Stefan Półgrabi z Jaślan jest jednym z ostatnich świadków okrucieństwa II wojny światowej. Wraz z rodzeństwem i mamą przebywał w obozie pracy w Niemczech. Na obcej ziemi wraz z najbliższymi walczył o przetrwanie. Pamięta wiele szczegółów z tamtych lat.
Podczas cofania się frontu pod naporem żołnierzy radzieckich w lipcu 1944 roku do Wadowic Dolnych wjechały niemieckie wozy pancerne i wojsko na motorach trójkołowych.
W bydlęcych wagonach do obozu
Uciekając przed Niemcami, ze swoim dobytkiem spakowanym w pośpiechu kilkuletni Stefan wyjechał wraz z całą rodziną do Jam, do siostry swojej mamy i tam ulokowali się w lasach Dulczy Małej, gdzie przebywali przez 2-3 tygodnie.
Kiedy niemieccy żołnierze byli coraz bardziej wypierani przez wojska radzieckie, rodzinę pana Stefana i innych mieszkańców tamtych rejonów zorganizowano w kolumnę, która wyruszyła pieszo do Dąbrowy Tarnowskiej na dworzec kolejowy.
– Tam nas załadowano w wagony, a cały ten inwentarz, konie, krowy cielęta został polskim gospodarzom zabrany. Załadowano nas w bydlęce wagony i jechaliśmy około 2 tygodni do środkowych Niemiec, do Brunszwiku. Tam przez kilka dni tułaliśmy się, następnie byliśmy poddani segregacji. Zdrowi i silni zostali zabierani bezpośrednio do niemieckich bauerów w różnych miejscach wokół miasta. A takie rodziny wielodzietne jak nasza, bo trafiliśmy tam jako pięcioro rodzeństwa wraz z mamą, znalazły się w obozie pracy. Ojciec był wcześniej złapany przez Niemców i pracował na umocnieniach frontowych na linii Brzesko-Bochnia, budował okopy – opowiada Stefan Półgrabi.
W Brunszwiku zostali zakwaterowani w obozie, w baraku o trójpoziomowych pryczach.
Przez ten obóz według szacunków przewinęło się około 5 tysięcy Polaków.
Jak wspomina nasz rozmówca, barak był ogrzewany jednym piecem. – Tam ludzie żyli i tam mieszkali. Cały obóz składał się z rozproszonych baraków, po kilka sztuk. Wszyscy dorośli szli do pracy. Część ludzi pracowała w polu, część osób było na stałe przydzielonych do pracy u bauerów, inni pracowali na stacji kolejowej przeładunkowej – przekazuje nasz rozmówca.
– Tam pracował nasz wujek. Raz, na cały dzień wybraliśmy się w pobliże dworca kolejowego i rozpoznaliśmy go z daleka. Blisko nie podchodziliśmy – dodał.
Żyjące szkielety
– Kobiety, w tym moja mama, pracowały w kuchni, gotowały jedzenie. Nasze jedzenie składało się z jednego chleba (graham) i kromki, bo chleb był na 5 osób, a nas było sześcioro w rodzinie, więc mieliśmy przydział na dodatkową kromkę. Do tego garnuszek czarnej kawy i talerz zupy, a wieczorem jeszcze raz zupa. Tyle było na całą dobę i tym żeśmy przeżyli – opowiada pan Stefan.
Więźniowie byli ubrani w obozową odzież, w tak zwane pasiaki, byli więc z daleka rozpoznawalni. Wszyscy obozowicze tak chodzili ubrani.
– My jako dzieci nie musieliśmy pracować. Z naszej rodziny pracowały mama i najstarsza siostra. Ja jako najmłodszy wraz ze starszym rodzeństwem chodziliśmy na obrzeża miasta, aby zdobyć coś do jedzenia. Czasami udawało się znaleźć jakieś jabłko czy ziemniaka – mówi pan Stefan.
Co udało się przynieść do baraku, to wieczorem było przygotowywane do jedzenia. Małe ziemniaki były przypiekane na ogniu lub gotowane w puszce po konserwie. Kobiety pracujące na kuchni kombinowały, aby coś do baraku z żywności przynieść. W tym celu wszywały sobie specjalne kieszenie w bieliźnie, aby tam ukryć jeden czy dwa ziemniaki, które wieczorem były gotowane. Każdy był kontrolowany, czy coś nie wynosi, a jednak się udawało.
Jak relacjonuje pan Stefan, gdy tylko Niemcy się spostrzegli, że kobiety wynoszą po parę ziemniaków, zrobili alarm, przeszukali prycze w barakach, wszystko powywracali, powyrzucali na ziemię. Takie niezapowiedziane rewizje zdarzały się często.
– Żyliśmy w brudzie, chłodzie i głodzie. Insekty, wszy, pchły, wszystko nas gryzło okropnie. Żyliśmy, ale byliśmy prawie szkieletami. Od czasu do czasu w obozie było organizowane odwszenie. Przechodziliśmy przez specjalne komory gazowe, w których był rozpylany jakiś gaz niszczący insekty. Zamykaliśmy i zasłanialiśmy oczy i w stroju adamowym kilka minut w tym gazie przebywaliśmy. Później przechodziło się do kolejnego pomieszczenia, gdzie były prysznice, które nas opłukały wodą – relacjonuje.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS