A A+ A++

– Decyzja rządu o kolejnych obostrzeniach to cios dla branży turystycznej. Każdy to odczuje. A czy skończy się to 17 stycznia? Nie do końca mamy w to wiarę – mówi Agata Wojtowicz, prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.

Hotelarze liczyli na to, że po 27 grudnia będzie można prowadzić działalność. – W tej sytuacji rezerwacje dotyczące sylwestra i okresu noworocznego będą odwołane, a właściciele hoteli i pensjonatów zwrócą zaliczki turystom, licząc na to, że klient do nich wróci w innym terminie. Dotychczas hotele na czas sylwestrowo-noworoczny pod Giewontem były zarezerwowane w około 50 proc. Obawiamy się, co będzie się działo po 17 stycznia w branży turystycznej, bo każdego dnia jesteśmy zaskakiwani nowymi decyzjami i trudno jest to przewidzieć, natomiast na pewno szybko nie wrócimy do normalności. W tej chwili trudno w cokolwiek wierzyć i trudno ze spokojem przyjmować kolejne informacje rządu. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że sytuacja jest wyjątkowa, ale my chcemy wiedzieć, na czym stoimy, chcemy cokolwiek zaplanować i wiedzieć, co mamy robić w swoich biznesach – mówi Agata Wojtowicz.

Zima dla nas to „być albo nie być”

W gorszej sytuacji są właściciele stacji narciarskich, którzy już w naśnieżanie stoków wyłożyli miliony złotych, licząc na to, że będą mogli prowadzić działalność ograniczoną rygorem sanitarnym.

– Czwartkowy rządowy komunikat nas zaskoczył. Jest niekonsekwentny w stosunku do ustalonego przed trzema tygodniami planu. Tym bardziej że przygotowanie stoków na otwarcie to koszty, które można oszacować na poziomie 50 proc. dochodów z zimy, przy założeniu, że sezon trwa przynajmniej od grudnia do końca lutego i warunki pogodowe sprzyjają narciarstwu. Konsekwencją decyzji rządu będzie totalna klęska dla branży narciarskiej, bowiem zdecydowana większość ośrodków, które zrzeszone są w Polskich Stacjach Narciarskich i Turystycznych, generuje swój przychód przede wszystkim zimą. Zima dla nas to „być albo nie być”. Trudno jest funkcjonować przedsiębiorcom w państwie, które zmienia swoje postanowienia w tak nieprzewidywalny i diametralny sposób. Pragniemy również zauważyć, że branża przestrzegała ustaleń, które zostały wypracowane z Ministerstwem Rozwoju, Pracy i Technologii i Głównym Inspektoratem Sanitarnym. Nie jest tajemnicą, że przy każdym otwarciu stacji były wzmożone kontrole i niejednokrotnie nasi członkowie zgłaszali, iż na stacji pojawiło się więcej policjantów, kontrolujących i mediów niż samych narciarzy. Dlaczego zatem odpowiedzialna branża, a co w kontekście pandemii bardzo ważne – najmniej narażająca na zakażenia obywateli – jest karana za swój profesjonalizm i specjalne, zgodne z narzuconymi reżimami przygotowanie do wymagającego sezonu? To katastrofa dla branży – czytamy na stronie Stowarzyszenia Polskie Stacje Narciarskie i Turystyczne (PSNiT).

Niekonsekwencja w działaniach rządu

– Chcieliśmy zwrócić uwagę, że otrzymaliśmy pewne deklaracje. Przygotowaliśmy ośrodek na start w reżimie sanitarnym na 120 proc., co kosztowało wiele dodatkowego wysiłku. Teraz zostało wszystko zmienione. Dziwi mnie niekonsekwencja w działaniach rządu. Być może lepiej byłoby powiedzieć o tym trzy tygodnie temu. Przygotowalibyśmy się – licząc na pomoc państwa – do takiej sytuacji. Dostaliśmy jednak zielone światło, więc wydaliśmy setki tysięcy złotych, przygotowując sezon, zatrudniliśmy wiele osób do obsługi. Teraz, na finiszu, otrzymujemy cios. Walczyliśmy z pogodą, która nie była sprzyjająca. Włożyliśmy ogromne pieniądze, wiele serca i ciężkiej pracy wielu ludzi, by się przygotować i rozpocząć sezon 18 grudnia. Zrobimy to, ale tylko na 10 dni. Mamy nadzieję, że decyzje rządowe pomogą w zduszeniu epidemii, a w konsekwencji obostrzenia zelżeją i będzie można ponownie uruchomić ośrodki narciarskie. Liczymy, że zima przyjdzie i do końca marca będziemy mogli cieszyć się sezonem – mówi Michał Słowioczek ze stacji Szczyrk Mountain Resort.

Rozgoryczenia nie kryją samorządowcy zrzeszeni w Porozumieniu Gmin Górskich, którzy w ostatnich dniach intensywnie pracowali nad rozwiązaniami pozwalającymi na uratowanie sezonu. – To dramatyczna sytuacja. Połowa narodu walczy z koronawirusem, a my walczymy o to, żeby przetrwać. Rozumiem ministra, który boi się, że szpitale będą niewydolne, ale ja boję się, że położymy naszą gospodarkę, życie społeczne, że będzie coraz więcej przemocy. To są skutki, które nie są bez znaczenia i powinny też być rozważane. Wiele osób może tego psychicznie nie wytrzymać, bo są różne sytuacje życiowe. Ludzie mają kredyty i nie chodzi o to, że komuś zabraknie na nowy samochód czy na wczasy. Biorąc pod uwagę iż w Szczyrku 90 proc. dochodów pochodzi z turystyki i całe pokolenia rodzin z tego żyją, może to zakończyć się tragicznie nie tylko dla poszczególnych osób ale i całego regionu – mówi Antoni Byrdy, burmistrz Szczyrku

Pustki w kasie górskich gmin

Szacuje się, że około 80 proc. inwestycji w miejscowościach górskich jest kredytowanych, nikt nie wie, jak zachowają się banki i czy zamknięcie najlepszej części sezonu nie spowoduje, iż za bezcen będą wykupywane obiekty turystyczne, które prowadzone były przez całe rodziny od kilku pokoleń. Te działania doprowadzą także do wstrzymania inwestycji samorządowych, które mają na celu poprawę jakości życia mieszkańców oraz turystów i wpływają na atrakcyjność regionu. Brak wpływów z podatków odbije się głównie na jakości dróg, a w niektórych gminach na inwestycjach, m.in. rozwiązanie ekologiczne.

– To, co dzisiaj usłyszeliśmy, bez dodatkowych informacji na temat rekompensat czy wsparcia dla branży turystycznej, rzeczywiście wzbudziło duży niepokój. Wszyscy będziemy cierpieli z tego powodu. Myślę, że w pierwszym kwartale przyszłego roku będziemy w stanie powiedzieć więcej, ale można zakładać, że znaczna część inwestycji nie będzie zrealizowana z uwagi na brak wkładu własnego, bo nie będzie wpływów z tytułu podatków czy opłaty miejscowej. Będziemy musieli zastanowić się, które inwestycje realizować. To będzie dotyczyło wszystkich samorządów górskich, które są mocno uzależnione od turystyki – mówi Roman Krupa, wójt gminy Kościelisko.

A Słowacy pojeżdżą na nartach

Na Słowacji ośrodki narciarskie oraz hotele i pensjonaty będą otwarte również podczas lockdownu. – Ci, którzy uprawiają sporty indywidualne na świeżym powietrzu, dostali od słowackiego rządu zielone światło, ale obowiązuje zasada, że przy wejściu do hotelu czy kolejki linowej potrzebny jest negatywny test nie starszy niż z 72 godzin – mówi Jan Bosnovic z TMR.

Dlatego przedstawiciele branży turystycznej po polskiej stronie Tatr pytają rządzących, dlaczego Słowacy mogą prowadzić działalność w ostrym rygorze sanitarnym, a w Polsce jest to zabronione. Podkreślają przy tym, że liczba zakażeń na Słowacji jest wysoka, utrzymuje się na poziomie 7-8 tysięcy (w kraju 6-krotnie mniejszym od Polski).

Operatorzy słowackich ośrodków narciarskich już wcześniej połączyli siły w rozmowach z rządem odnośnie działalności w zimie. Niełatwe rozmowy ze względu na konflikt pomiędzy premierem a ministrem transportu i turystyki trwały już od września. Wypracowano wiele rozwiązań, które zapewniają bezpieczeństwo dla turystów. Jednocześnie ośrodki postarały się o umieszczenie w każdym z nich mobilnego punktu poboru próbek na koronawirusa (negatywny wynik pozwala na korzystanie z wypoczynku w ośrodku).

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRusza tarcza branżowa
Następny artykułSzczepionka Moderny dopuszczona przez FDA