Odbył już cztery podróże do Azji i ciągle mu mało! Zabrzanin Łukasz Kowalkowski od wielu lat jest zafascynowany Indiami. Właśnie wrócił z kolejnej wyprawy do tego kraju.
Zwiedzał niezwykłe zabytki w jego południowej części, był też kilka dni w Katmandu.
Skąd fascynacja właśnie Indiami?
Gdy miałem 20 lat, przerwałem studia z zarządzania i marketingu i pojechałem do Anglii. Pracowałem tam 2,5 roku i to tam zaczęła się moja przygoda z Indiami. W fabryce, w której pracowałem, poznałem Manoja. Mam z nim kontakt do dnia dzisiejszego, teraz mieszka w Polsce. Gdy się poznaliśmy, miał dziewczynę z Polski. Po roku, w 2008 roku, brali ślub. Manoj chciał przed ślubem przybliżyć rodzinie Magdy Indie, tamtejszą kulturę, zwyczaje. Zaprosił jej rodziców i przyjaciół na wakacje do swojego kraju. Przy okazji zaprosił i mnie. To był typowy wypad turystyczny, polecieliśmy do New Delhi, sporo zwiedzaliśmy. Rodzina Manoja mieszka w Gurgaon, a pochodzi ze wsi Bapora. Tam spędziliśmy sporo czasu, mieliśmy okazję być na indyjskim weselu jednego z członków rodziny. Ciekawe przeżycie, sama ceremonia jest trochę podobna jak w naszym kościele, tyle, że kobiety i mężczyźni siedzą osobno, państwo młodzi są pośrodku, można podejść, porozmawiać, wręczyć prezent, zrobić zdjęcie. Podczas samej imprezy jedzą i piją głównie mężczyźni, którzy sami też ze sobą tańczą. Kobiety siedzą z boku. Braliśmy udział w przygotowaniach wesela tego przyjaciela rodziny, bo tam ceremonia ślubna jest tylko ułamkiem całej uroczystości. Są spotkania, imprezy, tańce, rozmowy do rana. Pali się hukę, podobna do egipskiej sziszy. Palić hukę to w hindi pita huka, powstało więc wyrażenie „Luka (Łukasz) pita huka”, które towarzyszyło mi przez cały wyjazd. Z ciekawych miejsc zwiedziliśmy wtedy Tadż Mahal, uważany za jeden z cudów współczesnego świata, choć z perspektywy czasu uważam, że w Indiach jest sporo ciekawszych miejsc, które robią dużo większe wrażenie. Przy okazji ciekawostka – zabytek z roku na rok coraz bardziej żółknie, przez stałe nasłonecznienie białego marmuru. Rząd walczy by utrzymać go w kolorze białym, ale powoli walkę przegrywa.
Na weselach pije się alkohol?
Religia hindu zakazuje picia alkoholu i spożywania mięsa, ale nie wszyscy stosują się bezwzględnie do tych reguł. Są miejsca kultu religijnego, gdzie przestrzega się tych praw bardzo rygorystycznie. Ale w dużych miastach czy w regionach turystycznych jest znacznie swobodniej. Zresztą tamtejszy świat zmienia się bardzo dynamicznie. Z pierwszej podróży pamiętam kobiety ubrane przede wszystkim w sari. Teraz w dużych miastach coraz więcej dziewczyn chodzi jak Europejki, w koszulkach i dżinsach.
Długo przymierzałeś się do kolejnego wyjazdu?
Drugi wypad zorganizowałem sam, w 2012 roku, z przyjacielem Krzyśkiem i jego żoną. Zapowiedziałem się, więc dwóch moich przyjaciół z wcześniejszego wyjazdu dołączyło do nas. Wynajęliśmy samochód, powtórzyłem Tadź Mahal, ale zobaczyłem też Czerwony Fort w Agrze, potem pojechaliśmy do Dżajpuru, stolicy Radżastanu. Miasto zrobiło na mnie wrażenie m.in. dlatego, że było tam bardzo czysto, co w Indiach nie jest normą. Śmieci wyrzuca się często wprost na ulice. Jakby dla równowagi jest też sporo dzikich świń, które wyjadają odpadki organiczne. Pojechaliśmy do świętego miasta Mathury, gdzie urodził się Kriszna oraz do Vrindavan, kolejnego świętego miejsca dla wyznawców hinduizmu i buddyzmu Jest nieco mniejsze niż Waranasi, ale też odbywają się tam rytualne kąpiele w Gangesie i palenie zwłok zmarłych na ghatach. Byliśmy też w Rishikesh, mieście, w którym wymyślono jogę, gdzie kąpaliśmy się w czyściutkim Gangesie, płynącym prosto z Himalajów. Można spotkać tam sadhu, hinduskich wędrownych ascetów, żyjących ściśle według zasad religii. Tylko tam miałem okazję ich zobaczyć.
Teraz byłeś przede wszystkim na południu Indii.
Wylądowaliśmy w mieście Aurangabad. Celem wyjazdu były przede wszystkim jaskinie Elury. To potężny kompleks, złożony z około 100 jaskiń, 34 są dostępne dla turystów. W jaskiniach są wykute w skałach świątynie hinduskie, buddyjskie i dżinijskie. Za arcydzieło Elury uważana jest jaskinia nr 16, świątynia Kajlas. Uważa się, że pomysłodawcą świątyni był sam Kriszna. Zabytek ma około 1300 lat. Budowano go co najmniej przez kilkanaście lat, choć są też naukowcy, którzy piszą o 100 latach i kilku pokoleniach budowniczych. Gdyby przyjąć wersję, że budowa trwała 18 lat, budowniczy musieli usuwać 5 ton skały na godzinę. A przecież głównymi narzędziami były wtedy dłuta i młoty. Od dawna interesuję się tym miejscem. Jest niezwykłe choćby ze względu na sposób jej budowy – ludzie stanęli na szczycie bazaltowej góry i zaczęli drążyć ją w dół. Obliczono, że musiano usunąć przy tej pracy 400 tysięcy ton kamienia. Co ciekawe, nie ma żadnych historycznych zapisków o budowie tego zabytku. Nie jest też znane miejsce, gdzie trafiła odłupana skała. Jedyny zapis o tej świątyni pochodzi z 1382 roku. Jest to rozkaz islamskiego króla, dotyczący zniszczenia świątyni. Próbowano to zrobić przez trzy lata, wysłano 1000 pracowników, ale świątynia przetrwała. Udało im się jedynie uszkodzić część rzeźb, stąd dziś niektóre figury są bez głowy czy skrzydeł. Świątynia Kajlas uważana jest za najstarszy obiekt w kompleksie i najbardziej zaawansowany technicznie; stoi idealnie na osi północ – południe, wejście jest skierowane na zachód. Na dachu świątyni są namalowane cztery lwy, tworzące znak X. Są teorie, że pod świątynią może znajdować się kamienne miasto, bo jest tam wiele niezbadanych tuneli, prowadzących w dół. Są też teorie, że ta świątynia została zbudowana przez inną cywilizację. Dla mnie był to główny powód tegorocznej wyprawy do Indii. Jestem w kontakcie z osobami, które od lat zajmują się jej badaniem. Mimo, że sama Elura jest niesamowita, nie spotykaliśmy tam zachodnich turystów. Z tego powodu dla lokalnych mieszkańców sami stanowiliśmy atrakcję równie dużą jak tamtejsze zabytki. Było to zabawne, choć po 30 selfie czuliśmy się nieco zmęczeni.
Z tej wyprawy powstanie film.
Mam taką nadzieję, nakręciliśmy sporo materiałów video, z których chcę zrobić film o Elurze, o świątyni Kajlas, może cos więcej o samych Indiach i Nepalu. Gdy film będzie gotowy, zrobię pewnie w Zabrzu jakąś prelekcję o tym wyjeździe.
Co jeszcze zobaczyliście na południu Indii?
Niedaleko tej świątyni, dwie godziny jazdy samochodem na wschód, jest inne ciekawe miejsce – jezioro Lonar. Jest to jedyne jezioro na świecie, powstałe w wyniku uderzenia meteorytu. Teraz krater uderzeniowy wypełnia woda. Choć jeden ze staroindyjskich eposów opowiada, że krater mógł powstać w wyniku wojny bogów.
Udało Wam się też zahaczyć o Nepal.
Tak, polecieliśmy tam wewnętrznymi liniami. Byliśmy 4 dni w Katmandu, zobaczyliśmy najważniejsze zabytki, w tym świątynię małp, pojechaliśmy też do Patan, średniowiecznej stolicy Starego Królestwa, z królewskim pałacem, złotym klasztorem i ciekawymi buddyjskimi stupami. W Nepalu jest znacznie spokojniej niż w Indiach, które są… bardzo hałaśliwe. Wszędzie dużo ludzi, tłok, hałas, odgłosy klaksonów, których używa się tam cały czas. Na pewno chcę do Nepalu wrócić, może na jakiś górski trekking, na który teraz zabrakło czasu. No i by znowu posmakować tamtejszej kuchni, bo na wyjazdach zawsze staram się poznawać lokalne specjały.
A te w Indiach jest wyjątkowe.
Akurat kuchnia indyjska jest moją ulubioną. Lubię tamtejsze smaki, aromaty, ostre jedzenie, dobrze znoszę duże ilości papryki chilli. W tym wyjeździe mieliśmy też okazje kosztować kuchni nepalskiej i chińskiej.
Zwiedziłeś też New Delhi. Warto?
Byłem tam wcześniej kilka razu, ale po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć coś więcej. Zwiedziłem na przykład Akshardham, nowoczesny hinduistyczny kompleks świątynny na brzegu rzeki Jamuny. To była pierwsza świątynia współczesna, którą tam widziałem i jedna z największych hinduistycznych świątyń na świecie. Jest dobrze chroniona, wejście jest dużo bardziej skomplikowane niż na współczesne lotniska. Do środka nie można wnieść nic, nawet telefonów czy książki. Obiekt niesamowity, trudny do opisania. Na mnie zrobił większe wrażenie niż Tadż Mahal. Oprowadzał nas po tej świątyni mój przyjaciel, egiptiolog, student Oxfordu, doradca indyjskiego ministra kultury.
Teraz rzeczy praktyczne. Jak dolecieć?
Od niedawna jest to bardzo proste. W październiku zeszłego roku PLL LOT uruchomił bezpośrednie połączenie z Warszawy do New Delhi, wcześniej latało się z przesiadkami w Helsinkach, Wiedniu, Moskwie czy Kijowie. Dziś sama podróż Dreamlinerem trwa tylko 7,5 godziny. Cena biletów jest bardzo różna, ale udaje się kupić go w obie strony poniżej 2 tysięcy złotych. Do tego konieczna jest wiza, koszt około 40 dolarów, najłatwiej ją zamówić w wersji elektronicznej, przez internet. Potem wewnątrz kraju lataliśmy liniami Air India i India Go. Kursy wewnętrzne to koszt około 500 zł.
A noclegi? Rezerwowaliście je wcześniej? Czy korzystaliście z popularnych aplikacji jak Booking czy Airbnb?
Ceny noclegów są bardzo zróżnicowane. Spaliśmy w hotelach, gdzie pokój kosztował 20 zł, ale i w takich, które były 10 razy droższe, w środku znajdowało się jacuzzi, basen na dachu i wiele innych udogodnień, a w barze był tygrys w klatce. Booking dobrze funkcjonuje, teraz zamawiałem przez ten serwis hotel w Elorze – fajne miejsce, w którym obsługa robiła wszystko, by goście byli zadowoleni.
Jak się przemieszczaliście i ile w sumie taki wyjazd kosztuje?
Akurat zawsze wynajmowaliśmy dotąd w Indiach samochód, bo to najlepsza i najprostsza opcja. Z kierowcą. Samemu ciężko się w tamtejszym chaosie wyznać. I osobiście raczej bym tam jazdy nie ryzykował. Generalnie koszt wyjazdu na osobę, na około 2 – 3 tygodnie, to 4000 – 5000 zł. Najdroższy w tym jest przelot. A sam pobyt, jedzenie i spanie drogie nie są, szczególnie gdy koszty rozkładają się na kilka osób. Oczywiście miałem ten plus, że zawsze podróżowałem w towarzystwie Hindusów i to ich prosiłem np. o płacenie rachunków. Bo ceny dla Europejczyków są znacznie wyższe. Do tego stopnia, że opłaca się zaprosić na wyjazd lokalsa i opłacić mu spanie i jedzenie, a i tak wyjdzie taniej niż gdy podróżuje się samodzielnie.
Są zalecane szczepienia?
Zaleca się szczególnie szczepienia na żółtaczkę typu A, wściekliznę, dur brzuszny, tężec. Podobno często występują problemy żołądkowe, choć ja osobiście nigdy ich nie doświadczyłem. Wiadomo, trzeba uważać, przestrzegać zasad higieny, nie pić nieprzegotowanej wody itd. Jednak nie taki diabeł straszny. Chyba więcej osób ma problemy choćby w popularnym Egipcie. Na podróżniczych forach są też ostrzeżenia przed malarią. Ale w okresie od października do marca czyli w czasie tamtejszej zimy, komarów praktycznie nie ma. Teraz widziałem może jednego. A latem jest tak gorąco, że zdecydowanie odradzam wyjazd w tamtą stronę. Warto zabrać antykomarowe urządzenia do kontaktu w hotelu i spraye. Przewodniki wskazują też inne niebezpieczeństwa. Na południu jest ze 20 gatunków jadowitych węży, ale ja żadnego nie widziałem. Za to miałem okazję mieć w rękach kobrę – to najpiękniejsze i najmilsze zwierzę, jakie dotykałem.
W samych Indiach jest bezpiecznie?
To temat kontrowersyjny, choć ja zawsze czułem się tam bezpiecznie. Jednak nigdy nie byłem tam sam, zawsze z kimś znajomym i do tego z lokalsem. Wszyscy znamy historię Bruna Muschalika, który zaginął w Indiach ponad 4 lata temu, więc w 100 % za bezpieczeństwo ręczyć nie można. Jak wszędzie – trzeba uważać. Tamtejsi ludzie w większości są biedni, a w Europejczykach widzi chodzące bankomaty. Nie warto jechać w ciemno, ulegać naciągaczom i naganiaczom, lepiej szukać sprawdzonych osób i kontaktów. Bezpieczne są metra, bo wszędzie jest monitoring. Nasz sposób podróżowania, samochodem z kierowcą, też jest bardzo bezpieczny. Warto mieć lekarstwa, jakieś antybiotyki, bo czasem do szpitala nie jest blisko.
Miałeś też okazję mówić o Polsce w indyjskiej szkole.
Dostałem zaproszenie od dyrektora szkoły w wiosce Bapora, za pośrednictwem tego przyjaciela Hindusa, mieszkającego w Polsce. Mieliśmy spotkanie z gronem pedagogicznym i z uczniami, bardzo wzruszające, mogliśmy zobaczyć warunki do nauki, pokazać zdjęcia z Zabrza. Oczywiście Polska kojarzy się przede wszystkim z Janem Pawłem II. Staram się wykorzystywać takie okazje i przy każdej okazji jak najwięcej z nich czerpać, ale i przekazywać coś od siebie, opowiadać o naszej rzeczywistości.
Bo taki wyjazd pozwala docenić rzeczywistość, w której żyjemy?
Prawda jest taka, że mieszkańcy choćby Zabrza, którzy psioczą na swoje miasto, nie mają pojęcia, w jakich warunkach przychodzi żyć ludziom w innych miejscach na świecie. Możemy mówić o brudzie na ulicach, smrodzie z Zandki, ale i tak, porównując się do większości krajów Afryki czy Azji, warto się zastanowić, czy naprawdę mamy na co narzekać. Wiele osób stamtąd zrobiłoby wszystko, by całą rodzinę przenieść do Zabrza i mieć tu te warunki, które my mamy, ale ich nie doceniamy.
Kiedy wracasz do Indii?
Mam plan pojechać do Indii z rodziną w 2023 roku. Główny cel to będzie Radżastan, Jaipur, Puszkar, Dżodhpur i Dzeisalmer. To ostatnie miejsce to fort na pustyni, w którym ludzie żyją tak, jak przed laty. Potem chciałbym polecieć na południe, na najładniejsze wybrzeże Indii i przy okazji zahaczyć też o Sri Lankę. Mój syn będzie miał wtedy 3,5 roku i mam nadzieję, że ten wyjazd sprawi mu już frajdę. Bo nie ma lepszej szkoły życia niż naoczne poznawanie świata. Można oglądać filmy na Discovery, czytać przewodniki, ale to nie to samo. I zawsze powtarzam – próbujmy zwiedzać świat sami. Czasem wyjdzie lepiej, czasem gorzej, ale za każdym razem nabieramy umiejętności, które potem przydadzą nam się również w życiu codziennym.
Dziękuję za rozmowę.
DARIUSZ CHROST
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS