A A+ A++

Przemek Gulda, WP.PL: Co sprawiło, że zajął się pan zbrodnią w Palmirach? Czemu nadal warto o niej pisać?

Mariusz Nowik: Zajmowałem się nią od dawna, często odwiedzałem cmentarz w palmirskim lesie. Muszę powiedzieć, że przyciągał mnie. Czasem tak jest, że różne miejsca każą nam wracać, przyglądać im się bliżej, poznawać ich historię. W moim przypadku tak było właśnie z Palmirami. Zagłębiałem się w ten temat coraz mocniej. Dokonywałem różnych odkryć, czasem w zupełnie przypadkowy sposób, które coraz bardziej odsłaniały przede mną tę historię.

Co to za odkrycia?

Jednym z najważniejszych było znalezienie w niemieckim antykwariacie trzech zdjęć z Palmir z czasów wojny. Na dwóch byli żołnierze, na trzecim – zaśnieżona droga przez palmirski las. Droga, którą świetnie znałem z wcześniejszych spacerów. Okazało się, że fotografie pochodzą z księgi pamiątkowej niemieckiej kampanii wartowniczej. Dziś znajduje się ona w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego. To był dla mnie ostateczny impuls, żeby zająć się tym tematem na dobre i zabrać się za pisanie książki.

Czy już wtedy wiedział pan, że będzie ona miała tak nietypową formę? Pisze pan o historii tak, jakby pisał pan powieść. Skąd ten pomysł?

Tak, od początku wiedziałem, że nie chcę pisać typowej monografii historycznej. Z dwóch powodów. Po pierwsze – bo taka publikacja już istnieje, a po drugie – chciałem trafić do nieco innych czytelniczek i czytelników, takich, którzy nigdy nie sięgną po klasyczne opracowanie historyczne. Takich, którzy wręcz boją się historii i omijają ją szerokim łukiem. Zależało mi na tym, żeby znaleźć sposób na zainteresowanie ich tym tematem.

Skąd pan wiedział, że ten sposób działa?

Robiłem eksperyment na moim synu, licealiście, który jest pasjonatem nauk ścisłych. Dawałem mu do przeczytania fragmenty i widziałem, że mocno się wciąga i jest bardzo zainteresowany. Nie ukrywam, że inspirowałem się tym, w jaki sposób uprawia się dziś pisarstwo historyczne na Zachodzie. Ukazuje się tam coraz więcej książek, które przy zachowaniu pełnej rzetelności naukowej napisane są w sposób pełen emocji. To bardzo zbliża je do powieści. Takie pozycje znajdują zainteresowanie także poza kręgiem pasjonatów historii. Okazuje się, że to świetny sposób na trafienie z widzą historyczną do tzw. zwykłego czytelnika czy czytelniczki. Postanowiłem spróbować swoich sił w pisaniu w taki sposób.

Było łatwo?

No właśnie nie. Nie ukrywam: wielokrotnie się wahałem i zastanawiałem, czy to dobra droga. Nie raz dochodziłem do wniosku, że muszę jednak trzymać się klasycznego stylu historycznego opracowania. Brałem się już nawet za przepisywanie gotowych fragmentów. Ale dostawałem dużo wsparcia od wydawcy, który przekonywał mnie, że bardzo potrzebna jest książka o Palmirach inna niż te, które są już w obiegu.

Jakie znaczenie mają egzekucje w Palmirach dla rozwoju spirali zbrodni hitlerowskich w Polsce?

Gdyby chcieć być bardzo precyzyjnym: nie były to pierwsze takie masowe zbrodnie. W samej Warszawie zaczęło się od rozstrzeliwań w ogrodach sejmowych. Ale to miejsce było za bardzo na widoku, nie sposób było ukryć przed mieszkankami i mieszkańcami Warszawy tego, co tam się działo. Dlatego Niemcy szukali innej lokalizacji. Znamienny jest fakt, że w grudniu 1939 roku do Warszawy przyjechał Hans Frank, najważniejszy hitlerowski urzędnik w Generalnym Gubernatorstwie. Wizytował wtedy las palmirski.

Może się to wydawać zdumiewające: wysoki rangą urzędnik, funkcjonariusz rezydujący na Wawelu, przyjeżdża do podwarszawskich lasów, brodzi w zimowym błocie, ogląda leje po wrześniowych bombardowaniach i połamane wybuchami drzewa. To pokazuje, jak wielką wagę Niemcy przykładali do tej sprawy. Kilka dni później w tym miejscu pojawiają się pierwsze ciężarówki z osobami skazanymi na śmierć.

Dlaczego właśnie tam?

Palmirskie lasy nadawały się idealnie do ukrycia masowych zbrodni ze względu na ukształtowanie terenu i możliwość dotarcia tam wprost z Warszawy. Bez problemu dawało się wjechać ciężarówkami drogą głęboko w las, a drzewa zapewniały ochronę przed wzrokiem przypadkowych świadków. Hitlerowcy mogli z powodzeniem realizować tam swój plan. Historycy wpisują egzekucje w Palmirach w ramy Akcji AB, czyli działań wymierzonych przeciwko polskiej inteligencji i elicie społecznej.

I rzeczywiście: w lasach pod Warszawą ginęli nauczyciele akademiccy, oficerowie, ważne postacie polityki, kultury, sportu. Ale zasięg tej akcji był o wiele większy: do ciężarówek jadących na miejsca straceń trafiali też zwykli warszawiacy i warszawianki, schwytani w ulicznych łapankach czy aresztowani w ramach tzw. akcji odwetowych za ataki na Niemców, na przykład za zamach polskiego podziemia na hitlerowskiego kolaboranta, znanego aktora Igo Syma.

Skąd czerpał pan wiedzę na temat zbrodni w Palmirach?

To, co się tam działo, opisał już dość dokładnie Władysław Bartoszewski w swojej książce opublikowanej pod koniec lat sześćdziesiątych. Ale okazało się, że wciąż można jeszcze dopisać do tej historii nowe wątki, dotrzeć do nowych śladów. Znajdowałem je w relacjach osób, które widziały same rozstrzeliwania, aresztowania czy wywózki. W opowieściach osób, które straciły swoich bliskich. W dokumentach sądowych, gdzie czasem odnaleźć można zapisy dotyczące przesłuchań na Pawiaku skazańców wysyłanych potem do Palmir. W zdjęciach, które pojawiają się na antykwarycznych aukcjach czy na forach miłośników historii.

Czy udało się panu porozmawiać z jakimiś świadkami? Czy jest już za późno?

Niestety, rzeczywiście jest. W zasadzie wszyscy naoczni świadkowie już odeszli, albo nie są dziś w stanie opowiedzieć historii z tamtych lat. Ale z drugiej strony nieocenionym źródłem informacji okazał się dla mnie Zenon Bartosiński, który w tamtym czasie miał 12 lat i wciąż może poszczycić się wspaniałą pamięcią. Opowiedział mi o wielu sprawach, o których nie da się przeczytać w historycznych opracowaniach – o tym, jak się wtedy żyło na wsi pod palmirskim lasem, jakie sytuacje spotykały jego samego i jego znajomych.

Jego ojciec poszedł walczyć w wojnie obronnej we wrześniu 1939 roku, nastoletni Zenek od pierwszych dni doświadczył więc grozy, strachu o bliskich, rozstania. Opowiadał też o swojej przyjaźni z niemieckim rówieśnikiem – na tamtych terenach mieszkało sporo niemieckich osadników. Wybuch wojny i późniejsze represje mocno wpłynęły na ich relacje z Polakami.

Dotarł pan do jakichś śladów materialnych?

Dziś jest ich oczywiście coraz mniej, ale niektóre są bardzo poruszające. Na mnie od zawsze ogromne wrażenie robi portfel Tadeusza Fabianiego, adwokata rozstrzelanego w lesie palmirskim w czerwcu 1940 roku. Portfel znajduje się w Muzeum – Miejscu Pamięci Palmiry. Jest przestrzelony i poplamiony krwią, Tadeusz Fabiani musiał trzymać go w kieszeni na piersi.

Co można zobaczyć, kiedy dziś pojedzie się w to miejsce? Są tam jakieś ślady, poza oczywiście cmentarzem i muzeum?

Są, oczywiście. I muszę przyznać, że byłem mocno zaskoczony tym, jak łatwo można je znaleźć po tylu latach. Bardzo łatwo jest np. zlokalizować tzw. polany śmierci, czyli miejsca, gdzie dokonywano rozstrzeliwań i zakopywano zwłoki, a potem, już po wojnie, dokonywano ekshumacji. Zarosły już lasem, ale wciąż bez trudu można je rozpoznać. Tym bardziej, że stoją tam dziś wielkie krzyże, upamiętniające ofiary zbrodni.

Spacerując po puszczy, można też znaleźć ślady dawnych nasypów kolejowych, należących do linii prowadzącej do składnicy amunicji i resztki po samej składnicy, np. ruiny betonowej bramy. Tam naprawdę da się “dotknąć historii”, a świadomość, że stoi się w miejscu, gdzie skazańcy wyskakiwali z ciężarówek i ruszali w swoją ostatnią drogę, jest naprawdę przejmująca. Taka lekcja historii zostaje w głowie na bardzo długo.

Rozmawiał Przemek Gulda

Mariusz Nowik, “Palmiry. Zabić wszystkich Polaków”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGrzegorz Łomacz: Innej drogi rozegrania Ligi Narodów nie ma
Następny artykułNowy Tomyśl: Prezes PU ZGM odpowiada radnemu