To było pod koniec października, kiedy druga fala pandemii zaczynała nieść za sobą tysiące ofiar praktycznie w całej Europie. Z ofertą wsparcia do najbardziej poszkodowanych państw wystąpiły Niemcy, które wtedy dość dobrze radziły sobie z zagrożeniem.
Z pomocy skorzystały m.in. Francja, Czechy czy Włochy. Choć prezydent Frank-Walter Steinmeier, widząc, że Polska ma jeden z największych w Europie wskaźników dobowych zakażeń i zgonów, przedstawił oficjalną propozycję prezydentowi Andrzejowi Dudzie, to polski rząd oświadczył, że na razie z pomocy nie zamierza korzystać.
Brak mostu ością w gardle
Powiat włodawski pod względem liczby mieszkańców jest jednym z najmniejszych na Lubelszczyźnie. Leży nad Bugiem – dokładnie na granicy z Białorusią i Ukrainą. Niespełna 40 tysięcy mieszkańców, ale w rzeczywistości dużo mniej, bo młodzi już dawno wyjechali za pracą do Anglii, Belgii i Niemiec. Tak naprawdę Włodawa ożywa tylko w wakacje – dzięki położonej nieopodal Okunince nad Jeziorem Białym, największej letniej atrakcji Lubelszczyzny.
Rozwój miasta hamuje brak mostu przez Bug, który przyczyniłby się do otwarcia przejścia granicznego i rozwoju Włodawy – nie tylko gospodarczego. Miasto i starostwo są za biedne, by zmierzyć się z inwestycją, a kolejne rządy nie są nią na poważnie zainteresowane. Brak przeprawy boli, tym bardziej że po drugiej stronie Bugu leży Tomaszówka, przedwojenna dzielnica miasteczka, ze stacją kolejową. Obydwa mosty łączące prawo- i lewobrzeżną Włodawę zostały zniszczone we wrześniu 1939 r., na samym początku wojny.
Zostawmy historię i przejdźmy do polityki. Lubelszczyzna jeszcze niedawno była uważana za matecznik PSL, ale dziś to Włodawa jest jedynym spośród dwudziestu powiatów ziemskich na Lubelszczyźnie, w którym nie rządzi Prawo i Sprawiedliwość, tylko starosta Andrzej Romańczuk, jeden z liderów ludowców na Lubelszczyźnie. Z kolei w samym mieście już drugą kadencję burmistrzem jest Wiesław Muszyński z Lewicy. Dla porządku – oprócz Włodawy SLD na Lubelszczyźnie swojego burmistrza ma tylko w Biłgoraju.
Skoro w wyborach innych niż te samorządowe we Włodawie od lat głosują na PiS, to powód może być tylko jeden: ludzie wybierają dobrego gospodarza, do którego muszą mieć zaufanie. Tak jak w przypadku lokalnych władz.
Biała plama na mapie
Wróćmy do pierwszej fali pandemii koronawirusa, tej z wiosny zeszłego roku. W drugiej połowie maja, kiedy liczba zakażonych w kraju znacznie przekroczyła 20 tys., o Włodawie usłyszała cała Polska. Jako o jedynym powiecie na Lubelszczyźnie i jednym z niewielu w całym kraju, gdzie nie odnotowano ani jednego zakażenia.
Starosta Romańczuk wszystko tłumaczył samodyscypliną mieszkańców. – Ludzie ściśle przestrzegają zaleceń sanitarnych. Kto nie musi, nie wychodzi z domu, u nas nie było żadnych naruszeń kwarantanny. Proszę sobie wyobrazić, że w ostatnim czasie we Włodawie w całym powiecie nie widziałem nikogo, kto nie nosiłby maseczki – podkreślał na początku maja z nieukrywaną dumą starosta Romańczuk.
I podkreślał, że brak jakichkolwiek zakażeń wcale nie był wynikiem małej liczby wykonywanych testów. Wręcz przeciwnie. Starostwo kupiło ich z własnych środków 400 i od razu przekazało je do szpitala oraz największego w województwie domu pomocy społecznej w Różance, gdzie mieszka ponad 200 pensjonariuszy.
– Sanepid bada wszystkie, dosłownie wszystkie osoby, które mają jakiekolwiek objawy wskazujące na potencjalne zakażenie. Jeśli będzie taka potrzeba, to testów kupimy więcej – informował w maju starosta włodawski. I rzeczywiście tak się stało.
Premier dał przykład. I się zaczęło
Pierwsze przypadki zakażeń w powiecie włodawskim odnotowano dopiero pod koniec maja. Szybko ustalono, skąd się tam wzięły. Okazało się, że do nieczynnych wtedy ośrodków wypoczynkowych nad Jeziorem Białym przyjeżdżali ludzie z całego kraju, by odbywać tam kwarantannę. Po jakimś czasie u kilku z nich stwierdzono koronawirusa. Ale jeszcze wtedy wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą.
Druga fala – znacznie groźniejsza – nadciągnęła nad Włodawę w sierpniu. – Skoro premier podczas kampanii prezydenckiej przekonywał na każdym wiecu wyborczym, że tego wirusa nie ma i nie należy się go bać, to ludzie w końcu posłuchali i ruszyli, także do Okuninki. Latem znalezienie tam wolnego domku graniczyło z cudem. Cóż z tego, że sam domek był bezpieczny, skoro ludzie tłoczyli się na plaży, w pubach, restauracjach, a wieczorami w dyskotekach – starosta Romańczuk aż podskakuje ze złości.
W efekcie powiat włodawski dość szybko awansował do czerwonej strefy skutkującej wprowadzeniem dodatkowych obostrzeń z obowiązkiem nakładania maseczki na ulicy i ograniczeniami podczas uroczystości rodzinnych, takich jak chrzciny, wesela i stypy.
Wtedy z trudem, bo z trudem, ale jeszcze wszystko udawało się we Włodawie trzymać w ryzach. Jednak decydujące uderzenie koronawirusa nastąpiło, czego obawiało się całe starostwo, wraz z rozpoczęciem roku szkolnego. – Przecież to było oczywiste. O ile uczniom szkół średnich można było wytłumaczyć podstawowe zasady zachowania w czasie pandemii, o tyle maluchom z klas 1-3 już absolutnie nie. Mieliśmy do czynienia z bombami biologicznymi – tymi najgroźniejszymi, bo bezobjawowymi. Dzieciaki wracały ze szkoły do domów i zakażały rodziców, dziadków, ciotki, wujków. I tak już wszystko popłynęło bez jakiejkolwiek kontroli – przekonuje urzędniczka z wrześniowym przypadkiem koronawirusa wśród najbliższych.
Na domiar złego we wrześniu na terenie miasta zorganizowano zawody zapaśnicze, którym patronował marszałek województwa (PiS), i znowu wszystko się wymieszało. No i za trzy tygodnie mleko się rozlało.
Starostę trafił szlag
Szpital powiatowy we Włodawie jest jednym z mniejszych na Lubelszczyźnie. 153 łóżka na siedmiu oddziałach: SOR, chirurgia, ortopedia urazowa, ginekologia i położnictwo, interna, geriatria, rehabilitacja stacjonarna. Oddziały nie są tam umiejscowione w jednym wielkim molochu jak w większości miast, tylko w oddalonych od siebie dwupiętrowych pawilonach.
Dyrektor szpitala powiatowego we Włodawie Teresa Szpilewicz Fot. Jacek Brzuszkiewicz/AG
Teresa Szpilewicz, dyrektorka szpitala we Włodawie, o procedurach wie wszystko. Na Politechnice Białostockiej skończyła budownictwo, była wójtem w sąsiedniej gminie Wisznice i kierownikiem delegatury Narodowego Funduszu Zdrowia w Białej Podlaskiej.
– Już we wrześniu codziennie przyjmowaliśmy kolejnych zakażonych koronawirusem. Nie tylko z powiatu, także z tych sąsiednich. Błyskawicznie podjęliśmy decyzję o utworzeniu w jednym z pawilonów oddziału covidowego. Na początku dla 20 pacjentów, potem dla 30. Pod koniec października ustawiliśmy tam już 67 łóżek, a na początku listopada już ponad 70 – opowiada z wypiekami na twarzy pani dyrektor.
I dalej:
Kiedy miejsc już zabrakło i nie dało się nic więcej wygospodarować, zaczęliśmy dramatyczne poszukiwania wolnych łóżek covidowych w innych szpitalach. W Świdniku, Kraśniku, Parczewie, Chełmie. Praktycznie wszędzie. Całe dnie na telefonach, przecież tych ludzi trzeba było ratować.
Lekarze, pielęgniarki, personel pomocniczy, administracja. Wszyscy w szpitalu we Włodawie pracowali po kilkanaście godzin na dobę. Także sprzęt. W październiku – jak w każdym szpitalu covidowym – zużycie tlenu wielokrotnie wzrosło. Ponadczterokrotnie. Były dni, kiedy szpitalny koncentrator, gdzie tlen jest odzyskiwany z powietrza, przestał zabezpieczać potrzeby. Na domiar złego zaczęła szwankować szpitalna sprężarka tłocząca tlen do instalacji.
Dyrektor Szpilewicz: – Kończyła się rezerwa, dlatego tak jak parę dni wcześniej szukaliśmy wolnych łóżek, tak teraz zaczęliśmy dramatycznie szukać butli z tlenem. Po całej Lubelszczyźnie. Nie będę ukrywać, że były dni, kiedy czuliśmy się pozostawieni sami sobie. Znikąd pomocy. Dosłownie. Coś na zasadzie: znajdziecie tlen, to dobrze, nie uda się, trudno. Ale – na Boga – przecież tutaj chodzi o ludzkie życie, które przecież jest najważniejsze.
Żeby tego wszystkiego było mało, sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli w domu pomocy społecznej w Różance, gdzie koronawirusem zakażonych było wtedy ponad stu pensjonariuszy i członków personelu. Źródłem zakażenia w Różance były zapewne pielęgniarki pracujące także w szpitalu.
To właśnie wtedy starosta Romańczuk w drodze między Różanką a Włodawą usłyszał gdzieś w radiu o pomocy, którą zaoferował prezydent Niemiec, a później się dowiedział, że prezydent Duda za wszystko grzecznie podziękował.
Romańczuk nie wytrzymał, kiedy wiceminister zdrowia Waldemar Kraska na antenie Polskiego Radia oświadczył jak gdyby nigdy nic, że Polska jest „samowystarczalna” i posiada także wystarczającą liczbę łóżek oraz respiratorów.
Wtedy trafił mnie szlag
– wybucha dziś Romańczuk, choć od decyzji o napisaniu listu do ambasady Niemiec w Warszawie minęły już prawie dwa miesiące.
Starosta wrócił wtedy zdenerwowany do urzędu, zamknął się w gabinecie i długo cyzelował słowo po słowie, wiedząc, że list trafi do dyplomaty najwyższego szczebla.
„Brakuje nie tylko respiratorów i tlenu, ale także podstawowych narzędzi medycznych. Każdego dnia personel boryka się z gigantycznymi problemami. Pomimo heroicznego wysiłku lekarzy, pielęgniarek oraz pozostałej kadry niektórych braków nie da się zastąpić wyłącznie ludzką pracą (…). W sumie zarażonych osób poddanych kwarantannie jest w powiecie już ponad 300. Już kilka zmarło, zaś stan kilkunastu wymaga hospitalizacji” – napisał starosta do ambasadora Niemiec w Polsce.
I zakończył:
„Jako że mimo dramatycznej sytuacji Polska nie wyraziła zainteresowania zaoferowaną przez Pańską Ojczyznę pomocą, zwracamy się do Pana Ambasadora, by pomógł nam bezpośrednio nawiązać kontakt z niemieckimi służbami, które byłyby chętne pochylić się nad naszymi problemami”.
Na przełomie października i listopada podobne listy napisali do ambasady Niemiec m.in. marszałek województwa mazowieckiego i samorządowcy z woj. lubuskiego.
Wojewoda na starostę się obraził
O liście Romańczuka szybko zaczęły się rozpisywać media – nie tylko lokalne. Wkrótce zadzwonił do niego sam wojewoda lubelski Lech Sprawka. Jako że poruszamy się wciąż w dziedzinie dyplomacji, strony nie przytaczają treści rozmowy.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że wojewoda, człowiek na co dzień raczej stonowany, kipiąc ze złości, miał do starosty olbrzymie pretensje, był obrażony, że ten nie zwrócił się o pomoc bezpośrednio do niego jako do reprezentanta administracji rządowej w terenie.
Oddział covidowy szpitala powiatowego we Włodawie, na pierwszym planie budowa fundamentu pod zbiornik tlenu Fot. Jacek Brzuszkiewicz/AG
Niemniej kilkanaście dni po rozmowie przed oddziałem covidowym we Włodawie rozpoczęła się budowa fundamentów pod zbiornik z tlenem wraz z całą siecią i drogą dojazdową dla tlenowej cysterny. Wojewoda przekazał na ten cel 1,5 mln zł. Szpital z rządowej rezerwy materiałowej dostał też m.in. dziewięć respiratorów, a z puli samego Ministerstwa Zdrowia zapowiedź przekazania 1,8 mln zł na zakupy sprzętu, m.in. aparatów RTG i USG dla oddziału covidowego (dziś, chcąc przebadać chorych, trzeba ich ubierać i transportować do innych oddziałów), i nowej karetki pogotowia (szpital ma dziś dwie sanitarki, ale dość mocno wysłużone).
Dyrektor Szpilewicz po tym, jak rząd przypomniał sobie o Włodawie, po cichu myśli o wyposażeniu szpitala także w inny sprzęt. Chodzi przede wszystkim o wyposażenie oddziału intensywnej terapii. O innych planach pani dyrektor nie chce głośno mówić, by nie zapeszyć.
Na tym nie koniec pomocy, bo w najbliższych dniach do Włodawy dotrze wsparcie z Niemiec. Dokładnie – z landu Saksonii, który zaoferował konkretną pomoc dla włodawskiego szpitala. Chodzi o respiratory, pulsoksymetry badające nasycenie krwi tlenem, środki ochrony osobistej i płyny do dezynfekcji. To tak na początek.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS