Rozmowa z Mariuszem Grabowym, właścicielem biura podróży Mega Tours, które istnieje w Zielonej Górze od 25 lat i specjalizuje się głównie w organizowaniu wycieczek szkolnych.
Mariusz Grabowy: – Lubuskie mieliśmy w ofercie od zawsze, ale tych wycieczek nigdy nie było dużo, może 12 na 100. Jeździliśmy tylko i wyłącznie z młodszymi dziećmi, pokazywaliśmy im takie podstawowe atrakcje jak: Park Mużakowski i Geopark Łuk Mużakowa, Żagań i okolice razem ze Stalagiem Luft 3, bunkry MRU, Łagów, Majaland, a na północy województwa Park Narodowy Ujście Warty, Twierdza Kostrzyn i Park Drogowskazów w Witnicy. Wszystkie miejsca, gdzie chciały jeździć dzieci.
Są takie, gdzie nie chcą?
– Mamy zabytki, które są uznane, ale w ogóle nie cieszą się popularnością wśród grup szkolnych. To np. klasztor w Gościkowie-Paradyżu albo sanktuarium w Rokitnie. Niektóre inne grupy, np. uniwersytety trzeciego wieku, chętnie tam jeżdżą, ale dzieci oczekują trochę czegoś innego. Chcą, żeby zwiedzanie było atrakcyjne, muzea wyglądały jak np. Bastion Filip w Twierdzy Kostrzyn. Żeby były interaktywne, multimedialne, gdzie można być blisko eksponatów, w tle słychać jakąś muzykę, coś ciekawego się działo. Odpadają kapcie i trzymanie rąk z tyłu.
12 wycieczek na 100 to mało.
– Dzieci z Zielonej Góry niekoniecznie chcą jeździć na wycieczki po okolicy. Z reguły wszyscy wychodzą z założenia, że te najważniejsze atrakcje każdy objeżdża z rodzicami. Prawda jest taka, że wcale nie, ale już się tak przyjęło, że wycieczki szkolne powinny być gdzieś dalej.
6-8 lipca 2018 r., Lubniewice, Festiwal Michaliny Wisłockiej FOT. IRENEUSZ KLIMCZAK
Ale w końcu zainteresowaliście się państwo województwem lubuskim bardziej.
– Kiedy przyszedł koronawirus i musieliśmy odwołać wszystkie wyjazdy, zaczęliśmy się zastanawiać, jak wykorzystać wakacje. Wiedzieliśmy, że wyjazdy za granicę odpadają, pomyśleliśmy, że można bardziej zainteresować turystów naszym regionem. Najpierw myśleliśmy o organizowaniu wycieczek dla turystów odwiedzających lubuskie jeziora. Mamy przecież Łagów, Sławę, Lubniewice i inne miejsca, którymi województwo się zawsze chwali. Tyle że szybko przyszło pierwsze rozczarowanie. Zorientowaliśmy się, że miejsc noclegowych nad jeziorami w całym województwie jest dużo mniej, niż się spodziewaliśmy. Szukaliśmy obiektów, które oferują co najmniej 10 miejsc. Łącznie zebraliśmy 320 obiektów, gdzie jest 13 tys. miejsc noclegowych. To mało, mniej więcej tyle ma sam Karpacz. Spodziewaliśmy się, że ich będzie co najmniej dwa razy więcej, bo taki jest potencjał. Kiedy się dołoży do tego hotele miejskie w Gorzowie, Zielonej Górze czy Nowej Soli, to wychodzi łącznie 19 tys. miejsc.
Stanęło na jednodniowych wycieczkach i projekcie Lubuskie Love.
– W ramach projektu wymyśliliśmy na przykład Lubuską akademię młodego podróżnika, czyli cykl pięciu wycieczek odbywających się w każdy dzień wakacji po kolei. Zabieramy dzieci do najważniejszych atrakcji Lubuskiego: Majalandu, Jezior Wysokich, Łagowa, bunkrów MRU, Parku Narodowego Ujście Warty, Centrum Edukacji Regionalnej i Przyrodniczej w Mniszkach, które są w Wielkopolsce, ale blisko granicy z Lubuskiem. Jest też Park Mużakowski. To są jednodniowe wycieczki. Wyjeżdżamy o 6 rano, wracamy o 18. Dzieci mogą pojechać same, mogą z babcią czy dziadkiem.
A co z dorosłymi?
– Pytaliśmy znajomych, czego im brakuje w turystyce w Lubuskiem. Okazało się, że każdy wie, że istnieją winnice, ale bardzo mało osób je zwiedzało. Większość nawet nie próbuje, bo obawia się, że będą niedostępne.
Założyliśmy sobie, że warto zrobić krok w kierunku edukacji winnej lubuskich turystów. Żeby zabierać ich do winnic częściej niż na Winobranie. Pokazać, jak wyglądają przed sezonem, w wakacje. Chodzi o to, żeby takie wyjazdy stały się czymś łatwym, a ludzie nie czuli, że są tam intruzami. Jeździmy np. do winnicy trochę turystycznie popracować, co ludziom się bardzo podoba, bo mogą poznać te miejsca od kuchni. Oczywiście winnice muszą być otwarte na turystów. Bardzo miło jest, kiedy winiarz po wspólnej pracy proponuje mały poczęstunek. To zawsze pomaga nawiązać bliższe więzi.
Wszystkie winnice są przyjaźnie nastawione?
– W Lubuskiem mamy ponad 90 winnic, ale wino sprzedaje ponad 30. Ponad połowa z nich jest gotowa na przyjmowanie gości. To musi być taki poziom, żeby klient biura podróży nie miał zastrzeżeń. Na pewno musi być toaleta, miejsca parkingowe. Turysta indywidualny, który czasem zajedzie gdzieś nawet przez przypadek, ma zupełnie inne oczekiwania. Może znieść pewne niewygody. Ale turysta, który zaufa biuru podróży, oczekuje jakości.
Fot. Władysław Czulak / Agencja Gazeta
Dzisiaj turysta jest bardzo wygodny. Najbardziej oczekuje gotowego produktu. Są miejsca, gdzie jeszcze nie zabieramy turystów, bo brakuje odpowiedniej infrastruktury. To np. Przemkowskie Stawy na Dolnym Śląsku, ale rzut beretem od nas. Decyduje problem z dojazdem, brak parkingu. Taką wycieczkę trudno zorganizować.
Dobrą robotę wykonują Lasy Państwowe. Takim idealnym miejscem stworzonym pod turystów jest np. Wieża Joanna w Sławie. Ma dobry parking, świetny plac zabaw dla dzieci. Można tam spędzić sporo czasu. Tak samo ośrodek edukacyjny w Jeziorach Wysokich.
Lubuszanie znają w ogóle swoje województwo?
– Kojarzą niektóre miejsca. Zabiorą znajomych z innego regionu Polski do Łagowa, pod pomnik Chrystusa w Świebodzinie. Część bardziej aktywnych weźmie na rower, może na spływ kajakowy. Ale już niewiele osób wie, że można np. pojechać do Łęknicy, wypożyczyć rowery i na dwóch kółkach zwiedzać Geopark Łuk Mużakowa. To już jest wyższa szkoła turystycznej jazdy.
Świetną robotę robi portal Niesamowite Lubuskie na Facebooku. Grupa zrzesza 70 tys. ludzi, codziennie ma 30 nowych postów z pięknymi zdjęciami. Wystarczy tam wejść, żeby się przekonać, że Lubuskie naprawdę ma sporo do zaoferowania. Nasi znajomi, których zabieramy np. do Łagowa, Parku Mużakowskiego albo nad Ujście Warty, są zachwyceni.
Co jest takiego unikatowego w Lubuskiem, co zainteresuje turystę z kraju?
– Na pewno jeziora, Park Narodowy Ujście Warty, nowa trasa rowerowa, która biegnie po dawnym moście kolejowym w Stanach. Jeśli Polska wschodnia ma Green Velo, czyli cały szlak rowerowy, który jest naprawdę zjawiskowy, to my w perspektywie pięciu czy dziesięciu lat też powinniśmy coś takiego zrobić. Zwłaszcza że mamy solidnego partnera po niemieckiej stronie, który podejrzewam, że mógłby partycypować w kosztach.
Szlaki rowerowe w woj. lubuskim. Geopark Łuku Mużakowskiego, ścieżka do kopalni Babina Fot. Piotr Chara/lubuskie.pl
Musimy promować te wszystkie rzeczy, które mamy „naj”, np. z Księgi Rekordów Guinnessa. To jest marka sama w sobie, o księdze słyszeli wszyscy. Jeśli ktoś nie zna Krasnala Solusia w Nowej Soli, ale się dowie, że jest największy na świecie, to go to zaciekawi.
Park Mużakowski, jedyny park w Polsce na liście UNESCO, to jest tak samo hit. Tą marką Lubuskie powinno się promować na cały świat. Każdy szuka teraz czegoś charakterystycznego, a my takie rzeczy mamy.
A winnice?
– Jak najbardziej, chociaż jeśli chodzi o unikatowość w skali kraju, to Małopolska bardzo depcze nam po piętach. Krakusi mają ogromną łatwość promocji. Musimy bardzo uważać, żeby nie przespać tego momentu, kiedy ich winnice staną się bardziej znane i popularne od naszych. U nas w sprowadzenie każdego turysty musimy włożyć 10 razy więcej wysiłku niż w Małopolsce. Tam jest Kraków, są tysiące turystów zagranicznych, którzy z przyjemnością przejadą się na którąś z winnic.
Byłoby świetnie, gdybyśmy mocniej walczyli o turystę z Niemiec. Jest stosunkowo łatwy do ściągnięcia, bo ma do nas blisko i może też wydać więcej pieniędzy. Co prawda lubuskie wina nie są tanie, bo ceny zaczynają się od 10 euro, a Niemcy mają świadomość, że w Kauflandzie kupią taniej swoje reńskie wina, ale zawsze podkreślamy, że te nasze wina mają rękodzielniczy charakter. Ich nie ma dużo, w porównaniu do wielkiej francuskiej czy niemieckiej winnicy to są wręcz dzieła artystyczne.
Chwalimy się, że mamy bardzo dużo pałaców i dworów. Czy to się przekłada na turystykę?
– Na pewno się przekłada, ale gros takich miejsc jest niedostępnych. Niewiele jest stricte nastawionych na turystów. Podzielonogórskie pałace w Zaborze czy Przytoku można obejrzeć z zewnątrz, ale to tyle. W pałacach w Wiechlicach czy Mierzęcinie są hotele, tyle że to też zupełnie inna kategoria. Mamy piękne miejsca, np. pałace w Bojadłach czy Solnikach, warto je pokazywać, ale one na razie nie są jeszcze produktami turystycznymi. Trzeba oddzielić atrakcję turystyczną od gotowego produktu, który można sprzedać w biurze podróży w formie wycieczki. Takie miejsca są idealne na weekendowe wycieczki samochodem.
Dużo dobrego mogą zrobić samorządy we współpracy z właścicielami lubuskich pałaców czy dworów. Byłoby świetnie, gdyby udało się stworzyć jedną wspólną trasę i kilka razy w roku organizować weekendy otwartych pałaców. Żeby można było je wtedy odwiedzić, skomunikować. To są rzeczy, które stosunkowo łatwo zrobić.
W ub. roku zorganizowaliśmy w Zielonej Górze dzień otwartych piwnic winiarskich. W Winobranie chcielibyśmy zrobić taki weekend.
– Piwnice winiarskie są hitem, mogą być marką Zielonej Góry. Moim zdaniem w takich miejscach przez całe wakacje powinny odbywać się degustacje win z lokalnych winnic. Np. w każdą sobotę w jednej piwnicy prezentowałaby się jedna winnica.
Co jeszcze spodoba się dzieciom w Lubuskiem?
– Niesamowite atrakcje ma Nowa Sól, przewyższa pod tym względem Zieloną Górę i Gorzów. Park Krasnala, a w nim park linowy, park fizyki, tor do jazdy rowerem, minizoo, to są rzeczy naprawdę na wysokim poziomie. Można tam spędzić z rodziną cały dzień. Dzisiaj to w Nowej Soli jest największe po Majalandzie centrum dziecięcej rozrywki w województwie. Zielona Góra ma planetarium, centrum przyrodnicze i CRS, gdzie też przyjeżdżają wycieczki ze szkół, ale to są jednak miejsca trafiające do trochę innego odbiorcy.
Santok, teren grodu na lewym brzegu Warty, gdzie trwa budowa ścieżki turystyczno-edukacyjnej Fot. DARIUSZ BARAŃSKI
Mówiliśmy o okolicach Zielonej Góry. A Gorzów i okolice?
– Santok pod Gorzowem ma bardzo duży potencjał, który jest wciąż niewykorzystany. Pamiętam, że kiedyś z Gorzowa do Santoka pływały Wartą statki. Bardzo liczę na to, że ktoś wznowi te rejsy, bo to byłoby ogromnym impulsem dla rozwoju turystyki na tym terenie.
W ogóle uważam, że Zefir i Laguna, czyli statki po Odrze, są jednym z najbardziej udanych produktów turystycznych. Łączą prawie całe województwo, od Głogowa do Kostrzyna. Szkoda, że Kostrzyn w zeszłym roku się wycofał, to miało związek z niskim poziomem Odry.
Czasem samorządom się wydaje, że produkt turystyczny musi się zwrócić od razu. I jeśli po kilku miesiącach nie będzie zysków, to pieniądze były wyrzucone w błoto. To tak nie działa. Taki produkt zaczyna żyć swoim własnym życiem po czterech, pięciu latach. I staje się osią skupiającą bardzo wiele elementów. Jeśli przywiozę gdzieś cały autokar, to turyści przenocują w hotelu, zjedzą obiad w restauracji, pójdą do muzeum czy do sklepu z pamiątkami. Wszędzie zostawią pieniądze. Zarobią lokalni przedsiębiorcy, a do kasy miasta albo gminy trafią większe zyski z podatków.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS