A A+ A++

Bartłomiej Łyczak, wokalista zespołu Bladysolo: Przyznam, że nie kojarzę zbyt wielu piosenek bezpośrednio odnoszących się do Torunia, ale też nigdy nie zgłębiałem tematu. Swoją drogą to może być ciekawe również pod względem historycznym – czy istniała w Toruniu tradycja piosenki ulicznej, czy mieliśmy jakichś swoich bardów miejskich, komentujących na bieżąco sprawy społeczno-polityczne jak np. Aristide Bruant w Paryżu. Trzeba pamiętać, że zerwano ciągłość kulturową z dominującą w Toruniu od samego początku ludnością niemieckojęzyczną, więc być może i pewne tradycje muzyczne poszły w zapomnienie. No a bezpośrednio po drugiej wojnie światowej trzeba było raczej śpiewać o odbudowywanej stolicy… W sumie do dziś to Warszawie poświęconych jest najwięcej piosenek.

Dlaczego Toruń jest tak niewdzięcznym materiałem na piosenkę? Odnoszę wrażenie, że plastycy i fotograficy zupełnie nie mają z tym jakichkolwiek problemów.

– Nie wiem, czy jest niewdzięcznym tematem. Prawdę mówiąc poza zabytkową otoczką życie w Toruniu nie różni się pewnie aż tak bardzo od życia w innym mieście. Oczywiście specyfika Starówki z niezliczonymi knajpami, gdzie koncentruje się życie rozrywkowo-alkoholowe, jest czymś fantastycznym, ale to na Mokrem, Osiedlu JAR i Podgórzu toczy się prawdziwe życie. Nie kojarzę specjalnie piosenek o podobnych wielkościowo Sosnowcu, Kielcach i Częstochowie. O tej ostatniej to może T.Love na wczesnych płytach coś nagrało. Ale przecież Muniek na studiach zamieszkał w stolicy, więc miał już inne tematy. I może też tu trzeba doszukiwać się jednego z powodów nadreprezentacji współczesnych piosenek o Warszawie w porównaniu z innymi miastami: wszystkie zespoły robiące karierę tam się przenoszą, a śpiewasz o tym, co znasz.

Jaki zatem jest Toruń z waszych piosenek? Dlaczego tak często stawiacie miasto w roli bohatera?

– Jestem miejskim zwierzęciem. Zupełnie nie rozumiem wsi, nie potrafię się tam odnaleźć. Jak już na wieś trafię, to chodzę tam i z powrotem po tej piaszczystej, jedynej drodze, a zza każdej bramy słyszę ujadanie psów i widzę karcący wzrok gospodarzy zastanawiających się, po co tak łażę bez celu i tylko psy denerwuję. Najczęściej kończy się to wycieczką do najbliższego miasteczka, tam gdzie panuje ruch: jedna pani sprzedaje pod gołym niebem jakieś badziewie, inna opieprza męża, że dał się oszukać w warzywniaku, a dziad bez koszulki pije piwo w bramie. I od razu jestem w oswojonej przestrzeni.

Stąd też właśnie miasto jest często stawiane w centrum piosenek Bladysolo – to jest moja przestrzeń, otoczenie, w którym czuję się najlepiej. Niemal całkowicie opustoszałe ulice w wyniku obostrzeń przeciwepidemicznych są dla mnie przygnębiającym widokiem.

Wielką radość sprawiało mi przez chwilę, że mogłem znów pójść sobie po prostu na piwo i kawę i posiedzieć wśród ludzi albo pogapić się przez knajpiane okno na wciąż nie do końca rozbudzone, ale jednak wracające do życia miasto.

Nie mieliście nigdy oporów przed graniem przed publicznością kawałka „TMS”, czyli „Toruń to miasto seksu”? W tej piosence jest jednak dość dużo kpiny…

– Spotkaliśmy się raczej z pozytywnym oddźwiękiem, to piosenka, na którą publiczność bardzo żywo reaguje. Z tym tekstem to było tak: słuchałem sobie kiedyś w domu piosenek pochodzącego z Sheffield zespołu Pulp, jednego z moich ulubionych. Mają taki kawałek „Sheffield: Sex City”. Od razu zaznaczę, że to jest coś zupełnie innego niż nasz „TMS” – zarówno muzycznie, jak i tekstowo. W każdym razie następnego ranka pomyślałem, że chyba nikt nie napisał jeszcze takiej piosenki o polskim mieście.

Szybko skojarzyło mi się to z kolejnymi, odbijanymi z tej samej matrycy sloganami promocyjnymi miasta: „Toruń miastem dobrych połączeń / sportu / pokoju” i czego tam jeszcze. Wtedy tekst sam się ułożył.

W „Dzielnicy” opisujesz najbardziej ubogą i zapomnianą część miasta, którą utrzymują datki od rodziny z Irlandii.

– To taki społeczny obrazek w pewnym stopniu zainspirowany tekstami Morrisseya i Lesława z zespołu Komety. Muzycznie jest to rytmiczny, nieco drapieżny numer o punkowych korzeniach, dlatego wybraliśmy go na pierwszego singla – można w internecie obejrzeć teledysk. Przy okazji to najstarsza piosenka z tych, które trafiły na płytę.

„Król miasta” przypomina hymny do miasta, które piszą np. Red Hot Chilli Peppers. Jest jednak to opowieść o smutku, rodzaju beznadziei, przywiązania do toksycznego miasta, które nic nie daje ci w zamian i nie odwzajemnia twoich uczuć…

– Strasznie depresyjna ta płyta w twojej interpretacji. Takie jest życie, słodko-gorzkie i tak też potraktuje cię twoje miasto, gdziekolwiek ono jest: będzie najwspanialszą sceną triumfów, które zapamiętasz na zawsze, ale przy porażce nie pozostawi złudzeń i pozostaną ci tylko wspomnienia dawnej chwały wyłaniające się zza kolejnych narożników.

Cały czas mam wrażenie, że toruńscy muzycy wolą mówić o jakimś mieście, ale nie wypowiadają się niemal nigdy o Toruniu. Nigdy nie wymieniają swojego miasta z nazwy. To kompleks?

– Nie podejmę się zbiorowej psychoanalizy toruńskich muzyków, bo nie mam do tego kompetencji. Może chodzi po prostu o – mylne moim zdaniem – wrażenie, że wówczas tekst będzie bardziej uniwersalny: „nie wymienię nazwy mojej małej miejscowości, to utożsamią się z moim przesłaniem w Warszawie i Nowym Jorku”. Poza tym chyba się trochę czepiasz: nie trzeba użyć nazwy Toruń, żeby napisać wiersz lub piosenkę o Toruniu!

Słyszałem, że twoje teksty powstają zupełnie inaczej niż w przypadku wszystkich zespołów rockowych, jakie znam. Po prostu przychodzisz na próbę i improwizujesz…

– Rzeczywiście wszystkie teksty oprócz wspomnianego „TMS” powstały na gorąco podczas prób. Włączam się po prostu w pewnym momencie do grającego zespołu szukającego odpowiedniej struktury kawałka i opowiadam, co mi do głowy przychodzi. Potrzebny jest tylko ogólny pomysł, co się chce przekazać; staram się nie narzucać sobie z góry tematu, tylko zainspirować się muzyką. Każde kolejne wykonanie wzbogaca narrację i zazwyczaj zrąb tekstu jest gotowy po pierwszej lub drugiej próbie. Oczywiście muszę potem w domu całość doszlifować: coś poprawić, coś dodać, z czegoś zrezygnować, czasem dopisać lub wyrzucić zwrotkę. Nie zdarzył mi się jeszcze „recykling”, czyli wykorzystanie odrzuconych fragmentów jednego tekstu w innej piosence. Słowa muszą być w moim odczuciu spójne z muzyką.

Rzadko kiedy artyści po trzydziestce rozmyślają o swojej przeszłości. Wy macie „1994”, w której opowiadasz o czymś, co można byłoby nazwać doświadczeniem pokoleniowym człowieka wchodzącego w dorosłość na przełomie wieków. Pierwsze ważne doświadczenia erotyczne, za oknem wolno płyną chmury, a w radiu leci „Live Forever”.

– Przyznam, że to jest tekst, z którego jestem bardzo zadowolony. Opowiada o dawnych, beztroskich czasach lat 90., kiedy w Europie panowało przeświadczenie, że doszliśmy do jakiegoś szczytowego momentu dziejowego, do ogłoszonego przez Francisa Fukuyamę „końca historii”. Pewnym symbolem tamtych czasów jest w moim odczuciu brytyjski film „Human Traffic” opowiadający o grupie znajomych imprezujących w Glasgow. Jedna z bohaterek traci pracę i kwituje to otwarciem butelki szampana – nic złego mi się nie stanie, żyjemy w dobrobycie, czas wyjść na miasto! To samo opowiadają członkowie brytyjskich zespołów z tamtych czasów: mogliśmy spotykać się codziennie na próbach, bo każdy z nas miał bezpieczeństwo ekonomiczne w postaci zasiłku, który pozwalał na jako takie przeżycie kolejnego tygodnia.

To pozwoliło na wyzwolenie potężnej dozy kreatywności i na zawiązanie silnych więzów międzyludzkich – dziś już niewystępujących w takim natężeniu. Tuż za rogiem krył się jednak atak na World Trade Center, który faktycznie wywrócił świat do góry nogami.

Wiek XXI to czas strachu o to, co przyniesie jutro, braku perspektyw i zamknięcia w świecie wirtualnym. Przecież czas epidemii koronawirusa to ostatnie 20 lat skondensowane do pigułki!

Chyba masz rację.

– Wracając do tekstu piosenki „1994”: czytałem kiedyś wywiad, nie pamiętam już z kim, ale stwierdził on, że najpiękniejszym momentem w jego życiu było lato 1994 roku. Spędził je leżąc w łóżku swojej dziewczyny na piętrze wiktoriańskiego ceglanego szeregowca gdzieś w Anglii, a najpopularniejszą piosenką było wówczas „Live Forever” zespołu Oasis – swoją drogą absolutnie genialny kawałek. Ten obrazek został mi gdzieś z tyłu głowy i wiele lat później zdarzyła mi się podobna sytuacja podczas odwiedzin u znajomych w Londynie. Szczegóły były nieco inne, ale było to kilka godzin zupełnej beztroski wypełnionej herbatą i okazjonalnym papierosem. Kiedy to było! Może nigdy…

Czy jako zespół stawiacie sobie jakoś wysoko cele? To są bardziej cele komercyjne czy artystyczne?

– Przede wszystkim chcemy miło spędzić czas. Spotkać się we czwórkę, zamknąć na dwie godziny w piwnicy, zapomnieć o całym zewnętrznym świecie i spróbować ulepić jakąś piosenkę albo dwie. To jest bardzo ciekawy proces rozpoczynający się zazwyczaj od pojedynczego riffu, wokół którego powstaje struktura utworu. Potem przez kilka tygodni kilkakrotnie zmieniamy tempo oraz koncepcję, który instrument zacznie kawałek, przestawiamy refren ze zwrotką, wyrzucamy i wstawiamy z powrotem solówkę, bridge i przydługie zakończenie, uznajemy, że nic z tego nie będzie, po czym jednak stwierdzamy, że zapowiada się genialne dzieło na miarę „Heart of Gold” Neila Younga i tak dalej. Aż wreszcie następuje ten moment, w którym całość zaczyna mieć sens.

Rozmawiał Grzegorz Giedrys

Debiut Bladysolo

Zespół tworzą: Bartłomiej Łyczak (wokal), Krystian Rubacha (gitara), Radosław Kaźmierkiewicz (bas), Przemysław Stochmal (perkusja). Debiutancki album formacji wydany został w maju 2020 roku przez wytwórnię Jimmy Jazz Records: dostępny jest na serwisach streamingowych oraz na płycie CD.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKiedy się urodziła, jej mama miała 19 lat. Zdradza, jakie mają relacje
Następny artykułŁukasz Czech: „Zdrowie Polaków stało się bardzo istotne – w Uzdrowiskach Kłodzkich to codziennie nasze wyzwanie”