prowincjach dostęp do bieżącej wody jest mocno ograniczony, o odcięcia prądu są na porządku dziennym. W ten sposób zresztą reżim karał niepokorne stany takie jak Tachira – wciąż zdarzają się dni, że przez 20 godzin na dobę nie ma tam energii elektrycznej. To oczywiste, że w takich warunkach zupełnie niekontrolowany wirus bardzo szybko rozprzestrzeniał się po kraju. Granicę z Kolumbią zamknęły najpierw władze wenezuelskie, wstrzymując w ten sposób odpływ ludzi, na co Kolumbia odpowiedziała szybko tym samym. Wtedy zaczął się dramat Tachiry, bo wyschło jedyne źródło utrzymania, jakim był przygraniczny handel.
Czy była pani w wenezuelskich szpitalach? Jak wygląda tam opieka medyczna?
– Pierwszy raz odwiedziłam Wenezuelę w październiku 2019. Opieka medyczna tam nie istnieje. Przez 15 dni mojego ostatniego pobytu w marcu, w największym szpitalu dziecięcym w Caracas, placówce z 300 łóżkami, nie było już wody. Nie można było korzystać z toalet. Dzieci robiły siku do wiaderek, a kupę do woreczków foliowych. Jeśli nie zdążyły, to załatwiały się na podłogę w korytarzach szpitalnych. Lekarze nie mieli gdzie myć rąk, bo w całym szpitalu nie było wody. Wszędzie panował okropny fetor. Leków i szczepionek nie było już od mojej poprzedniej wizyty w październiku, więc jeśli ktoś chciał, by jego dzieci były leczone, musiał sam dostarczyć lekarstwa, zdobyte na czarnym rynku, bo przecież półki w aptekach są puste. Pod tym względem mieszkańcy stanu Tachira byli w lepszej sytuacji niż ludzie z Caracas, bo mogli przejść granicę i kupić leki w Kolumbii…
Czytaj też: Guy Sorman: Trump przegra wybory. A potem ogłosi, że zostały sfałszowane
Czy poza szpitalem w Caracas była pani jeszcze w jakiś wenezuelskich placówkach medycznych?
– Tak, w szpitalu w Rubio i tamtejszym domu starców. W szpitalu Rubio było jeszcze gorzej niż w Caracas z powodu odcięcia prądu. Jedyna maszyna do anestezji na oddziale ginekologicznym miała 70 lat i była zepsuta, więc nie można było robić cięć cesarskich i operacji. Z powodu kryzysu umieralność okołoporodowa w Wenezueli wzrosła o kilkadziesiąt procent, bo przestała istnieć publiczna opieka okołoporodowa. Brakuje sprzętu medycznego, lekarzy i pielęgniarek. Szacuje się, że ok. 40 proc. personelu medycznego uciekło z Wenezueli do krajów ościennych i USA, nie tylko za chlebem, ale również dlatego, że lekarze stracili możliwość skutecznego leczenia pacjentów.
Z tego, co pani mówi, epidemia koronawirusa musi być dla Wenezueli kompletną katastrofą, tyle że w oficjalnych statystykach tego nie widać, bo wynika z nich, że na Covid-19 zmarło tylko 26 osób…
– I nie będzie widać. Podobnie jest w najuboższych krajach Afryki pozbawionych opieki medycznej jak Sudan Południowy czy w państwach rządzonych przez dyktatury jak Korea Północna. Covidu-19 prawie tam nie ma, bo nie przeprowadza się testów…
A ludzie i tak umierają z głodu czy z powodu braku lekarstw…
– W krajach tzw. Globalnego Południa kwarantanna jest postrzegana zupełnie inaczej. Ludzie zostali zmuszeni do pozostania w domu w imię prewencji, więc stracili możliwość zarobkowania na ulicy, prowadzenia tych swoim malutkich sklepików i warsztacików. Buntowali się przeciw temu, bo żyli z dnia na dzień z tego, co zarobili. W większości krajów Afryki ludzie przestali się izolować, bo wyszli z założenia, że lepiej złapać koronawirusa, niż umrzeć z głodu. Podobnie jest w Brazylii, gdzie prezydent Bolsonaro długo zaprzeczał istnieniu koronawirusa. W fawelach Rio de Janeiro ciała zmarłych na Covid-19 leżały na ulicach, co widać było na zdjęciach i amatorskich nagraniach wideo tym, którym udało się uciec za granicę. Jeśli chodzi o Wenezuelę, epidemia dobiła jej gospodarkę, która i tak była zrujnowana. Z powodu katastrofalnej polityki gospodarczej Hugo Cháveza i Nicolasa Maduro w kraju mającym 17 proc. światowych zasobów ropy większość ludzi je tylko jeden posiłek dziennie. Spora część społeczeństwa jest tak biedna, jak ludzie w najuboższych krajach Afryki czy Azji.
Czy Wenezuelczycy bali się wirusa?
– Zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niesie z sobą Covid-19 w kraju bez służby zdrowia, więc robili wszystko, by się nie zarazić. Już w marcu zaczęli chodzić w maseczkach, które sami sobie szyli. Szyto je także w domu, w którym mieszkałam. Podejrzewam, że najgorzej jest w najbiedniejszych prowincjach, gdzie szpitale są pozamykane, panuje głód, a ludzie zostali pozbawieni jakiejkolwiek możliwości zarobienia na życie. Tam całe rodziny padają jak muchy i to wcale nie z powodu koronawirusa, tylko chorób czy głodu. Na prowincję paradoksalnie wirus mógł nie dotrzeć, bo biednych ludzi nie stać na podróże. Biedni nie mają kontaktu z tymi, którzy bywają w Caracas. Z Tachira do stolicy trzeba lecieć samolotem, co trwa dwie godziny, albo jechać samochodem, co zajmuje 12 godzin. Mało kto na prowincji ma na to czas i pieniądze.
Co w Wenezueli robi Polska Misja Medyczna?
– Współpracujemy tam z organizacją partnerską Caritas Deus Est, prowadzoną przez kilkudziesięciu lekarzy-woluntariuszy z Rubio. Najpierw zbieraliśmy fundusze na szczepionki, a teraz zajęliśmy się pomocą żywnościową. Dostarczamy paczki żywnościowe dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących rodzin ze stanu Tachira. Często są to rodziny wielodzietne, z dziećmi niepełnosprawnymi, lub osobami starszymi, które dosłownie przymierają głodem. Najbiedniejsi z tych, którym pomagamy, żyją w domkach z blachy falistej. Mieszkają w kilkanaście osób w jednym pomieszczeniu, nie mają toalety, śpią na macie na klepisku itd. W bazie danych mamy ponad 500 takich rodzin, a nasza akcja nazywa się „Mama dla Mamy”, bo zaczęła się w okolicach Dnia Matki oraz Dnia Dziecka i potrwa jeszcze co najmniej miesiąc. Jedna paczka żywnościowa kosztuje 20-25 dolarów i pozwala wielodzietnej rodzinie przeżyć 3-4 dni.
Co jest w takiej paczce?
– Dwa opakowania makaronu, paczka ryżu, butelka oleju, cukier, mąka, kilkadziesiąt jajek, konserwy rybne. 100 złotych wystarczy.
Rozmawiała pani z rodzinami objętymi pomocą?
– Tak, z kilkoma. Ci ludzie przede wszystkim dziękują za pomoc. Choć trafiają się pośród nich osoby wykształcone, np. nauczyciele, którzy stracili pracę, nie zanurzają się w polityczne dywagacje na temat reżimu, bo dla nich najważniejszą sprawą jest przeżyć. Mózgi tych ludzi skupiają się tylko na jednym zadaniu: jak zdobyć pożywienie dla dzieci. Znam to doskonale z pracy w Sudanie Południowym. Głodujący myślą tylko o jednym – czy i co dzisiaj będą jedli…
I pewnie epidemia to dla nich sprawa drugorzędna…
– Tak, choć nawet najubożsi chodzą w maseczkach dostarczonych przez organizacje pomocowe. Największym ich problemem teraz nie jest jednak wirus, ale głód.
Czy PMM planuje jeszcze jakieś inne akcje pomocowe w Wenezueli?
– Wczoraj dostałam z Rubio plan kolejnego projektu. Deus Caritas Est chce otworzyć przychodnię dla kobiet w ciąży i noworodków w domu użyczonym im na pięć lat przez człowieka, który wyjechał z Wenezueli. Trzeba wiedzieć, że w tej części kraju mnóstwo kobiet umiera z powodu prostych komplikacji związanych z porodem albo ciążą. Wielu takim śmierciom można by zapobiec, gdyby kobiety miały dostęp do lekarza i diagnostyki i w porę udało się stwierdzić, że noworodek ma ułożenie pośladkowe, albo jest po prostu owinięty pępowiną. Caritas Deus Est poprosił nas o zakup ginekologicznego USG dla bezpłatnych konsultacji dla kobiet oraz o fundusze na leki i preparaty witaminowe.
Jeśli chcesz pomóc rodzinom w Wenezueli, wejdź na www.pmm.org.pl i kup paczkę z żywnością.
Nr konta Polskiej Misji Medycznej 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS