A A+ A++

Gdy świat, w tym państwa Zatoki Perskiej, zajęte były zmianą władzy w Afganistanie, powrotem rządów Talibów i nagłym wycofaniem sił amerykańskich, brzemienne w skutki decyzje zapadały też gdzie indziej. Waszyngton wycofał również część zestawów Patriot i system obrony przeciwrakietowej Terminal High Altitude Area Defense (THAAD) z bazy lotniczej Al-Amir Sultan w Arabii Saudyjskiej. Ruchu tego nie wykonano jednak – wbrew sugestii części mediów – w sposób nagły ani bez poinformowania sojusznika.

Problem usunięcia amerykańskiego uzbrojenia w terytorium Arabii Saudyjskiej znany jest od dawna, a pierwsze ważne decyzje podjęto na początku kwietnia. Wzmocnienie saudyjskiej obrony powietrznej po atakach Hutich na instalacje wydobywcze w 2019 roku miało charakter doraźny i było do przewidzenia, że kiedyś Rijad będzie musiał szukać alternatywy. Tym bardziej że Waszyngton nie ukrywał konieczność stopniowego przeorientowania się na Daleki Wschód i Azję Południowo-Wschodnią. Tam obecnie skupia się oś geopolityczna, która warunkuje kształt amerykańskich sił zbrojnych i ich rozmieszczenie na świecie.

Stopniowe zmniejszanie obecności na Bliskim Wschodzie to widoczny od początku kadencji Joego Bidena element polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Sytuację pogarsza fakt, że uderzenia bojowników z Jemenu nie ustają, a saudyjskie niebo pozostanie przez jakiś czas częściowo odkryte, zaś instalacje naftowe – narażone na zniszczenie. 29 sierpnia za pomocą amunicji krążącej (być może dostarczonej przez Iran) i pocisków rakietowych uderzono na bazę lotniczą Al-Anad w Jemenie. Celem ataku były stacjonujące tam siły koalicji walczącej z rebeliantami. Śmierć poniosło trzydziestu żołnierzy, zaś sześćdziesięciu odniosło mniej lub bardziej poważne rany.

Potem nastąpiło kilka ataków na różne cele w Arabii Saudyjskiej, w tym portowe miasto Ad‑Dammam koło Bahrajnu, na które w sierpniu 2019 roku spadł pocisk balistyczny średniego zasięgu nowej generacji Burkan-3. To nim najbardziej rebelianci z Ansar Allah straszą swoich wrogów, w szczególności Saudyjczyków. 11 września zaatakowano nowo wybudowaną infrastrukturę w jemeńskim mieście portowym Mokka na wybrzeżu Morza Czerwonego. Atak przeprowadzony za pomocą pięciu–ośmiu dronów i jednego–trzech pocisków balistycznych doprowadził do uszkodzenia strategicznej infrastruktury portowej i magazynów międzynarodowych agencji pomocowych.

Żadna organizacja nie przyznała się do ataku. Port jest węzłem logistycznym, za którego pomocą Zjednoczone Emiraty Arabskie dostarczają pomoc dla sił walczących w regionie Hadramaut w Jemenie. Niewykluczone, że atak na port ma zasygnalizować ZEA, iż dalsze zaangażowanie w walki na terytorium Jemenu, pomimo redukcji sił, będzie mieć swoją cenę.

Na zagrożenie ze strony pocisków i bezzałogowców posyłanych przez rebelianckie ugrupowanie zwrócił uwagę książę Turki ibn Fajsal As-Su’ud. Wyrzuty wobec Stanów Zjednoczonych to wyraz głębokiego rozgoryczenia wycofaniem pomocy, której właśnie teraz Arabia Saudyjska potrzebuje najbardziej.

– Myślę, że powinniśmy otrzymać amerykańskie gwarancje zaangażowania – powiedział książę w zeszłym miesiącu w wywiadzie dla CNBC. – Mogłoby to być zapewnienie o niewycofaniu Patriotów z Arabii Saudyjskiej, którą jest ofiarą uderzeń pocisków i dronów, nie tylko z Jemenu, ale z Iranu.

Jak widać, decyzja Waszyngtonu stworzyła dużą lukę w zdolnościach obrony powietrznej królestwa. Sytuacja nie jest jednak aż tak dramatyczna, jak by się wydawało. Arabia Saudyjska otrzymała pomocną dłoń z dwóch dość nieoczywistych kierunków.

O pierwszym informowaliśmy w lutym ubiegłego roku: jako pierwsze pomoc zaoferowały Ateny, wówczas jeszcze w celu uzupełnienia amerykańskich systemów, a nie ich zastąpienia. W kwietniu tego roku do Rijadu udali się greccy ministrowie spraw zagranicznych Nikos Dendias i obrony narodowej Nikos Panagiotopoulos. Jednym z punktów było porozumienie o rozmieszczeniu greckiego systemu przeciwlotniczego PAC-3 w Arabii Saudyjskiej. Przed kilkoma dniami dostarczono jedną baterią Patriotów, na miejsce przybył też personel greckich sił powietrznych – co najmniej 120 oficerów i podoficerów, którzy będą odpowiedzialni za obsługę Patriotów.

Jeszcze ciekawszy (ze względu na różnice światopoglądowe i ideologiczne) jest drugi kierunek. Okazuje się, że Arabia Saudyjska jest w stanie negocjować z Izraelem, co jest kolejnym dowodem na to, że bezpieczeństwo nie ma ceny, a wspólny wróg każe szukać najbardziej nieoczywistych sojuszników. Rijad rozważa zakup izraelskich systemów obrony przeciwrakietowej: krótkiego zasięgu Kipat Bar’zel i średniego/dalekiego zasięgu Barak-8ER.

W przypadku pierwszego systemu sprawa nie jest świeża. Sięga maja 2015 roku, gdy znacznie wzrosła częstotliwość ataków rakietowych z Jemenu. Pojawiły się nawet doniesienia, że o ofercie dyskutowano podczas spotkania przedstawicieli Izraela i Arabii Saudyjskiej w ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Ammanie. Później informacje o rzekomych rozmowach pojawiły się na początku stycznia 2018 roku. Do tej pory nie podpisano jednak żadnego porozumienia, a tym bardziej nie dostarczono Żelaznych Kopuł. Teraz jednak ma być bliżej niż kiedykolwiek.

Barak-8ER jako przedmiot rozmów na linii Rijad–Jerozolima to z kolei nowość, a o samych rozmowach nie wiemy nic. Doświadczenie nakazuje ostrożność w wyrażaniu sądów o bliskim sformalizowaniu umowy. Najnowsza wersja pocisku, o którą stara się Arabia Saudyjska, uzyskała gotowość operacyjną w marcu. Ma być w stanie neutralizować zagrożenia w odległości 150 kilometrów i na wysokości 30 kilometrów, a wachlarz zwalczanych zagrożeń ma obejmować samoloty, śmigłowce, drony oraz pociski przeciwokrętowe, balistyczne i manewrujące.

Jaka jest szansa na realizację umowy z Izraelczykami? Zapewne transakcja uzyska błogosławieństwo Stanów Zjednoczonych, dla których ważne są relacje z oboma krajami. Notabene: nawet jeśli nie, Waszyngton nie będzie miał możliwości zablokowania sprzedaży Baraków. System nie ma bowiem komponentów produkcji amerykańskiej. Wobec tego, w przeciwieństwie choćby do Procy Dawida, Barak nie podlega reżimowi kontrolnemu ITAR.

Żołnierze US Army obsługujący amerykańską wyrzutnię systemu THAAD broniącą bazy Al-Amir Sultan w Arabii Saudyjskiej.
(US Air Force / Master Sgt Benjamin Wiseman)

Stopniowe ograniczenie amerykańskiej obecności przy jednoczesnym poparciu dla sojuszników z Bliskiego Wschodu będzie jedynie okolicznością sprzyjającą. Skorzystanie z izraelskiego uzbrojenia będzie mieć też inną korzyść: utrzyma z dala wiecznie głodnych nowych rynków zbytu Chińczyków, jak i Rosjan, którzy chcieliby wykorzystać niszę po wycofaniu się Amerykanów (toczono już wstępne rozmowy w sprawie systemów S-400 Triumf).

Zakup broni od przedsiębiorstw izraelskich mógłby być również wstępem do normalizacji stosunków politycznych i być może rozciągnięcia porozumień normalizacyjnych – tak zwanych Porozumień Abrahamowych – ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem na Arabię Saudyjską. Układ Rijad–Jerozolima mógłby przyczynić się do zawiązania wspólnego bloku – opartego na interesach przeciwnych Iranowi.

Czym atakują Huti

O to, aby bojownicy uprzykrzali życie koalicji, zadbał Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej za pośrednictwem Sił Ghods, które są pasem transmisyjnym między Teheranem a zagranicą. Najpotężniejszym pociskiem w arsenale Ansar Allah jest Burkan-3, najprawdopodobniej wariant irańskiego Ghiama-1 (również używanego w atakach na saudyjskie terytorium). Burkan-3 to pocisk o zasięgu deklarowanym 1200 kilometrów (rekord w rebelianckim arsenale) i wagomiarze głowicy 250 kilogramów. Celność pozostaje inną sprawą, ale posłany na oślep przeciwko rozległym celom (miastom, portom, lotniskom) będzie bardzo groźny.

Pociski trafiają w ręce rebeliantów w całości i w częściach, a następnie są montowane gdzieś na obszarach kontrolowanych przez bojowników. W magazynach Ansar Allah znajdowały się bądź wciąż się znajdują Ghahery-1 o zasięgu 250 kilometrów czy ulepszone Ghahery-M2 (z większą głowicą i o zasięgu 400 kilometrów), Badry-1P (150 kilometrów), Burkany-1 i Burkany-2-H.

Bardziej celna wydaje się amunicja krążąca, która jest też dość trudna do wykrycia. Drony Ababil‑T (pod nazwą Ghasef-2K) wykorzystywane były do ataku na saudyjskie stacje radiolokacyjne. Karrary‑III‑51 stosowane są podczas ataków samobójczych na oddziały saudyjskich sił zbrojnych. Bojownicy chętnie używają dronów z rodziny Samad, w ich ręce dostały się nawet najnowsze Samady-4 o zasięgu 2 tysięcy kilometrów. Amunicji krążąca pozbawiona wyrafinowanych urządzeń do rozpoznania jest tanią i szybką w konstrukcji bronią, która stanowi istotne zagrożenia dla infrastruktury naftowej państwowego koncernu Aramco.

Zobacz też: F-16 mogą dosłużyć ósmej dekady XXI wieku

Missile Defense Agency

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułInnowacyjna instalacja ORLENU. Bazuje na współpracy z polskimi naukowcami
Następny artykułTajemnicza kobieta znaleziona na brzegu wyspy w Chorwacji. Wiadomo o niej tylko jedno