Po zabójstwie Kasema Sulejmaniego wiele wskazuje na to, że znaleźliśmy się w sytuacji, którą wyznaczać będzie wet za wet. Obecnie oczekujemy na „miażdżącą zemstę” Iranu, a potem zapewne na kolejny ruch Amerykanów.
Zobacz więcej: Kasem Sulejmani. Burzyciel bliskowschodniego porządku
Absolutnie nie należy lekceważyć tej sytuacji, bo jest ona potencjalnie bardzo niebezpieczna i może doprowadzić nawet do otwartego konfliktu ponadregionalnego. Nikogo nie trzeba przekonywać, że ucierpią na tym wszyscy, a rosnące ceny produktów ropopochodnych dadzą nam o tym znać już wkrótce. Należy jednak wziąć pod uwagę, że polityka USA w regionie Bliskiego Wschodu jest, pisząc wprost, destrukcyjna już od lat. Wygląda na prowadzoną ad hoc, nieprzejrzyście, w oparciu o fałszywe dane.
Światowy żandarm destabilizuje Bliski Wschód
Pierwszy akt tragedii, którą obecnie obserwujemy, odegrany został przez George’a W. Busha (czy raczej Dicka Cheneya) – mowa oczywiście o inwazji na Irak w 2003 r. Była to akcja w świetle prawa międzynarodowego nielegalna, oparta o sfabrykowane przez Amerykanów przesłanki, w której i Polska wzięła udział. Jej pokłosiem stała się całkowita destabilizacja Iraku. To zaś, w połączeniu z arabską wiosną i wynikającą z niej wojną domową w Syrii, całkowicie zakłóciło względną stabilność w regionie i doprowadziło do takich tragedii, jak ludobójstwo, powstanie Daesh i masowe uchodźstwo. Co ciekawe, aż do dziś Amerykanie, poza ogromnym deficytem i zadłużeniem, nie odczuli w sposób wymierny (jeszcze) kosztów swoich działań, jak chociażby fala uchodźców ze zdewastowanych: Afganistanu, Iraku czy Syrii.
Należy pamiętać, że w tym chaosie jedynie administracja Baracka Obamy starała się jakoś wyjść z tego bardzo trudnego geopolitycznie i geostrategicznie położenia. Nie udało się, głównie dlatego, że myślenie decydentów w Waszyngtonie opiera się na bardzo sztywnych założeniach i bezrefleksyjnym wykonywaniu praktyk, które coraz bardziej odstają od zmieniającej się rzeczywistości.
Na Bliskim Wschodzie, oprócz Izraela, najbliższym sojusznikiem USA jest Arabia Saudyjska. Patrząc na region szerzej, jest nim również Turcja. Największym zaś wrogiem, od rewolucji w 1979 roku, jest Iran. Iran i Arabia Saudyjska to kraje bardzo zasobne w złoża ropy naftowej (odpowiednio 211 i 297 miliardów baryłek). Powyższe sojusze USA mają charakter trwały, by nie powiedzieć dogmatyczny. Pomimo ogromnych zmian i nadarzających się okazji nie uległy one modyfikacji wśród amerykańskiego establishmentu. Wspieranie przez Arabię Saudyjską islamskich ruchów ekstremistycznych, w tym terrorystycznych (np. Front Al-Nusra współpracujący lokalnie w Syrii z Daesh), łamanie podstawowych praw człowieka – to nie odstrasza USA od współpracy z Saudyjczykami.
Jeszcze bardziej odporna na niewygodne fakty jest współpraca USA z Izraelem. Ten alians w ogóle ma już status świętości i za jego publiczną krytykę można w USA zostać skazanym na polityczny ostracyzm i oskarżonym o antysemityzm (przypadek kongresmenki Ilhan Omar). Nieważne jak bardzo Izrael będzie łamał prawo międzynarodowe na terytoriach okupowanych, jak dalece posunie się we współpracy z Rosją – USA i Izrael pozostaną sojusznikami. Wytykanie tego Amerykanom kończy się powtarzaniem mantry o tradycyjnych sojuszach USA w regionie – miałem to okazję przetestować w rozmowie z wysokimi urzędnikami Departamentu Stanu.
Jak Zachód stracił Iran
Jednak to właśnie Iran, a obecnie także Turcja, pokazują jak bardzo nieelastyczna jest administracja USA i przez to ślepa na zachodzące zmiany. Umowa o kontroli irańskiego programu nuklearnego (Joint Comprehensive Plan of Action, JCPOA), będąca w zawieszeniu, jeśli nie martwa, była niepowtarzalną szansą na strategiczną przebudowę architektury bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie. Umowa JCPOA zawarta w 2015 r. pod koniec kadencji Obamy, dawała realną szansę na wyjście Iranu z izolacji, poddanie jego programu nuklearnego międzynarodowej kontroli i włączenie tego państwa w obieg światowej gospodarki oraz na wyślizgnięcie się Iranu z rosyjskiej strefy wpływów.
Naturalnie należy mieć na uwadze, że Iran nie był całkowicie „czysty”. Nie bez racji republikanie od początku JCPOA podnosili kwestię wsparcia Teheranu dla ugrupowań terrorystycznych, pracy nad rakietami balistycznymi. To są realne problemy, jednak można je było uregulować umowami podobnymi do JCPOA. Tymczasem administracja Trumpa zerwała międzynarodową współpracę wokół irańskiego programu nuklearnego, fałszywie twierdząc, że Iran nie wywiązuje się ze swojej części porozumienia.
Polityczny zwrot Donalda Trumpa już okazał się ogromną geopolityczną katastrofą, tak dla Stanów Zjednoczonych jak i dla Unii Europejskiej. USA wycofała się z JCPOA. Swoimi rozszerzonymi sankcjami Amerykanie doprowadzili do tego, że państwa UE, choć chcą, boją się handlować z Iranem, ryzy … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS