Chaos i gigantyczne podwyżki – tak można podsumować ostatnie ruchy wokół sposobu naliczania opłat za śmieci w Warszawie. Ich wywóz w ciągu roku zdrożał sześciokrotnie. Są i tacy, dla których tylko najnowsza zmiana będzie oznaczała wzrost ceny o 300 proc.
– Nie mam pojęcia, jakie jest powiązanie ilości wyrzucanych przeze mnie śmieci ze zużyciem wody. Śmieci produkujemy mało, bardzo dbamy o nieprodukowanie plastiku. Niestety mamy malutkie mieszkanie i musimy mieć pralkosuszarkę. A ona zużywa bardzo dużo wody, ale nie mamy innego wyjścia – pisze na #dziejesię pani Paulina, mieszkanka Warszawy. Chodzi o nowe rozliczenia i podwyżkę stawek za wywóz śmieci.
Zmiany miały wejść w życie 1 grudnia. Mogą się opóźnić (według prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego nie dłużej niż o miesiąc), bo Regionalna Izba Obrachunkowa (RIO) zakwestionowała wzór deklaracji. To proceduralne opóźnienie nie wpłynie jednak na wysokość podwyżek.
Pani Paulina dodaje, że po ostatniej podwyżce będzie musiała płacić ok. 200 złotych za wywóz śmieci. Do tej pory płaci 65 złotych. Podwyżka jest więc dla niej wyjątkowo dotkliwa, tym bardziej, że – jak zapewnia – dużą wagę przykłada do ekologicznego trybu życia i śmieci produkuje mało.
Wywóz śmieci. “Pracujemy nad przepisami, by wywóz był tańszy”
Podobnie uważają inni czytelnicy. Zwracają uwagę, że obecna podwyżka związana ze zmianą rozliczeń będzie oznaczała sześciokrotny wzrost cen w ciągu zaledwie roku. “W 2019 r. średnia opłata za śmieci przypadająca na jeden lokal wynosiła ok. 21 zł, od marca bieżącego roku 65 zł, zaś od grudnia wynosić będzie ok. 136 zł” – brzmi fragment korespondencji, jaką jedna z warszawskich wspólnot rozesłała do swoich członków jeszcze przed decyzją RIO. Udostępniła nam ją pani Aleksandra.
Tymczasem nowy system opłat za śmieci nie jest widzimisię władz Warszawy – identyczne obowiązują w innych miastach. I nie są to ich autorskie pomysły. Katalog sposobów wyliczania opłaty za śmieci precyzuje ustawa. Miasta mogą więc korzystać tylko i wyłącznie z dostępnych w prawie rozwiązań. Sęk w tym, że żadne nie jest idealne i zawsze jest ktoś poszkodowany.
– Chciałabym płacić za to, ile śmieci wyrzucam. Przecież to kompletnie nie ma związku z ilością zużywanej wody – zżyma się pani Karolina.
Niestety takie rozwiązanie nie jest możliwe. Byłoby to pewnie trudne technicznie, ale przede wszystkim tzw. ustawa śmieciowa (autorstwa obecnej koalicji rządzącej) nie daje takiej prawnej możliwości.
– Samorządy mogą obecnie stosować stawki wyłącznie według czterech możliwych opcji: od ilości zużytej wody, od powierzchni lokalu, od gospodarstwa domowego (ryczałt) i od osoby. Żadna nie jest powiązana z ilością produkowanych śmieci – ustawodawca na to nie pozwala – mówi w rozmowie z WP Finanse Karolina Gałecka z warszawskiego ratusza.
Ryczałt (stawka od gospodarstwa domowego) chroni rodziny wieloosobowe. Jednak osoba mieszkająca samotnie (np. emerytka) zapłaci tyle samo, ile pięciu studentów wynajmujących jedno mieszkanie.
Rozliczenie “od powierzchni mieszkania” również nie jest idealne. Zresztą z takiego rozwiązania władze stolicy już zrezygnowały, właśnie pod presją mieszkańców. W tej metodzie rozliczeń bierze się pod uwagę średnią wielkość gospodarstw domowych w danym lokalu, zgodnie z danym statystycznymi. Jest metodą szczelną i łatwą do weryfikacji. Jednak osoby mieszkające samotnie w dużym mieszkaniu (np. senior, wdowiec) są obciążone wtedy wysokimi opłatami.
Metoda “od osoby” jest w praktyce nie do weryfikacji. Uczciwi mieszkańcy płacą za odbiór śmieci tych, którzy zaniżają liczbę osób w mieszkaniu. I to nie są odosobnione przypadki. W ten sposób w Sandomierzu nagle zniknęło 5 tysięcy mieszkańców, w Pabianicach 2 tysiące. Szacunkowe dane miast mówią o tym, że z systemu “ubywa” 5-7 proc. mieszkańców. Gdyby przełożyć to na skalę kraju, opłat za wywóz śmieci unikałoby 2,7 miliona osób.
– Osobiście jestem zdania, że najlepszą miarą jest po prostu liczba osób zamieszkująca dany lokal, jednak z tego sposobu naliczania Urząd m.st. Warszawy zrezygnował, ponieważ ludzie oszukiwali w deklaracjach śmieciowych. Z deklaracji tych wynikało wprost, że w Warszawie mieszka o kilkaset tysięcy mniej mieszkańców niż faktycznie – mówi w rozmowie z WP Finanse Krystian Lisiak, radny warszawskiej dzielnicy Bielany.
Uważa, że tak naprawdę problemem nie jest sam sposób rozliczania, ale koszty, jakie mają ponosić mieszkańcy.
– W obecnej sytuacji nie upatruję winy w samej metodzie łączącej opłatę za śmieci ze zużyciem wody, a w wysokości stawki, która została przyjęta do obliczeń, czyli 12,73 zł / m3. Reasumując, jestem niemal pewny, że gdyby była ona ustalona na dużo niższym poziomie, większość osób dostrzegłaby sens w takim wyliczeniu. Nie metoda, a przyjęta stawka stanowi tu duży problem – oburzenie wysokością opłat jest zrozumiałe i je podzielam. Skłaniam się do tego, że metoda jest najmniej nieuczciwa, natomiast stawka 12,73 zł / m3 jest nieuczciwa całkowicie – mówi nam Krystian Lisiak.
Przy okazji oszczędzimy wodę?
Karolina Gałecka z ratusza podkreśla, że wzięto pod uwagę zużycie wody z ostatnich 6 miesięcy, a to daje mieszkańcom możliwość wpływu na wysokość opłaty za odpady. – Każdy z nas, poprzez racjonalne i odpowiedzialne korzystanie z wody, będzie mógł obniżyć swoje rachunki za śmieci. Oszczędzanie wody ma także pozytywny wpływ na środowisko. Na tym systemie skorzystają osoby mieszkające samotnie oraz te, które rozsądnie korzystają z tzw. kranówki – mówi Karolina Gałecka.
Problem w tym, że – przynajmniej na początku – wszyscy będą płacili według jednego wzoru. A potem trzeba będzie dokonywać dość skomplikowanych obliczeń dla każdego lokalu osobno.
– Należy dodać, że przy nowym sposobie wyliczenia kosztów odbioru i zagospodarowania odpadów nie uwzględnia się sytuacji, kiedy lokal nie jest zasiedlony. W czasie pandemii jest sporo mieszkań z przeznaczeniem na wynajem, które straciły najemców i nie znalazły jeszcze nowych. Wówczas ich właściciel poniesie koszty zgodnie ze zużyciem wody z ostatnich 6 miesięcy. Ponadto, nowe regulacje oznaczają dużo więcej pracy dla firmy administrującej, która musi naliczać opłaty i je rozliczać – zwraca uwagę Mariusz Łubiński, zarządca nieruchomości.
Mówi, że w przypadku braku wpłat ze strony właścicieli może to skutkować zachwianiem płynności finansowej całych wspólnot. Ryzyko związane z podatkiem śmieciowym zostało bowiem przeniesione na wspólnoty mieszkaniowe. – Przy tak ogromnej podwyżce musimy się spodziewać prawdziwego buntu społecznego i odmowy ponoszenia tak wysokich kosztów – ostrzega Łubiński.
Skąd tak wysokie koszty?
Warszawa i inne miasta tłumaczą, że podwyżka to nie ich wina.
– W naszych gminach nie “zarabiamy” na recyklingu, nie jesteśmy w stanie zmniejszać tym deficytu w gospodarce odpadami. Dlaczego? Bo rząd wciąż pozwala sprowadzać tańsze surowce z zagranicy. Dochodzi do tego, że my – jako miasta – dopłacamy do każdej tony papieru czy plastiku, bo nikt nie chce ich kupić – mówi nam Karolina Gałecka.
Przypomina, że na przykład w Niemczech od lat koszty śmieci przerzucane są też na koncerny wprowadzające na rynek odpady opakowaniowe, a w Polsce jest to niemożliwe. Mieszkańcy Niemiec nie płacą za odbiór plastiku, szkła czy aluminium, bo koszty spadają na firmy produkujące te odpady.
– Tam już od 2003 r. działa system kaucyjny. W Polsce od lat samorządy domagają się, aby koncerny płaciły za utylizację tego, co wyprodukowały. Polski rząd kolejny rok ignoruje kuriozalny fakt, że za zużyte opakowania płacą wyłącznie mieszkańcy – mówi nam rzeczniczka warszawskiego ratusza.
Do tego dochodzą podwyżki. Tylko w tym roku miasto płaci prawie 70 proc. więcej za energię, do tego dochodzi podwyżka pensji minimalnej o min. 25 proc. To wszystko generuje coraz wyższe koszty w praktycznie każdym mieście w Polsce. A ustawa mówi, że gminy mogą finansować system gospodarowania odpadami jedynie z opłat pobieranych za odbiór śmieci. Z żadnych innych dochodów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS