Czy Lechia spadnie z ligi? Oto jest… nieaktualne pytanie, przynajmniej na ten moment, bo ekipa z Gdańska opuściła właśnie czerwoną strefę tabeli. Wszystko dzięki zwycięstwu nad Stalą Mielec, czyli trzeciej wygranej w piątym ligowym meczu pod wodzą Marcina Kaczmarka.
Nowy szkoleniowiec nie odmienił Lechii jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To wciąż drużyna, która gra słabo, nieprzekonująco, wciąż popełniająca błędy w defensywie, wciąż mająca szereg piłkarzy pod formą. Nawet i dzisiaj Lechia nie zagrała przecież niczego szczególnego. Ot, po prostu pokazała nieco większy upór w typowym meczu do pierwszej bramki.
To nie jest więc tak, że patrzysz na Lechię i mówisz: oho, kryzys zażegnany, świetnie sobie poradzili. Nie, wręcz przeciwnie. Wciąż widzisz podobne problemy, co za Tomasza Kaczmarka. Zmieniła się tylko (i aż) sytuacja w tabeli, ale nie jest to efektem wyraźnej poprawy gry czy rewolucyjnego pomysłu taktycznego. Gdańszczanie są na dobrej drodze, by przezimować w spokojnych rejonach ligowej stawki i należy to mimo wszystko docenić, bo przecież chwilę temu zupełnie na serio zastanawialiśmy się, czy to mocny kandydat do spadku w tym sezonie.
W meczu ze Stalą… Ujmijmy to tak – największe fajerwerki obserwowaliśmy w momencie, gdy gdańscy kibice odpalili je na swoim sektorze i trzeba było na chwilę przerwać mecz. Tych piłkarskich praktycznie nie mieliśmy. Nie był to oczywisty paździerz, zęby może nie bolały podczas obserwowania poczynań obu zespołów. Ale nie powiemy też, że dobrze spędziliśmy czas. Działo się zbyt mało, byśmy mogli dojść do takiego wniosku.
Pierwsza połowa? Delikatną przewagę miała w niej Stal, którą trzeba było chwalić za szczelną defensywę, w której najlepiej funkcjonowali Kruk i Flis. Ten drugi mógł zostać autorem całkiem ładnej asysty, gdy posłał piłkę spod własnego pola karnego do Wolskiego, który wyszedł sam na sam. Pomocnik Stali dobrze wyszedł do podania, dobrze je opanował, ale sam strzał… był dokładnie taki jak ten mecz – miał duży deficyt jakości.
Kuciak w konsekwencji zatrzymał zapędy zawodnika z Mielca. To była najlepsza okazja w pierwszej połowie. Inne? Jakiś wolej Hiszpańskiego nad bramką, jakiś rajd Kasperkiewicza zakończony nieudanym strzałem, próba tracącego równowagę Hamulicia i mocne uderzenie Gajosa, które złapał Mrozek. Sami widzicie – autor skrótu nie miał najłatwiejszej roboty. Była też lekka wątpliwość w postaci zagrania ręką Nalepy we własnym polu karnym – miał ją ułożoną w sposób nienaturalny, ale na jego szczęście piłka najpierw odbiła się od jego nogi, więc nie ma mowy o jedenastce. Oglądaliśmy też setkę Lechii, ale wcześniej arbiter dopatrzył się spalonego Conrado.
Ofsajdy prześladowały Lechię także w drugiej połowie, w której to ona miała większą inicjatywę i parcie na gola. Dwa razy dał się na nie złapać Zwoliński, choć swoich akcji i tak nie kończył sukcesem – raz trafił w słupek, raz w bramkarza. Do trzech razy sztuka, bo przy trzeciej akcji sędzia asystent nie musiał już machać chorągiewką. I zakończyła się ona golem.
W kontekście tej bramki najwięcej będzie się mówić o asyście, która była lekko kuriozalna. Kubicki posłał górną piłkę w pole karne i Durmus kompletnie nie miał co z nią zrobić. Szła zbyt wysoko, by próbować ją przyjmować nogą, a jednocześnie zbyt nisko, by składać się do główki. Przy niedoborze opcji Turek nieco zgłupiał i stanął tak, aby piłka… po prostu się od niego odbiła. I ten plan wypalił, bo dotarła do Zwolińskiego, który dopełnił formalności.
Stal nie miała dziś po swojej stronie zbyt wielu atutów, by zareagować na tego gola. Były jakieś mizerne próby Hamulicia czy Lebedyńskiego, ale nawet nie ma sensu o nich wspominać. W przekroju całego meczu, obie drużyny zagrały na „nie mam zdania”. Ale to Lechia jest zadowolona. Bo jak tlenu potrzebuje punktów, a nie ładnej gry.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. FotoPyK
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS