On w czarnym fraku, białej koszuli z białą muszką siada do fortepianu. Rafał Blechacz, pianista kompletny. Obok stoi piękna jak obrazek namalowany na jedwabiu skrzypaczka. Bomsori Kim, wirtuozka z Korei, raz uśmiecha się do pasaży Rafała, za chwilę unosi brwi jakby zadziwiona jego akordem, ale natychmiast odpowiada mu skrzypcowym ozdobnikiem.
Widzowie – jak to w czasie pandemii – siedzą w domach przed swoimi komputerami. Firma płytowa Deutsche Grammophon, organizator ostatniego wielkiego koncertu Rafała i Bomsori 23 października, nie ujawnia, ile sprzedało się biletów (w cenie 9,90 euro).
Wariacja I
Kiedy unosi ręce po ostatnim akordzie koncertu e-moll Fryderyka Chopina, publiczność nie wytrzymuje i zaczyna klaskać, chociaż orkiestra dogrywa jeszcze kilka taktów. – Zagrał koncert tak, że od razu było wiadomo, że wygrał – wspomina Olga Walentynowicz, przewodnicząca gdańskiego oddziału Towarzystwa im. Fryderyka Chopina, która była na sali podczas XV Konkursu Chopinowskiego w 2005 r. – Mazurki w jego wykonaniu też były niebywałe. Z muzyką jest jak z poezją. Jeden aktor deklamuje niby poprawnie, a drugi powie wiersz tak, że wszystko się rozumie, wszystko jest na swoim miejscu. Samo piękno. I tak gra Blechacz.
– W polonezie As-dur tak idealnie odczytał charakter tego tańca, że mieliśmy poczucie, jakby to Chopin siedział przy fortepianie. Bo studiując relacje uczniów Chopina, osób, które go słuchały na żywo, możemy mieć wyobrażenie, jak grał Chopin. Właśnie tak, jak gra Blechacz – opowiada Robert Kamyk, dziennikarz muzyczny.
Blechacz wygrywa konkurs. Dostaje też wszystkie nagrody pozaregulaminowe, w tym m.in. za najlepsze wykonanie sonaty (10 tys. franków) ufundowaną przez Krystiana Zimermana. Za uznaniem ze strony poprzedniego polskiego zwycięzcy konkursu (1975) pójdzie coś więcej – Zimerman zaprosi Blechacza do Genewy i na wiele lat zostanie jego mentorem.
– Zimerman dawał mu rady, jak się rozwijać, jak dojrzewać intelektualnie, emocjonalnie. Dzięki temu Blechacz poszedł później na studia filozoficzne. I właśnie obronił pracę doktorską – opowiada osoba z branży, prosząc o zachowanie anonimowości.
– Moja praca doktorska traktuje o interpretacji dzieła muzycznego w kontekście nurtu fenomenologicznego. Główną pracą filozoficzną, z której czerpię, jest dzieło Romana Ingardena o tożsamości dzieła muzycznego, ale też inne publikacje z zakresu filozofii muzyki – wyjaśniał Blechacz polonijnemu portalowi BialyOrzel24.com przed koncertem w Atlancie dwa lata temu. – Praca Ingardena była bardzo pomocna, na przykład jego spostrzeżenie, że publiczność bierze czynny udział w budowaniu interpretacji, że istnieje coś takiego jak emocja wstępna, czyli reakcja odbiorcy na pierwsze dźwięki koncertu, co determinuje odbiór całego koncertu.
Wariacja II
Czteroletni Rafał podchodzi w Boże Narodzenie do pianina i zaczyna ze słuchu grać kolędy. Potem rodzice – Krzysztof Blechacz, agent ubezpieczeniowy, i Renata Blechacz, z wykształcenia nauczycielka – myślą, że zostanie księdzem, bo chętnie chodzi z nimi do kościoła, przez całą mszę grzecznie siedzi w ławce. Szybko się okazuje, że to przez kościelne organy, których słucha oczarowany.
Zapisują małego do ogniska muzycznego, potem na prywatne lekcje w Bydgoszczy. W rodzinie Blechaczów każdy na czymś gra, począwszy od pradziadka, wiejskiego nauczyciela, który grywał na trąbce, akordeonie i skrzypcach. Ale że mały ma aż taki talent?
Najpierw zachwycił się nim ks. Jan Andrzejczak, kiedy przyszedł do Blechaczów po kolędzie. Ściągnął na plebanię prof. Krystynę Krynicką, organistkę, która przesłuchała chłopca i powiedziała, że musi iść do szkoły muzycznej w Bydgoszczy. To trzydzieści dwa kilometry od Nakła.
Jacek Polański, nauczyciel, który przyjmował Rafała do bydgoskiej podstawówki muzycznej, opowiadał portalowi Wirtualna Polska, że od razu zobaczył w chłopcu „jakiś dynamit muzyczny”. Z kolei dyrektorka Państwowego Zespołu Szkół Muzycznych w Bydgoszczy Ewa Stąporek-Pospiech wspominała, jak Rafał lubił dyskutować o muzyce. Kiedy występowała przed uczniami, ci słuchali albo i nie, a Rafał siedział z partyturą w ręku i śledził każdy dźwięk. A potem dopytywał: „Dlaczego pani tak zagrała, bo ja bym to zrobił inaczej”.
Pięć lat przed zwycięstwem w Konkursie Chopinowskim trafił pod opiekę Katarzyny Popowej-Zydroń w bydgoskiej Akademii Muzycznej, laureatki konkursu w 1975 r. – Już po kilku spotkaniach zaczęło wychodzić z niego coś, z czym nie zetknęłam się wcześniej mimo długiej praktyki pedagogicznej. Wszystkie moje uwagi chwytał w lot. Jakby to wszystko już wiedział, tylko zapomniał. Miałam wrażenie, że nasze lekcje odkrywały coś, co w nim tkwiło od dawna – mówiła prof. Popowa-Zydroń.
– Kasia mi opowiadała, jak te lekcje wyglądały – dodaje Ryszard Ziółkowski, gdański muzyk kameralista, który Blechacza zna od dziecka. – „Przychodził, umiał wszystko i rozmawialiśmy”.
Wariacja III
W Hanowerze fortepiany nie są zbyt dobre – opowiada Blechacz w wywiadzie umieszczonym na jego stronie internetowej. Kiedy ma wystąpić przed hanowerską publicznością, decyduje się przywieźć z Hamburga instrument, na którym nagrywał swoje płyty solowe. A potem wraca z nim do Hamburga, gdzie również daje koncert.
Czy to wpływ mentora, Krystiana Zimermana, żeby wszędzie jeździć ze swoim fortepianem?
– Wszędzie nie, bo to dosyć uciążliwe – odpowiada Blechacz. – Za każdym razem trzeba fortepian na nowo nastroić, przygotować do określonej akustyki. Sam transport jest też dosyć drogi, dlatego nie zdecydowałbym się na wożenie swojego instrumentu w każde miejsce. Natomiast tam, gdzie jest to konieczne – tak. Myślę, że publiczność zasługuje na to, żeby dzieła muzyki prezentować na znakomitym instrumencie, a nie żeby z uwagi na nie najlepszy stan fortepianu rezygnować z idei wykonawczych.
Co jest w muzyce ważne, opowiada branżowemu czasopismu „Ruch Muzyczny”. – Nie wyobrażam sobie recitalu, na którym gram tylko rapsodie Liszta, same fajerwerki. Miałbym niedosyt, że czegoś w takim koncercie brakuje. Musi być tak, żeby słuchacz się zachwycił i wzruszył, a nawet zastanowił nad życiem.
Jeszcze przed konkursem Blechacz występował z orkiestrą pod dyrekcją Jerzego Maksymiuka. – Spotkaliśmy się w restauracji krótko przed naszą wspólną próbą z orkiestrą. Kiedy jedliśmy śniadanie, Jerzy Maksymiuk poprosił mnie nagle, abym zagrał początek drugiej części koncertu Mozarta na stole, przy którym siedzieliśmy. Zdziwiony zacząłem „grać” pierwsze takty na obrusie, wyobrażając sobie klawiaturę. Po kilkunastu sekundach Maestro przerwał mi, mówiąc: „To będzie dobry koncert, grasz ładnym dźwiękiem i w dobrym tempie”. Czasami rzeczywiście pewne chwilowe odseparowanie się od akustycznej warstwy utworu pozwala lepiej usłyszeć muzykę w sobie – opowiadał.
Wariacja IV
– Miał japończyka, teraz ma dobre niemieckie auto z potężnym trzylitrowym silnikiem. Kocha jeździć samochodem i to szybko – opowiada Ryszard Ziółkowski. Na koncerty w Europie nigdy nie lata samolotami.
Mówi się, że pianista to najbardziej samotny zawód świata. Sam dojeżdża na koncert, sam wychodzi na scenę, sam jedzie do hotelu i sam schodzi na śniadanie. Blechacz przyjeżdża, występuje, a potem cały pobudzony adrenaliną po występie zamiast krążyć po pokoju hotelowym i starać się zasnąć, wsiada w samochód i dojeżdża do miasta, w którym ma zaplanowany następny koncert.
W drodze słucha muzyki. Ale ma problem, kiedy dźwięk jest zbyt czysty. – Denerwuje mnie tylko ta straszliwa przejrzystość i ostrość brzmienia, częsta w nowych systemach. Zamiast muzyki jest pokaz żyletek, a to zabija narrację. Dlatego z sentymentem patrzę w stronę płyt gramofonowych. Tam można było zawsze posłuchać muzyki, a nie dźwięków – opowiadał.
– Old fashion man. Niedzisiejszy w najlepszym tego słowa znaczeniu. Koncertuje mniej niż inni, chroni swoją prywatność. Gra w sposób zdystansowany – mówi osoba z branży.
Ryszard Ziółkowski pamięta, jak pierwszy raz usłyszał Blechacza, to było na Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku, na długo przed Konkursem Chopinowskim: – Pamiętałem go jako ucznia, którego wprowadzałem na prośbę jego profesorki na koncerty chopinowskie w Dusznikach. A teraz on siedział za fortepianem, taka mała istotka, i grał
II koncert A-dur Liszta, wielkie, masywne akordy po całej klawiaturze. W połowie wszyscy mieli łzy w oczach.
Porównuje Blechacza z Zimermanem: – Zimerman gra twardym, metalowym dźwiękiem. A Blechacz jakby malował dźwiękowym aksamitem. Czepiają się go, że polonezy gra za szybko. Ale on mi powiedział: „Inni to grają salonowo, jak u cioci na imieninach. A ja jak taniec, do przodu”. On genialnie wyczuwa frazę chopinowską.
– On nie odgrywa nut, on z nich tworzy – dodaje Olga Walentynowicz.
Ziółkowski tłumaczy, że są dwie szkoły grania na fortepianie – rosyjska i niemiecka. Rosyjska to mocne uderzenia idące z pleców, tak mocne, że aż fortepian się ugina. A szkoła niemiecka, której wierny jest Blechacz, to granie od łokcia, jakby pianista popychał klawiaturę. – To wcale nie jest łatwiejsze fizycznie, Blechacz jest po każdym występie wypompowany, bo dużo wkłada w każdy dźwięk. Dziś młodzi pianiści traktują wszystko jak gimnastykę, grają z hałasem, ścigają się na szybkie tempa. Taki występ to jak bieg po stadionie.
Wariacja V
Daniel Gustin, dyrektor artystyczny Gilmore International Keyboard Festival w Kalamazoo (w amerykańskim stanie Michigan), będzie w lipcu 2013 r. w Europie. Pyta Blechacza, czy mogliby się spotkać. Pianista proponuje Berlin. Ma wystąpić na festiwalu w 2014 r., sądzi, że rozmowa będzie o tym. Tymczasem Gustin przywozi wielką wiadomość:
Blechacz został zdobywcą Nagrody Gilmore 2014! Jury złożone z muzykologów, krytyków muzycznych i menedżerów orkiestr przez cztery lata potajemnie słuchało koncertów pianistów po całym świecie i nagrodę przyznało właśnie jemu. To wyróżnienie nazywane jest pianistycznym Noblem.
Blechacz od lat robi karierę także w Japonii. Raz przyjeżdża do rodzinnego Nakła, a z nim cały autobus Japonek i Japończyków, jeden z 11 działających oficjalnie w Japonii fanklubów artysty. Oprowadza ich po mieście, pokazuje szkołę, kościół, gdzie daje minikoncert na organach. Ale nie wiadomo, czy można o tym pisać, bo chyba kontrakty zabraniają mu takich publicznych występów – obawia się anonimowy rozmówca z Nakła.
Na oficjalnej stronie Blechacza są kontakty do jego impresariów w całej Europie – tylko nie w Polsce. Sprawami Blechacza zajmuje się ojciec, ale w branży mówią o nim „garda”: kiedy próbujemy się z nim skontaktować, ignoruje e-maile, odsyła przez osoby trzecie do niemieckiej impresario, która po wielu dniach przekazuje prośbę o rozmowę z pianistą tajemniczej parze menedżerskiej z Polski. Tylko e-maile, żadnych telefonów. I dowiadujemy się, że rozmowa nie jest możliwa, bo „pana Rafała Blechacza nie ma w kraju”.
Wiadomo, że artysta kupił dom między Nakłem a Bydgoszczą. Ma w nim 44-metrowy salon z bardzo dobrą akustyką. Żeby ją poprawić, powstawiał regały z książkami, położył dywan, powiesił grube kotary. – Położenie też jest wygodne. Do granicy niemieckiej jadę 2,5 godziny, czyli krócej niż do Warszawy – opowiadał.
Olga Walentynowicz żałuje, że nie mogła zaprosić Blechacza na koncert w Gdańsku. – Ale ja mu się nie dziwię. Wszyscy uważają, że on jest do czegoś zobowiązany, powinien występować w koncertach charytatywnych. A wiem od znajomych z Francji, że przed pandemią tam dużo koncertował – mówi. Jakiś czas temu spotkała pianistę w hotelu w Łodzi, jechali razem windą. Chciała do niego zagadać, ale spuścił oczy, wbił wzrok w podłogę, więc nic nie powiedziała.
Wariacja VI
W 2016 r. robi sobie roczny urlop, tzw. sabbatical. – Wielu artystów planuje takie przerwy raz na kilka sezonów, by pracować nad nowym repertuarem lub odpocząć od trudów bycia nieustannie w trasie koncertowej – opowiada Grzegorz Kotow, który komentował w zeszłym roku Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego, a dziś jest menedżerem Bomsori Kim. – Rafał śledził transmisję telewizyjną z konkursu. Krótko po konkursie napisał do Bomsori e-mail z propozycją współpracy.
Sama Bomsori nie mogła najpierw uwierzyć, że naprawdę pisze do niej Rafał Blechacz. Zgodziła się od razu. Spotkali się na rozmowę w Nowym Jorku, a potem na pierwsze próby w Poznaniu. Zaskoczyło.
– Zanim zagrali pierwszy wspólny koncert, próby odbywały się przez wiele miesięcy w różnych miejscach na świecie, tak jak pozwał kalendarz koncertowy obojga. W Polsce, w Niemczech i w Korei, gdzie Rafał specjalnie przyleciał na próby po tournée w Japonii – mówi Kotow. W zeszłym roku nagrali płytę z utworami Faurégo, Debussy’ego, Szymanowskiego i Chopina.
– Często pianista bywa sprowadzany do roli akompaniatora. A tu partnerstwo jest pełne, wchodzą ze sobą w dialog – ocenia dziennikarz muzyczny Robert Kamyk.
Ryszard Ziółkowski był na występie tego duetu w Gdańsku w maju 2019 roku. – Chciałem wejść do garderoby Rafała, pogratulować mu, ale strażnik nie wpuszczał nikogo na korytarz, bo ojciec zabronił. Wszedłem innym wejściem, Rafał mnie zobaczył, przybiegł się przywitać, porozmawialiśmy chwilę – wspomina Ziółkowski. – A do Bomsori można było swobodnie wejść do garderoby, poprosić o zdjęcie, autograf.
Profil Rafała Blechacza na Facebooku to w ostatnich miesiącach galeria wspólnych zdjęć z Bomsori Kim. – Nie są parą w sensie prywatnym. Łączy ich natomiast bardzo bliska przyjaźń, jaka może łączyć artystów na całe życie. Mamy tylko kilka takich przykładów w świecie muzyki, choćby Mischa Maisky i Martha Argerich. Mam nadzieję, że będziemy świadkami wielu koncertów i nagrań tego duetu.
Czytaj też: Bogusław Kaczyński każde spotkanie, nawet prywatne, traktował jak występ. W operze najbardziej fascynowały go wielkie gwiazdy. Siebie traktował jak jedną z nich
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS