Film „Shining” Stanleya Kubrica nie wszedł na polskie ekrany. Jak w przypadku wielu dzieł ponadczasowych krytyka nie doceniła jego wartości i nie został on zakupiony przez władze PRL. Wśród filmoznawców chodziły słuchy o filmie i głównie opowiadano sobie o tym, że Stanley Kubrick nakręcił horror w jasno oświetlonych wnętrzach, co było odważnym zaskakującym zabiegiem w tamtych czasach. Krytyka amerykańska na początku zmiażdżyła film, nominując go do nagrody „Złotych Malin”.
Film zobaczyłem pierwszy raz na wydziale reżyserskim i filmowym Uniwersytetu Śląskiego w 1984 roku, na zdartej do niemożliwości kasecie VHS i telewizorze produkowanym w polsko-węgierskiej współpracy. Jakość obrazu była rozpaczliwa głównie z powodu chyba setnego już kopiowania kasety. Ale ten film zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Może właśnie z tego powodu, że nie było tam ciemności, a wnętrza były dobrze oświetlone i przywołał mi wtedy dość świeże wspomnienie.
Ze zjawiskami nadprzyrodzonymi na szczęście nie miałem i nie mam żadnego doświadczenia, ale jedyne tego typu zjawisko zaobserwowałem właśnie w rzęsiście oświetlonym wnętrzu. Opiszę je tu na wstępie, bo z pewnością ukierunkowuje mój odbiór dzieła Kubricka.
Było to w czasie, kiedy pracowałem – tuż po skończeniu technicznej szkoły średniej – w Zakładzie Elektronicznej Techniki Obliczeniowej. Pod opieką miałem system „Odra 1304”, który umieszczony był w starej kamienicy. Parter tej kamienicy zamieniono w halę maszyn, od strony północnej zajmowaną przez „Odrę”, a od strony południowej umieszono w niej system „RIAD-a”. Powyżej hali na 3 piętrze znajdował się pokój operatorów przeznaczony do odpoczynku. Praca była na trzy zmiany.
W drugim miesiącu zatrudnienia mogłem już pracować sam i zazwyczaj trzyosobowy zespół dzielił się na dwie grupy. Na początku nocnej zmiany pracowałem sam przez 4 godziny, a dwójka odpoczywała, kimając w przedsionku hali. Po czym ja miałem 4 godziny odpoczynku do rana. Było to dobre i efektywne rozwiązanie powodujące, że przewidziany czas maszynowy zawsze skracaliśmy do minimum, bo nikt nie chodził na „zwolnionych obrotach” po krytycznej dla fizjologii godzinie trzeciej nad ranem. Dziwiło mnie, że moi koledzy wolą spać w niewygodnych fotelach w przedsionku, dokąd docierał ogromny hałas generowany przez system i urządzenia chłodnicze, zamiast udać się do pokoju operatorów i tam w ciszy rozłożyć sobie sofę. Wyganiani na górę tłumaczyli się, że chcą być w pobliżu gdybym, jako młody operator potrzebował ich wsparcia, oraz zachęcali mnie abym też korzystał z przedsionka.
Jestem dużym facetem i drzemka w fotelach nie była mi w smak. Było straszliwie niewygodnie, więc pewnej nocy o godzinie 2:00, kiedy inni przejęli moje zadania, postanowiłem przenieść się do pokoju operatorów i tam wygodnie się położyć i wyspać. Powiadomiłem kolegę i koleżankę, że idę na górę i jakby się coś działo niech mnie obudzą. Nie mieli zachwyconych min, ale nic nie powiedzieli. Ułożyłem się na rozkładanym fotelu i zgasiłem światło. Pokój miał drzwi ze szklaną szybą, taką groszkowaną i do wnętrza wpadało światło, stale palące się na klatce schodowej. Kiedy ułożyłem się wygodnie, nawet nie zdążyłem zasnąć, kiedy nagle na piersi poczułem ogromny ciężar, szamotałem się jak przyciśnięty do ziemi Skarabeusz leżący na plecach. Widziałem puste wnętrze pokoju i nie mogłem złapać tchu, ani podnieść głowy i rąk. W głowie czułem szum pulsu, który osiągnął chyba ponad 150. Sytuacja idiotyczna, nie potrafiłem nawet zawołać ratunku. Trwało to może z 30 sekund, kiedy wreszcie udało mi się podnieść i wybiec z pokoju. Nie zastanawiając się sekundy zacząłem zbiegać po schodach tak szybko jak mogłem, ale na drugim piętrze pomyślałem, że muszę wrócić na górę, bo jako przekonanemu racjonaliście przyszło mi do głowy, że w jakiś sprytny sposób był to kawał zrobiony mi przez kumpli. Odważyłem się na to chyba tylko z powodu ogromnej dawki adrenaliny, jaką miałem już we krwi.
Z duszą na ramieniu szarpałem za klamki wszystkich pokoi upewniając się, że są zamknięte i nikt nie mógł się w nich schować. Ostrożnie zajrzałem do wnętrza pokoju, w którym chciałem spać i zapaliłem światło, zaglądając nawet za stojącą tam lodówkę. Kiedy przekonałem się, że nie ma tam żywej duszy, zrobiło mi się jeszcze bardziej nieswojo. Nie czekając sekundy, popędziłem na parter. Zatrzymałem się przed elektronicznym zamkiem, aby się ogarnąć i złapać oddech. Wtedy już korzystaliśmy z takich zamków, aby wejść na halę maszyn i trezorów z taśmami. Należało wstukać kod składający się z czterech cyfr, aby otworzyć drzwi. Chyba z minutę przypominałem sobie sekwencję nowego kodu do wstukania, aby wreszcie pokonać zaporę. Serce waliło mi jak oszalałe, więc usiadłem w przedsionku przed halą maszyn. Przedsionek oddzielony był od hali szklaną ścianką drzwi z czystego szkła.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS