A A+ A++

Sasin słabnie

Od sierpnia zeszłego roku wojna Jacka Sasina, wicepremiera i ministra aktywów państwowych, z premierem Mateuszem Morawieckim targała wewnętrznymi układami w PiS. Sasin wygrał kilka poważnych bitew i dostał od prezesa pozwolenie na bezpardonowe atakowanie premiera. Pod koniec grudnia został nawet szefem Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów. Uznano to za ostateczny cios i definitywny sygnał, że Morawiecki, choć jeszcze stoi, to chwieje się i za chwilę upadnie, by nigdy już nie wstać.

– Nikt przecież nie wierzył, że Sasin sam z siebie to zaplanował i zrealizował. Dostał od prezesa pozwolenie, o ile nie inspirację – słyszymy od polityków Zjednoczonej Prawicy. – Chodziło o to, żeby Morawiecki został na stanowisku, ale osłabiony.

Polem, na którym Sasin wygrywał każde stracie był Polski Ład. Do Rządowego Centrum Legislacji już we wrześniu trafiły krytyczne wobec flagowego programu premiera uwagi Ministerstwa Aktywów Państwowych. Kiedy Polski Ład wszedł w życie i okazało się, że nie działa, to Sasin jako pierwszy zaczął mówić o odpowiedzialności politycznej. Chodziło mu oczywiście o odpowiedzialność Morawieckiego. Premier w tej rozgrywce poświęcił gońca, czyli ministra finansów, by obronić królową. Ale Sasin nadal go szachował. Aż do kijowskiej wyprawy premiera z prezesem. W tym momencie prezes po prostu wywrócił stolik i zaczął partyjną układankę od nowa.

W nowym rozdaniu już w pierwszym ruchu Sasin stracił hetmana. Piotr Nowak był jego kandydatem na nowego szefa rządu po upadku Morawieckiego. To Sasin przedstawiał prezesowi Nowaka jako „Morawieckiego 2.0”. Takiego samego, ale nowszego. Ten plan nie wypalił. Nowak zawiódł, bo nie potrafił przekonać do siebie prezesa. Ale to nie koniec.

Z informacji Radia Zet wynika, że w ciągu następnych trzech miesięcy może dojść do rekonstrukcji rządu, a nawet likwidacji Ministerstwa Aktywów Państwowych, czyli księstwa Sasina. To oznaczałoby ostateczną wygraną Morawieckiego. Ludzie Sasina będą jednak kontratakować, póki mogą.

Sojusz Obajtka z Morawieckim

Z czego wynika nagłe wzmocnienie Morawieckiego? Nie tylko z tego, że po wspólnej podróży prezes znów dostrzegł w premierze to, co widział na początku. Wygląda też na to, że premier zyskał silnego sojusznika. Do drużyny Morawieckiego miał dołączyć Daniel Obajtek. Prezes Orlenu jest jednym z najpoważniejszych rozgrywających polskiej polityki, chociaż jego kontakty z Nowogrodzką bywają są skomplikowane. Przez jakiś czas wskazywany był też jako potencjalny następca Morawieckiego. Wtedy kopał pod premierem dołki. Ale Kaczyński stracił do prezesa Orlenu cierpliwość i sytuacja diametralnie się zmieniła.

– Obajtek i Glapiński nas utopią – mówili politycy PiS w kontekście cen paliw i inflacji. Przyszłość Obajtka zawisła wtedy na włosku.

Na początku lutego, po wizycie na Nowogrodzkiej, prezes Orlenu znów mógł spać spokojnie. Zaczął mówić swoim zaufanym ludziom, że prezes ma dla niego nowe zadania. Już nikt nie wspominał o jego rychłej dymisji.

Prezes Orlenu postanowił zrezygnować z politycznych ambicji na rzecz utrzymania się w biznesie przynajmniej do końca rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jego wsparcie dla Morawieckiego było zaskoczeniem, także dla polityków PiS.

– On trochę grał z każdym. Trochę z Szydło, trochę z Sasinem, ale zawsze było wiadomo, że gra tylko na siebie. Jeśli rzeczywiście stawia teraz na premiera, to znaczy tylko tyle, że warto stawiać na premiera – słyszymy w PiS.

Zbigniew Ziobro się podnosi

Na razie premier trzyma się mocno, ale to nie znaczy, że na horyzoncie nie widać problemów. Jego największy przeciwnik Zbigniew Ziobro też otrząsnął się po kilku ciosach i jest gotowy do walki.

Początek wojny w Ukrainie był dla Ziobry bardzo ciężki. Prokurator generalny nawet zniknął na kilka dni, bo jego antyunijna retoryka przestała być przekonująca. W PiS pojawiły się nawet plotki, że to doskonała okazja, żeby się Ziobry pozbyć z koalicji.

– Musimy się jakoś dogadać z Unią w tej sytuacji, a Zbyszek nie pomaga – mówili politycy PiS. Jednak sytuacja dość dynamicznie się zmieniła i pozwoliła ziobrystom złapać oddech. Fala uchodźców z Ukrainy sprawiła, że PiS uwierzył, że teraz może stawiać Unii warunki i jest na wygranej pozycji. W PiS przestano plotkować o zerwaniu koalicji i ziobryści dostali czas na przegrupowanie.

Rozgrywka między koalicjantami od razu weszła w fazę szantażu. W dodatku partie rozmawiają głównie przez media, bo spotkania liderów dawno nie było. Najpierw pojawiła się plotka, że Janusz Kowalski wraca do rządu. Pierwszy sygnał brzmiał – będzie ministrem. Kolejne doniesienia mówiły o stanowisku wiceministra.

Informacje te przekazywali głównie politycy Solidarnej Polski. Co to oznacza? Ziobryści przez posłańców mówili PiS: „drogi koalicjancie, jesteśmy skłonni do ustępstw w sprawie Izby Dyscyplinarnej, ale to będzie kosztować was stanowisko dla Kowalskiego”. PiS jednak nie zareagowało na tę „propozycję”. Janusz Kowalski nie dostał nominacji. Po trzech dniach oczekiwania lider Solidarnej Polskiej wprost powiedział, że nie poprze projektu Andrzeja Dudy dotyczącego likwidacji Izby Dyscyplinarnej.

– Projekt prezydenta Dudy dotyczący Sądu Najwyższego jest sprzeczny z konstytucją i orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego. Prowadzi do nieuchronnego zakorkowania sądów – mówił Zbigniew Ziobro w poranku rozgłośni katolickich.

I znowu w mediach Ryszard Terlecki powiedział, że wszystko będzie dobrze i sprawa jest dogadana. Nie była. Projekty leżą w Sejmie, a komisja, która miała się nimi zająć, została odwołana.

– Dla nich walka o władzę jest ważniejsza niż pieniądze z KPO. Ziobro jest największym szkodnikiem w polskim rządzie i gdyby Morawiecki ma chociaż trochę honoru, to by go odwołał – komentuje szef klubu KO Borys Budka. Z pełną świadomością, że tego akurat premier zrobić nie może. Dostał zgodę prezesa na cios w jednego ze swoich przeciwników. I na razie na tym się skończyło.

Politycy Solidarnej Polski (też w mediach) mówią, że są gotowi wyjść z koalicji, jeśli nie uda się porozumieć.

– Zacytuję pani prezydenta: „nie strasz, nie strasz…” – mówi z uśmiechem nasz rozmówca z partii rządzącej. Politycy PiS dodają, że to normalna “zbyszkowa zagrywka” i na razie nie ma czym się martwić.

Politycy Solidarnej Polski odpowiadają, że bez nich PiS nie będzie rządzić. – Oczywiście, że wygrają wybory, ale bez nas rządu już nie zrobią – słyszymy.

Solidarna Polska, utrzymując swoją antyunijną narrację, która teraz została lekko zmodyfikowana (Ziobro podkreśla, że musimy być w NATO, ale Unia to zupełnie inna historia) może dostać jakieś 2-3 procent głosów. To nie wystarczy, żeby trafić do Sejmu, ale na pewno wystarczy, żeby zaszkodzić PiS.

PiS testuje PSL

Szantaże Solidarnej Polski sprawiły, że politycy PiS zapałali miłością do ludowców. Zaczęli sprawdzać, czy w razie rozpadu koalicji mogą liczyć na poparcie PSL-u w kluczowych sprawach. Nie ma mowy o żadnej formalnej koalicji, ale o kilku wspólnych głosowaniach. PSL, jak to PSL, nie mówi „tak” i nie mówi „nie”.

Wojna w PiS wygląda dziś dokładnie tak, jak przed inwazją Rosji na Ukrainę. Po paru tygodniach spokoju politycy obozu rządzącego wymierzają sobie kolejne ciosy. W nieustającej walce Ziobry z Morawieckim przewagę w tej chwili zyskał premier, ale Ziobro zaraz zyska sojuszników ratujących się z frakcji Sasina. Przynajmniej tych, którzy nie zdążą zameldować się na czas u premiera. Wśród przyjaciół wciąż ma Beatę Szydło, która wobec nagłej wolty Daniela Obajtka wróciła do dawnych sojuszy.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPierwsze wnioski o żłobkowe spłynęły po północy
Następny artykułŚcieżka połączy Gniewkowo z Suchatówką