Urodzili się między 1960 a 1998 r. Mają różne zawody, orientacje i poglądy polityczne. Jedni wywieszają na oknie plakat ze Strajkiem Kobiet, inni o Mateuszu Morawieckim mówią: “W pandemii zrobił tyle, ile mógł”. Różni ich masa spraw, ale łączy jedno: wszyscy mieszkają w Warszawie, i to właśnie w stolicy Polski – poza kilkoma wyjątkami – spędzili ostatnie 12 miesięcy.
Zapytałam mieszkańców Warszawy, jak podsumowaliby pandemiczny rok: jakie emocje im towarzyszyły, i z jakimi nadziejami wchodzą w ten kolejny. A jako że czasy mamy szybkie (w końcu potrafimy komentować wydarzenia w zaledwie kilku zdaniach na Twitterze), poprosiłam, by swoje przemyślenia zmieścili w maksymalnie 2200 znakach. To tyle, ile wynosi limit w instagramowym poście.
Demolka państwa, bomba Trybunału
Zacznijmy więc z przytupem.
Co o 2020 r. myśli Witold (60 lat, pracownik korekty w wydawnictwie)? – To najgorszy rok po ’89 – mówi. – Dlaczego? Otóż przyniósł: pandemię, zamknięcie, maski, dystans, chorowanie i śmierć. Zabrał kontakty z ludźmi w realu, a przeniósł je w wirtualny wymiar, gdzie z powodów technicznych wszystko wygląda sztucznie, a ludzie generalnie gorzej niż w rzeczywistości. Prace wprowadził do domów i wygląda na to, że ona w nich zostanie. Miasto ciągle w jakiejś części jest zamknięte (knajpy, kina, szkoły). Do tego fatalny wynik wyborów prezydenckich mimo okropnej i zawstydzającej kampanii Dudy versus świetnej i porywającej kampanii Trzaskowskiego. No i dalsza demolka państwa przez PiS. A na koniec Trybunał Konstytucyjny odpalił bombę z aborcją i zdetonował protesty w całym kraju.
– Coś jeszcze? – pytam podłamana.
– Ależ proszę bardzo! Kościół w swoich zachowaniach jest coraz bardziej żenujący, podziały społeczno-polityczne głębokie jak Rów Mariański, a agresja wylewa się z debaty. No i nienawiść oraz pogarda w internecie. Plany osobiste, sytuacja w rodzinie bliższej i dalszej to stan klęski. A najgorsze, że odkręcanie tej zapaści to sprawa na lata, ale może 2021 będzie lepszy. Oby!
W takim razie może szczypta nadziei. Tę znajduję u Karoliny (32 lata, dziennikarka, reporterka). Uważa, że “2020 był najdłuższym rokiem w jej życiu: pełnym zdarzeń i zwrotów akcji, które spokojnie można by rozciągnąć na kilka lat, a jednak dały się zamknąć w 365 dniach”.
– Zdążyłam poczuć, jak łatwo człowiekowi upaść. Wzlatywałam, by następnego dnia dostać prawym sierpowym. Upadałam ja, znajomi, gospodarka, ochrona zdrowia. Jednak zamiast rodzić to we mnie frustrację, uruchomiło nowe pokłady wrażliwości.
Zauważyłam, że w tym roku więcej zaczęliśmy mówić o emocjach. Zamknięcie to chyba wymusza.
Lżej było jej opowiadać o atakach paniki czy zwykłym smutku. – Pomyślałam: może pomoc psychologa czy psychiatry w końcu przestanie być tabu? Zaczęłam wyraźniej stawiać granicę, przestałam pozwalać, żeby toksyczne osoby wchodziły mi na głowę. Otworzyłam szerzej drzwi dla tych przyjaznych – mówi.
I dodaje: – Ludzie mnie w tym roku zachwycali, ale też przerażali. Agresja wobec osób LGBT+, kobiet czy nawet naukowców i lekarzy to coś, co trudno pojąć. Przy tym to kolejna rzecz, która w efekcie dała mi siłę do działania. Zdecydowałam się pomóc osobie, która z powodu tego, jaka jest, musiała uciec z domu przed przemocą. Mieszkała u mnie kilka dni. Z całą mocą dotarło do mnie wtedy, że pomaganie to cholernie trudne zadanie. Ale warto się go podejmować. Wielu innych się też podjęło: przez internet, bezpośrednio, wspomagając dobrym słowem czy ciepłą zupą. I myślę, że koniec końców zdaliśmy test z bycia ludźmi. A przynajmniej próbowaliśmy. I liczę, że w 2021 nie ustaniemy w tych próbach.
Jeszcze więcej światła może ofiarować nam Mateusz (33 lata, językoznawca), który w marcu został zwolniony z pracy. I tak: przez całą wiosnę i lato martwił się o pieniądze oraz co to będzie, jeśli w tym bezrobotnym czasie złapie koronawirusa. A najbardziej, co się stanie, jeśli zakażą się rodzice. Co miesiąc liczył też, na ile wystarczy mu oszczędności.
Los się jednak odmienił. – Wiosną pod Pałacem Kultury poznałem się z fajnym chłopakiem. Przekonałem się, ile mogą powiedzieć same oczy, bo on tak bał się choroby, że maseczkę zdjął dopiero na trzecim spotkaniu. Później rowerami przejechaliśmy polskie wybrzeże: od Świnoujścia po Hel w pięć dni. Ale już więcej nigdzie nie jeździliśmy, więc doszedł jeszcze smutek rozstania. Za to ciągle byli przyjaciele i rodzina na łączach.
Zacząłem grać w badmintona, ćwiczyć kalistenikę. A jak zrobiło się zimniej, to zacząłem morsować w jeziorku Czerniakowskim.
Jak zanurzyłem się pierwszy raz, to wykrzyczałem, że “jebać to i tamto”. I ta zimna woda mnie otrzeźwiła. Pod koniec roku dostałem dwie świetne oferty pracy, rodzice przeszli koronawirusa jak przeziebięnie, a hajs się nie skończył. W 2021 r. wchodzę rześki, jak po wyjściu z zimnego jeziora. Nie boję się niczego!
Walka o prawa kobiet
Pandemia pandemią, ale nie zapominajmy o polityce. Tej krajowej i lokalnej. Tym bardziej że żadna nie dała nam o sobie zapomnieć.
Jako pierwszą do tablicy wywołuję Justynę Kościńską z zarządu Miasto Jest Nasze. Ostatnie 12 miesięcy podsumowuje tak: – Rok 2020 upłynął pod znakiem pandemii koronawirusa, która na dalszy plan odsunęła wszelkie inne problemy. Jednocześnie jeszcze bardziej niż dotychczas uwidoczniła trudności, z którymi boryka się Warszawa. Nie sprawdził się dotychczasowy model urbanizacji oparty na dominacji samochodu jako głównego środka transportu, niezapewniający dostępu do usług w pobliżu miejsca zamieszkania, – uważa.
I dodaje: – Osoby mieszkające blisko parków z ulgą mogły wychodzić na spacery, reszta przemykała pomiędzy betonowymi placami i blokami. Bardziej zaczęliśmy cenić rowery i szerokie chodniki umożliwiające zachowanie bezpiecznego dystansu. Oczekiwania mieszkańców rosną, co napawa nadzieją na zmianę w przyszłości.
Dla Heleny Nitkiewicz (22 lata, studentka UW), członkini Partii Razem, 2020 r. miał być jej czwartym spędzonym w Warszawie. – Od przeprowadzki towarzyszyła mi tęsknota za rodzinnym Białymstokiem, ale też nie wyobrażałam sobie mieszkać poza stolicą, bo nigdzie nie działo się więcej niż tutaj. Kiedy z początkiem pandemii tyle aspektów naszego życia przeniosło się do sieci, to i ja fizycznie zaczęłam rezydować gdzie indziej.
Zawsze marzyłam, żeby móc być w dwóch miejscach na raz i tę super moc przyniósł mi 2020.
Opowiada: – Wpadając do Warszawy co miesiąc, tym jaskrawiej widzę, że za każdym razem to już trochę inne miejsce. Niektóre zmiany, jak np. to, że w końcu mogę pokonać rondo Czterdziestolatka bez schodzenia do podziemi, niezmiernie cieszą, ale na tym samym spacerze mijam jednocześnie opustoszałe lokale, a to tylko ułamek pomników ludzkich tragedii. W 2020 r. przekonałam się też, że nie ma takiej siły, która zatrzyma wkurzone kobiety w domach. Mam nadzieję, że w 2021 będziemy mogły w końcu bezpiecznie nie tylko wychodzić na ulicę, walcząc o swoje prawa, ale móc też świętować choćby małe zwycięstwo na tym polu.
Agnieszka Spodarek, członkini ruchu Polska 2050 i liderka powiatowa z Mazowsza, podkreśla natomiast, że “2020 to rok wielkich zmian w świadomości wszystkich Polek i Polaków”, “rok dziwny, trudny, rok sprawdzianu dla wszystkich”, a dla samych członków Stowarzyszenia 2050 to “szkoła postaw i życia obywatelskiego w kryzysowych warunkach”. – Pandemia zmuszająca do izolacji jednocześnie stała się bodźcem do znalezienia nowych dróg i sposobów na utrzymanie więzi społecznych i ocalenie poczucia wspólnoty i przynależności. Wartością bezcenną jest to, że nawet podczas izolacji mieliśmy i mamy możliwość poznawania wspaniałych ludzi o wielkim sercu – mówi. I podkreśla: – Wielu członków naszego ruchu poznało smak tego, jak można zmienić się wewnętrznie, robiąc coś nie tylko dla siebie nawzajem, ale także dla tych spoza kręgu przyjaciół i znajomych, którzy są w potrzebie. To poczucie wspólnoty bardzo wzbogaciło nasze życie, choć wciąż bardzo brakowało spotkań przy kawie, uścisku dłoni czy rozmów na żywo – mówi.
To jeszcze słowo od Małgorzaty Wojtowicz (40 lat, gospodyni domowa), członkini Razem i radnej: – Rok 2020 był dla mnie rokiem zdalnej szkoły, systemowej dyskryminacji i ograniczenia podróżowania. Jako introwertyczce samo zamknięcie w domu bardzo mi się podobało. Możliwość uczestniczenia w spotkaniach wyłącznie online, brak częstych kontaktów i konieczności przebywania wśród ludzi były dla mnie komfortowe i wręcz poprawiły moją wydajność i skuteczność działania. “Z zawodu” jestem gospodynią domową, co umieszcza mnie w jeszcze jednej dyskryminowanej, ale zupełnie niewidzialnej grupie. Jednak społecznie funkcjonuję jako matka, także matka osób nieheteronormatywnych, oraz jako osoba LGBT+. Na tych polach ten rok był wyjątkowo trudny: trzy osoby uczące się zdalnie na niewielkiej przestrzeni małego mieszkania są nie lada wyzwaniem.
Ale najtrudniejsza ze wszystkiego była systemowa i instytucjonalna nagonka na osoby LGBT+ i kobiety.
Straszne słowa osób sprawujących władzę i polityków bardzo dotykały mnie osobiście, tym bardziej że skierowane były także przeciwko moim dzieciom. Podróże od dawna są moim hobby i chwilą wytchnienia, “ładowania baterii”. Ograniczenie tej możliwości w tej bardzo obciążającej sytuacji było dla mnie dodatkową trudnością. Ten rok kończę więc z mieszanymi uczuciami komfortu, przerażenia, zmęczenia walką, zmęczenia strachem o siebie i o bliskich, przygnębienia, ale i z odrobiną nadziei.
Wróżenie z fusów i stanie na głowie
Tyle centrum i lewica. A prawica?
Kamil (27 lat, pracownik call-center) jest wyborcą Konfederacji i uważa, że “Polska w ruinie” powinno być hasłem PiS-u. I to z tym kojarzy mu się 2020 r. – Powiem tak: po naszym kraju przejechał walec, tylko jeszcze tego nie widzimy. Gospodarcza zapaść przed nami. Skąd to wiem? Bo rządzący nie szanują pracowników. Ja, jako jedyny z mojej rodziny, mam szczęście, że jakiś czas temu udało mi się znaleźć pracę “na słuchawce”.
Mój brat, taksówkarz, będzie niedługo – za przeproszeniem – gryzł ziemię, bo nie zarabia praktycznie nic. Moja mama, krawcowa, też nie ma zleceń.
Ojciec jest na rencie, a jaka renta jest w tym kraju, szkoda mówić. Więc właśnie tak widzę 2020 r.: niekompetentni rządzący, którzy na dodatek boją się strajkującej grupy ludzi na ulicach. W 2020 r. Polska stanęła na głowie. A za rok? Będzie jeszcze gorzej, bo ludziom skończą się oszczędności, z których teraz żyją.
Uf. No dobrze, to jeszcze raz z prawej strony. Tym razem, już na koniec, podpytuję o ubiegły rok moją sąsiadkę, panią Halinę (54 lata), która dorabia w spółdzielni mieszkaniowej. To wyborczyni PiS, odmiennego zdania o rządzie niż Kamil. – Premier Morawiecki w pandemii zrobił tyle, ile mógł. Co tu więcej można było zrobić na wirusa, którego nawet lekarze nie znali? – pyta. I dodaje jednym tchem: – Szpitale jakoś sobie radzą, pieniędzy jest dużo mniej, ale ja zawsze żyłam skromnie. Jedyne co to samotność doskwiera. Myślę o tym, żeby po nowym roku zamieszkać z siostrą. Ale co to będzie, nie wiadomo. Po takim roku, jak ten, przewidywanie przyszłości to jak wróżenie z fusów.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS