“Zdawalność jest zdecydowanie za wysoka w formie zdalnej i musimy coś z tym zrobić” – mówi jeden z wykładowców Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy. Rozmowę nagrali ich studenci, bo profesorowie zapomnieli wyłączyć komputer, na którym prowadzili wcześniej zajęcie online.
– Z wielką niecierpliwością czekam, kiedy się to wszystko skończy! Tak jak się przed pandemią zachwycano możliwością zdalnego nauczania, dostrzegając zagrożenia jedynie jakieś techniczne, to jednak, jakkolwiek jest to jakieś wyjście z sytuacji, na pewno nie może zastąpić nauczania face to face.
W przypadku małych dzieci, pierwszoklasistów, przedszkolaków wszyscy wiedzą, że musi być pani, która weźmie za rączkę. Ale tu, gdy mówimy o dorosłych ludziach? Wystarczy sprawdzić, czy wszyscy są…
– Oczywiście, obecność można sprawdzić, każąc każdemu włączyć kamerkę, ale w momencie, gdy to jest wykład, samo sprawdzenie obecności zajęłoby mnóstwo czasu. Poza tym z pewnością wyszłyby później takie sytuacje, które zapewne też bym musiał rozliczać – że komuś kamerka nie działa lub się nie połączył z przyczyn technicznych. To by nastręczało mnóstwo problemów.
Studenci są na ogół dobrze zorganizowani. To im trzeba z pewnością zapisać na plus. Sprawiają wrażenie, że są po tej drugiej stronie monitora. Kiedy zadaję jakieś pytanie, na ogół ktoś tam odpowie, więc może wyznaczają sobie jakichś delegatów do śledzenia. Generalnie nie mogę powiedzieć, że mówię do ściany, chociaż bywa, że gdy sam mówię ten wykład, to już czasem zapominam, że to wykład, bo nie widzę audytorium. Nie mogę poprosić wszystkich, by włączyli kamerki, boby się zawiesił system. A czasem się zdarza, że mówię półtorej godziny i więcej, sam, w pustym pokoju i właściwie nie wiem, czy ktoś słucha. No nie jest to komfortowe z pewnością.
Rzeczywiście zapewne niełatwe doświadczenie. Czuje się pan niepotrzebny?
– Czasem mam wrażenie, że gdybym te wykłady po prostu nagrał i tylko puszczał, toby nawet nikt nie zauważył. Bo przecież można pytania zarezerwować na koniec wykładu, prawda? Coś bym tam sobie robił, poczekał, aż się skończy nagranie, i to by było tak samo produktywne. Frustrujące uczucie. Ale to również oznacza, że student korzysta dużo mniej, nawet gdy mówimy o samym przekazie wiedzy.
A jednak wielu wykładowców twierdzi, że wyniki egzaminów studentów uczonych online i egzaminowanych online są dużo lepsze niż w trybie stacjonarnym. W upowszechnionym niedawno w sieciach społecznościowych nagraniu profesorowie, również z pana uczelni, zastanawiają się, jak zaostrzyć kryteria egzaminacyjne. Prowadził pan kiedyś egzamin online?
– Robiłem kiedyś egzamin w wersji online, ustny i to było dla mnie okropnie męczące. Czy dla studentów też? No cóż, na przykład wiem, że niektórzy zdawali egzamin, będąc w pracy. Kiedyś studentka mi pisze, że nie może czekać na swoją kolejkę, bo się musi pacjentem zająć. I co mam odpowiedzieć? Że w żadnym wypadku? Albo jest pani na egzaminie, albo nie? Wiadomo, że jeśli jest wykład online, nawet czasem egzamin online, to są tacy, co jednym uchem słuchają, a przy okazji robią inne ważne rzeczy. No więc zdarzało mi się, że machałem ręką. I dla mnie, i dla studentów to po prostu nie jest normalna sytuacja, nie można udawać, że jest inaczej. Bo przecież nie tylko o samą wiedzę tu chodzi, nie mniej ważne są relacje, kontakt ze studentem.
Czy w jakiejś formie praca ze studentami w formie zdalnej ma jednak sens?
Pewnie malutkie, kilkuosobowe seminaria, konsultacje, gdy się widzi studenta, to jeszcze nie jest tak źle, powiedzmy, można. Ale wielu rzeczy się nie przeskoczy – liczy się przecież nie tylko komunikacja werbalna, ale cała mowa ciała, kontakt wzrokowy. Tego przez komputer przekazać się nie da. Naprawdę, z wielką niecierpliwością czekam, kiedy się to wszystko skończy!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS