Miało być jak w bajce: udany związek, wspaniałe dziecko i cudowne życie. Nie było. Był za to rak, było morze łez, ale była też nadzieja, której Joanna nigdy nie straciła. Po pięciu latach od onkologa usłyszała, że zamykamy kartę leczenia i ma się tam już więcej nie pokazywać. W życiu tak się nie cieszyłam, że ktoś nie chce mnie oglądać – mówi dziś Joanna Szczepanik.
Trudno być oryginalnym i stawiać pytanie o cokolwiek innego niż to, jak to się zaczęło…
Ciąża niewątpliwie powinna kojarzyć się pozytywnie i oczywiście tak właśnie było wtedy, kiedy zobaczyłam pozytywny wynik testu. Czekaliśmy na tę wiadomość jakiś czas. Nasza radość była ogromna. Bardzo szybko umówiłam się do mojego lekarza, wspaniałego ginekologa, aby potwierdzić ciążę. Efekt został osiągnięty. Jest! Upragniona, wyczekiwana! Doktor Marcin, bo tak ma na imię mój lekarz prowadzący, powiedział mi wtedy coś jeszcze.
– Widzę tutaj, w okolicy jajnika jakąś zmianę. Niepokoi mnie. Przekażę Pani kontakt to świetnego ultrasonografisty. Trzeba to skonsultować – powiedział ginekolog.
Nie martwiłam się. Zawsze miałam tendencję do zmian takich jak torbiele, a więc pomyślałam, że pewnie to kolejna z nich. Umówiłam się na USG. Podczas wizyty lekarz bardzo dokładnie obejrzał ciążę i zmianę. O ile z ciążą wszystko było ok, to zmiana była bardzo podejrzana. “To guz. Jest silnie unaczyniony. Zalecam usunięcie zmiany jak najszybciej. Zapraszam do siebie na oddział. Trzeba jak najszybciej się tego pozbyć”. Tak właśnie pękła bańka, w której się znajdowałam. Cieszyłam się, że ciąża się pięknie rozwija, ale w jednej chwili zaczęłam się strasznie bać. Zabieg w ciąży zawsze jest zagrożeniem. Wiedziałam też, że muszę jak najszybciej usunąć zmianę. Pełna obaw i nadziei trafiłam do szpitala. Zabieg udał się. Ciąża była bezpieczna. Na chwilę odetchnęłam.
To ten moment, kiedy wydaje nam się, że pokonaliśmy całą drogę, a tymczasem za nami tylko pierwszy zakręt.
Tak. Spokój nie trwał długo. Materiał pobrany podczas zabiegu został wysłany do badania histopatologicznego. Czekaliśmy na wynik. W szpitalu spędziłam tydzień, nie postawiono mi w tym czasie żadnej diagnozy, bo przecież wszyscy czekaliśmy na wynik badania… W dniu wypisu lekarz dyżurujący wręczył mi dokumenty, kartę wypisu. Wzięłam ją do ręki i w jednej sekundzie poczułam, że zapadam się gdzieś pod posadzkę. Przeczytałam rozpoznanie: rak jajnika. Zalałam się łzami i zdruzgotana wróciłam do domu. Po dwóch tygodniach rozpaczy, wezwano mnie na konsylium lekarskie. Okazało się, że wszczepy raka są na drugim jajniku, a komórki w płynie otrzewnowym. Nie było dobrze! Lekarz zaproponował mi usunięcie ciąży, operację usunięcia macicy i rozpoczęcie chemioterapii. Usunięcie ciąży? Tej wyczekanej? Miałam świadomość, że jeśli zgodzę się na ten wariant, nie będę miała dziecka. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Zrezygnowałam z leczenia w tym szpitalu. Rozpoczęła się walka, wielka batalia z czasem, ludźmi, chorobą, a przede wszystkim ze sobą. Chodziło o to, aby wypracować sobie odpowiednie podejście do tak beznadziejnej sytuacji. Radość z ciąży zamieniła się w czas stresu, ale też ogromnej determinacji, aby urodzić dziecko.
Jak ta walka wyglądała?
To był czas wzlotów i upadków. Ciąża rozwijała się na szczęście prawidłowo, natomiast ja spędziłam wiele dni na oddziałach ginekologii, onkologii, patologii ciąży w kilku szpitalach. Zmieniały się także scenariusze leczenia, przeszłam mnóstwo badań, a nawet był moment, kiedy zdecydowano, żeby podać mi chemię. Zwrot akcji sprawił, że do tego nie doszło. Był to bardzo trudny czas, zakończony planowanym cesarskim cięciem i operacją radykalną, która też nie była prosta. Noworodkiem (wcześniakiem) w pierwszych dobach zajął się mąż, a ja powoli dochodziłam do siebie. Później całą swoją uwagę i motywację skupiłam na córce. Starałam się myśleć, że najgorsze już za nami. Ponownie czekaliśmy na wyniki badań histopatologicznych, które potwierdziły występowanie raka na drugim jajniku. Pięć lat przebywałam pod stałą opieką onkologów, wykonywałam niezliczone badania i upewniałam się, że wszystko jest ok. Bywały chwile lepsze, zdarzały się gorsze, szczególnie wtedy, kiedy trzeba było z jakiegoś powodu powtórzyć badania. Na pewno był to czas radości z córki, która pięknie się rozwija, ale też obawy, czy rak nie wróci.
Co dziś, po tych wszystkich przejściach, warto powiedzieć kobietom w podobnej sytuacji?
Zaczęłabym od stwierdzenia, że będziecie stały na rozdrożu, bo trzeba będzie podejmować wiele niełatwych decyzji. Starajcie się podejmować je w zgodzie ze sobą, ale pod kontrolą i po wielu konsultacjach, rozmowach ze specjalistami. Warto także skonsultować przypadek u wielu lekarzy, a także posiąść minimalną wiedzę na temat choroby. To pozwoli na prowadzenie rozmów z lekarzem i da umiejętność zadawania właściwych pytań. Wszystko po to, żeby czuć się bezpiecznie. Sukces w walce z chorobą uzależniony jest w dużej mierze “od głowy”, od naszego podejścia, pokładów nadziei i optymizmu. Postarajcie się o to zadbać, przepracować temat. Jeśli same sobie nie radzicie, poszukajcie dobrego psychoonkologa, który was w tym wesprze. Szukajcie pozytywnych bodźców, wygranych historii, które dadzą nadzieję. Najważniejsze: raka w ciąży można leczyć! Można przechodzić chemioterapię, można być operowanym i urodzić zdrowe, cudowne dziecko. Takich przypadków jest bardzo wiele. Sama jestem tego przykładem.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS