Do bram więzienia przyjeżdża transport skazańców. Funkcjonariusze zbierają ich dane, biorą w depozyt rzeczy osobiste, przeprowadzają wszystkie konieczne procedury. Na pierwszą noc więźniowie trafiają do jednoosobowych cel przejściowych, dopiero rankiem następnego dnia w pełni wejdą w więzienną społeczność.
Ściany między celami są cienkie, więźniowie rozmawiają, pytają się wzajemnie o wyroki i przestępstwa za jakie zostali skazani. Gdy jeden z nich, mężczyzna około pięćdziesiątki, Mark, mówi, że zabił człowieka, reszta więźniów nie chce mu wierzyć, wręcz go wyśmiewa. Można to zrozumieć, mężczyzna nie wygląda na zawodowego kryminalistę, nie dziwimy się, gdy dowiadujemy się, że przed wyrokiem pracował jako nauczyciel angielskiego. Mark jednak faktycznie zabił człowieka. Prowadząc samochód pod wpływem alkoholu potrącił rowerzystę. Dostał wyrok czterech lat więzienia.
„Czas”
Fot.: materiały prasowe/HBO Polska
Czy naprawdę potrzebujemy takich więzień?
Zanim jednak wejdziemy w wewnętrzny świat Marka na pierwszy plan wysuwa się więzienna społeczność, w której przyjdzie mu spędzić najbliższe lata. Już sam pierwszy kontakt z nią jest dla byłego nauczyciela szokiem. Mężczyzna trafia do celi z osobą cierpiącą na poważne zaburzenia psychiczne, która powinna raczej leczyć się w zamkniętym ośrodku, niż przebywać w więzieniu.
Współlokator Marka z celi kieruje agresję, nad którą wyraźnie nie panuje, ku sobie samemu. Większym problemem są więźniowie gotowi stosować przemoc wobec innych. Mark od samego początku zostaje wzięty na celownik przez grupę młodych, agresywnych skazańców. Poznajemy ich, gdy wylewają wrzątek z cukrem na twarz kolegi, który – jak wierzą – współpracował z policją i złożył obciążające ich zeznania.
W Marku widzą osobę, która nigdy nie stosowała przemocy, ma ciągle wiele do stracenia. Kogoś, kim łatwo można bezkarnie pomiatać. Zaczyna się od drobnych nieprzyjemności: podbieranie jedzenia na stołówce, wpychanie się bez kolejki do telefonu, kończy na sytuacjach, zagrażających fizycznemu bezpieczeństwu Marka.
Wizja więziennej społeczności w „Time” jest skrajnie obdarta z jakiegokolwiek sentymentalizmu, ponura i przytłaczająca, realistyczna na poziomie najdrobniejszych detali. Reżyser serialu Lewis Arnold pokazał, że czuje taką telewizję już w swoim poprzednim projekcie: miniserialu „Des” (2020). Opowiadał on opartą na faktach historię seryjnego mordercy Dennisa Nilsena, działającego w Londynie na początku lat 80. Nilesen uwodził, a następnie mordował w swoim skromnym domu młodych, często zmagających się z wykluczeniem mężczyzn, zagubionych w Wielkiej Brytanii pierwszych lat rządów Thatcher.
W „Des” przytłaczający naturalizm miał nie tylko pokazać brutalną prawdę o Nilsenie, zablokować przekształcenie postaci psychopaty w kolejną popkulturową ikonę, ale także przypomnieć społeczne koszty początków rządów Thatcher. Nilsen mógł tak długo działać w Londynie między innymi dlatego, że brał na celownik ludzi, którymi nikt się wtedy nie interesował: bezrobotnych, z uzależnieniem, skonfliktowanych z rodzinami młodych mężczyzn z marginesu społecznego, często na granicy bezdomności.
W „Time” realistyczny do bólu obraz więzienia zmusza widzów do pytań o to, jak działa brytyjski system penitencjarny – czy faktycznie tak jak powinien? Czy potrzebujemy takich więzień, jak to pokazane w serialu, gdzie w jednym więziennym bloku siedzą obok siebie osoby wyraźnie zaburzone, chore, stwarzające zagrożenie dla siebie samych, osoby, które po prostu popełniły w życiu błąd oraz zahartowani, zawodowi przestępcy, stanowiący zagrożenie dla wszystkich pozostałych osadzonych. Jak widzimy w „Time”, pobyt w tym miejscu pcha ludzi ku przemocy, dostępnym na więziennym czarnym rynku narkotykom, ku współpracy z organizacjami przestępczymi, mogącymi zapewnić względne bezpieczeństwo w więziennej rzeczywistości.
Bohaterowie pod presją
„Time” porusza wszystkie te tematy nie wpadając w filmową publicystykę. Od początku do końca przez skomplikowane społeczne problemy, rodzące się w więziennym świecie, prowadzą nas bohaterowie i ich dylematy. Obok Marka drugim bohaterem w centrum narracji jest dowódca jego więziennego bloku, Eric McNally. Eric jest dobrym, oddanym pracy oficerem służby więziennej. Ma jednak jedną słabość: syna odsiadującego wyrok w innym więzieniu. Eric staje przed wyborem: albo zacznie wyświadczać różne „przysługi” osadzonemu w jego bloku doświadczonemu przestępcy Jacksonowi Jonesowi albo jego syn zapłaci za to cenę – Jones chwali się, że ma wpływy nie tylko w więzieniu, gdzie odsiaduje wyrok. Jak Eric szybko się przekonuje, Jones nie rzuca słów na wiatr. Godzi się więc spełniać jego prośby, Jones używa go, by do więzienia przemycać różne zakazane w nim rzeczy, głównie narkotyki.
Eric stara się w tej sytuacji zachować maksimum uczciwości i godności. Stawia przestępcy granice, są przedmioty, których nie godzi się wnieść na teren zakładu karnego. Choć wie, że jedna rewizja, jeden donos, dzielą go od końca pełnionej przez wiele lat wzorowo służby, kompromitacji i zarzutów karnych, stara się jednocześnie chronić syna i zachować autorytet jako więzienny dowódca, pilnować porządku w swoim skrzydle, pomagać wymagającym pomocy więźniom. Mark ma inny cel, musi przede wszystkim przetrwać, nauczyć się reguł więziennego świata. W tym celu także zwraca się o pomoc do Jonesa, dostaje pod jego wpływ, zaciąga dług, który wkrótce będzie musiał spłacić.
Obaj bohaterowie – ludzie, do których przy wszystkich ich błędach czujemy sympatię i jakiś rodzaj szacunku – stawiani są przed kolejnymi sytuacjami, gdzie do wyboru mają albo postąpić wbrew sobie, wbrew własnym wartościom i zasadom albo narazić na niebezpieczeństwo siebie, lub swoich bliskich. Narracja, wielokrotnie prowokuje nas do zadania sobie pytania: jak zachowalibyśmy się w takiej sytuacji? Twórcy serialu nieraz wciągają nas w pułapkę, skłaniają do kibicowania zachowaniom bohaterów, których efekty okazują się później co najmniej moralnie wątpliwe, jeśli nie katastrofalne.
„Time”
Fot.: materiały prasowe/HBO Polska
Wina i wybaczenie
Jak okropny i nieracjonalnie zorganizowanym miejscem nie byłoby przedstawione w serialu więzienie, Mark nie jest w nim bez powodu. Naprawdę pozbawił życia człowieka, wsiadając za kółko po spędzeniu popołudnia w barze. Latami ignorował swoja chorobę alkoholową, to jak niszczyła jego życie rodzinne i zawodowe. Uciekł z miejsca wypadku, nie wezwał pomocy. Sam się co prawda zgłosił na policję, ale w momencie, gdy było już za późno by pomóc ofierze wypadku.
W więzieniu Markowi do końca rozwala się życie rodzinne, mężczyzna walczy o to, by ocalić jego resztki. Nie może spać, dręczą go koszmary. Chce spotkać się z żoną swojej ofiary, prosić ją o wybaczanie, ale kobieta nie chce nawet odebrać od niego listu.
Ta wewnętrzna walka Marka jest w „Time” równie ważna, jak walka mężczyzny o przetrwanie w więziennej rzeczywistości. „Time” jest nie tylko społecznym dramatem więziennym, ale także – jeśli nie przede wszystkim – opowieścią o dojrzewaniu do zrozumienia własnej winy, przepracowaniu jej, o pokucie i przebaczeniu.
Gdy Mark przybywa do więzienia funkcjonariusz pyta go o wyznanie. Mark odpowiada, że nie jest osobą specjalnie religijną. Funkcjonariusz stwierdza, że w takim razie wpisze go jako anglikanina, Mark protestuje, nawet jeśli nie jest już szczególnie wierzący, to ciągle czuje się związany raczej z Kościołem katolickim.
Mężczyzna nie przeżyje w więzieniu nawrócenia. Jednocześnie to pomoc działającej w więzieniu kapelanki okaże się kluczowa dla jego wewnętrznej przemiany. To ona daje Markowi nowy cel w życiu. Pokazuje mu, że mówiąc publicznie o swoim doświadczeniu, upadku, tragedii, do jakiej doprowadził, może pomóc innym ludziom w podobnym do niego sytuacji, tym, którzy mogą jeszcze podjąć leczenie, zanim ich choroba skończy się podobną tragedią. Mark uczy się żyć ze swoją winą, bo znajduje drogę pozwalającą mu nie tyle naprawić błąd – nie da się przywrócić życia śmiertelnej ofierze wypadku – co jakoś za niego zadośćuczynić.
Scenarzystą „Time” jest Jimmy McGovern, uznany twórca telewizyjnych dramatów ze społecznym zacięciem. W Polsce najbardziej znany jest chyba za sprawą jedynego filmu kinowego, nakręconego według jego scenariusza: „Księdza” (1994) w reżyserii Antonii Bird. Gdy film wchodził na polskie ekrany we wrześniu 1995 roku, wywołał gwałtowne protesty środowisk katolicko-narodowych. Pod kinami ustawiały się modlitewne pikiety, politycy, duchowni, a nawet działacze związku zawodowego „Solidarność” domagali się wycofania obrazu z kin. Wszystko dlatego, że opowiadał on o relacji homoseksualnego księdza z jego kochankiem.
Równie ważny jak ten wątek był jednak w „Księdzu” obraz wspólnoty zawiązującej się w robotniczej, ubogiej dzielnicy Liverpoolu. Bird i McGovern pokazują religijną, czy może już post-religijną społeczność, kościół, który nie zaprząta sobie głowy dogmatami, sądzeniem i karaniem swoich wiernych, jest za to miejscem, gdzie najbardziej potargani przez życie mogą uzyskać wsparcie pozwalające im stanąć na nogi i przetrwać. W wątku relacji Marka i więziennej kapelanki przejawia się podobne marzenie o tym, czym mogłaby być religia i kościół dla zsekularyzowanych obywateli współczesnych społeczeństw.
„Time”
Fot.: materiały prasowe/HBO Polska
Warty podjęcia trud
Serial – nawet trwający tylko trzy odcinki – niemal w całości rozgrywający się w więzieniu łatwo mógłby znudzić, zmęczyć widzów. Twórcom „Time” udaje się jednak cały czas utrzymać naszą uwagę. Wciągamy się szybko w narrację, zastanawiamy się jaki będzie następny ruch Marka i Erika w bardzo niebezpiecznej grze, jaką zmuszeni są prowadzić w więziennej rzeczywistości.
Wielka też w tym zasługa aktorów. Casting w „Time” jest bezbłędny, także na dalszym planie. Nawet postaci zatwardziałych kryminalistów, które łatwo byłoby sprowadzić do karykatury lub jednowymiarowej figury zła i moralnej degeneracji, tu zyskują głębię. Brian McCardie jako Jackson Jones buduje swoją kreację bardzo subtelnie, wyciszonymi środkami, udaje się mu oddać całą złożoność i grozę tej postaci.
Największe oklaski należą się jednak dwójce aktorów odtwarzających role głównych bohaterów: Seanowi Beanowi jako Markowi oraz Stephenowi Grahamowi w roli Erika. Graham nadaje ciężar zmaganiom swojego bohatera, przy pomocy niewielu aktorskich środków potrafi przekazać dramat, z jakim się zmaga, wszystkie związane z nim sprzeczne emocje kłębiące się pod maską, którą Eric musi utrzymywać w swojej więziennej służbie.
Bean obsadzony jest w „Time” wbrew swojemu zwyczajowemu ekranowemu wizerunkowi. Aktor wcielił się między innymi w przeciwnika Jamesa Bonda w „GoldenEye” (1995), irlandzkiego terrorystę prześladującego Jacka Ryana w „Czasie patriotów” (1992), trzęsącego lokalną polityką przedsiębiorcę budowlanego z mrocznym sekretem w „Wilczym prawie” (2009) czy Neda Starka w „Grze o tron”. Obsadzany jest w rolach mężczyzn twardych, silnych, wpływowych, sprawczych, gotowych stosować przemoc. Nawet jeśli ponoszą oni klęskę – jak Stark czy Boromir we „Władcy pierścieni” – to pozostają postaciami większymi niż życie. W „Time” Bean gra bohatera jednoznacznie i przede wszystkim słabego, banalnie zwyczajnego, nieustannie wątpiącego w siebie. I wywiązuje się z tego zadania aktorskiego znakomicie.
Stephen Graham powiedział w jednym z wywiadów, że „Time” to serial trudny do oglądania. Ma rację, to nie jest łatwa telewizyjna rozrywka, kontakt z nią może być emocjonalnie ciężki, wymaga wysiłku. Ale warto go podjąć, bo na końcu otrzymujemy znakomitą telewizyjną produkcję.
Czytaj też: Jeśli chcesz zrozumieć nastolatków, obejrzyj „Euforię”. Ten serial to nokaut dla „dziaderskiej narracji”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS