Anna Gwozdowska: Portugalska Partia Komunistyczna (port. PCP) do dziś regularnie zdobywa kilkanaście mandatów w parlamencie. Najwyraźniej komunizm nie kojarzy się w Portugalii z krwawym totalitaryzmem. Nawet znakomity pisarz José Saramago, portugalski noblista, pozostał do końca życia wierny fascynacji marksizmem. Dlaczego więc napisał pan powieść, w której straszy pan rodaków komunistycznym zagrożeniem?
Filipe Verde: Widziałem kiedyś w telewizji wywiad z Pol Potem, dyktatorem komunistycznej Kambodży. Był już wtedy człowiekiem sędziwym. Z siwymi włosami wyglądał wręcz dobrotliwie. I słuchając go, zrozumiałem, że ten zbrodniarz, winny śmierci ponad 2 mln rodaków, nie widział w tym, co zrobił, nic złego. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Odniosłem nawet wrażenie, że gdyby mógł, zrobiłby jeszcze raz to samo. I wtedy skojarzyłem go sobie z dziś już nieżyjącym Álvaro Cunhalem, liderem niezwykle radykalnych portugalskich komunistów. Zdałem sobie wówczas sprawę z tego, że gdyby Cunhal wprowadził w Portugalii komunizm, skończyłoby się to dla mojego kraju tragedią.
W kwietniu 1974 r. w Portugalii wybuchła tzw. rewolucja goździków, którą zaczęli wojskowi o lewicowych poglądach, skończyła się ponad 40-letnia epoka autorytarnych rządów Antόnio Salazara i jego następcy Marcelo Caetano. Zrobiło się naprawdę rewolucyjnie. Jednak czy rzeczywiście realne było przejęcie władzy przez wspieranych przez Moskwę komunistów?
„1974” to opowieść z gatunku historii alternatywnej, ale niewiele brakowało, a to, co opisałem, wydarzyłoby się naprawdę. Wystarczy sięgnąć do słynnego wywiadu, którego w czerwcu 1975 r. Álvaro Cunhal udzielił Orianie Falacci, żeby się o tym przekonać. W rozmowie z włoską dziennikarką Cunhal nie ukrywał, że władza wpadła mu już praktycznie w ręce. Zapomina o autocenzurze i wprost przyznaje, że wprowadzi w Portugalii komunizm w jego najbardziej skrajnej, leninowskiej wersji. Zresztą trudno się dziwić, bo PCP była wówczas najbardziej ortodoksyjną partią komunistyczną w Europie Zachodniej.
Jak reagowali wtedy Portugalczycy?
Ludzie dostrzegali wpływy komunistów. Pamiętam, choć byłem nastolatkiem, że wszyscy dokoła zdawali sobie wtedy sprawę z zagrożenia. W każdej chwili mogła wybuchnąć wojna domowa, a przejęcie władzy przez komunistów wydawało się w jej następstwie oczywiste. Zaprowadzenie systemu demokratycznego było wtedy najmniej prawdopodobną opcją.
Zbrojną interwencję w Portugalii rozważała nawet frankistowska Hiszpania.
Sytuacja była naprawdę poważna, tym bardziej że pieniądze na działalność PCP pochodziły z ZSRS.
Dawni działacze PCP temu zaprzeczają.
Jednak są też tacy jak Zita Seabra, która przyznała, że portugalskich komunistów finansowała Moskwa. Seabra działała w PCP już przed rewolucją 1974 r., wtedy jeszcze w podziemiu. Była typową ortodoksyjną komunistką. Jednak w latach 80. odsunęła się od PCP, założyła wydawnictwo i napisała książkę „Foi assim” („Tak było”), w której bez ogródek, prawie tonem oskarżenia, opisuje działalność partii komunistycznej. Seabra wspomina na przykład, że w dzienniku „Avante!”, wydawanym przez PCP, już na długo przed rewolucją goździków regularnie pojawiały się ogłoszenia, w których wymieniano spore sumy wpłacane jakoby przez działaczy na partyjny fundusz. Członkowie partii i cała opinia publiczna mieli oczywiście myśleć, że Portugalczycy utrzymują swoją partię sami, bez pomocy Związku Sowieckiego. W rzeczywistości te pieniądze pochodziły, jak pisze Seabra, z Moskwy. Co ciekawe, po rewolucji goździków PCP miała kupić za sowieckie pieniądze sporą liczbę nieruchomości: placów, kamienic, a nawet pałac. Zresztą właśnie w tym pałacu, w lizbońskiej dzielnicy Lumiar, umieściłem w powieści siedzibę policji politycznej SSE (port. Serviço de Segurança do Estado), którą stworzyli na zamówienie portugalskich komunistów specjaliści ze Stasi.
Czy Zita Seabra, która jeszcze w 1983 r. należała przecież do Komitetu Centralnego PCP, jest pierwowzorem powieściowej Marii, która jako jedyna kobieta wchodzi w skład ścisłego kierownictwa nowej władzy?
Z pewnością istnieje między nimi jakaś więź. Maria nie ma jednak cech osobowościowych Zity, choć jej kariera przypomina losy Zity. Gdyby Portugalią rzeczywiście rządzili komuniści, Zita mogłaby awansować w hierarchii PCP, tak jak Maria.
Dlaczego właściwie Portugalia uniknęła losu Kuby i Rosjanom nie udała się dogrywka po porażce w Hiszpanii w latach 30.?
Mieliśmy sporo szczęścia. Sądzę, że rewolucjami rządzi do pewnego stopnia przypadek. Najważniejsze było jednak to, że większość Portugalczyków nigdy nie sympatyzowała z komunistami. Potwierdziły to wybory z kwietnia 1975 r., pierwsze po rewolucji goździków, w których większość zdobyły partie umiarkowane. PCP dostała wtedy 15 proc. głosów.
Bohaterowie pana powieści liczą przez jakiś czas na reakcję ze strony NATO, ale w końcu dochodzą do wniosku, że Amerykanie ich zdradzili. W rzeczywistości Portugalii pomogło wówczas wsparcie Zachodu?
Rzeczywiście partie demokratyczne – takie jak Partia Socjalistyczna pod wodzą Mário Soaresa, Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna (dzisiejsze CDS) czy Partia Socjalistyczno-Demokratyczna (dzisiejsza partia rządząca PSD) – uzyskały olbrzymie poparcie Europy. Myślę, że właśnie działalność rewolucjonistów o poglądach umiarkowanych, takich jak Soares, przesądziła o ostatecznej klęsce komunistów. Zresztą Álvaro Cunhal na tle Soaresa wypadał bardzo słabo.
Dlaczego więc w „1974” uczynił pan z Cunhala komunistycznego przywódcę na wzór Breżniewa czy Honeckera?
W sytuacji, kiedy stała za nim Moskwa, rzeczywiście mógł zrobić karierę, mimo że był właściwie pozbawionym charyzmy aparatczykiem. Wybory z 1975 r. poprzedziła debata między Mário Soaresem i Álvaro Cunhalem, w której przywódca komunistów został dosłownie zmiażdżony. We mnie Cunhal wywoływał zawsze podobną odrazę jak Pol Pot. Mimo to wielu Portugalczyków, z niezrozumiałych dla mnie względów, darzy Cunhala szacunkiem, człowieka, który mógł zostać bezwzględnym dyktatorem! Niektórzy go wręcz uwielbiają. Nie rozumiem, dlaczego Portugalczycy w tak nieodpowiedzialny sposób oceniają politykę i historię. Na pogrzeb Cunhala przyszło 100 tys. osób. Wszystkie gazety, od prawa do lewa, oddawały mu hołd, jak gdyby chowano jakiegoś romantycznego bohatera.
Co ostatecznie przeważyło szalę na niekorzyść komunistów i sprawiło, że „1974” jest tylko historią alternatywną?
Kolejny po rewolucji goździków przewrót, ten z 25 listopada 1975 r., który w teorii miał przynieść ostateczne zwycięstwo komunistom, ale został zneutralizowany przez grupę w wojsku, której przewodził gen. Ramalho Eanes, przyszły prezydent republiki. Udało się wtedy na dobre pozbawić wojskowych, związanych z PCP, wpływu na władzę.
A jak wytłumaczy pan to, że w powieści komuniści zwyciężają niemal natychmiast?
Choćby tym, że w rzeczywistości komuniści byli też bardzo bliscy zwycięstwa. Kiedy wybuchła rewolucja, konserwatywna i umiarkowana opozycja nie miała dość czasu, żeby się zorganizować. 28 września 1974 r. organizuje wprawdzie wielką manifestację w Lizbonie – do historii ta inicjatywa przeszła pod nazwą „milcząca większość”, ale radykalna lewica reaguje bardzo szybko. Mając za sobą część armii, lewica zmusza do dymisji gen. Spínolę, prezydenta republiki sprzyjającego konserwatystom. Inicjatywę przejmuje na pewien czas radykalna lewica. Na szczęście wpływy komunistów w armii okazały się ostatecznie zbyt małe, żeby przeprowadzić udany zamach stanu.
A jaką rolę odegrał bezpośrednio po rewolucji goździków Kościół katolicki? W powieści pomija pan zresztą zupełnie wątek prawdopodobnych przecież prześladowań religijnych.
Księża ostrzegali wiernych przed komunistycznym zagrożeniem w kazaniach, ale rola Kościoła w odsunięciu komunistów od wpływu na przebieg wypadków nie była jednak decydująca.
Mimo zainteresowania papieża Pawła VI, który spotkał się w sprawie Portugalii z amerykańskim prezydentem Geraldem Fordem i sekretarzem stanu Henrym Kissingerem?
To prawda, ale trzeba pamiętać, że Kościół nie wszędzie ma w Portugalii równe wpływy. Najsilniej jest zakorzeniony na północ od Lizbony, a na południu, szczególnie w Alentejo, ludzie nie byli i nie są specjalnie religijni. Zdarzało się, że nawet nie chrzcili dzieci i nie brali ślubów kościelnych. Zresztą do dziś Alentejo jest bastionem PCP. Kościół nie odgrywał w Portugalii tak fundamentalnej roli jak w Polsce, gdzie mocno wspierał opozycję. Portugalski Kościół był też mocno osłabiony po dramatycznych prześladowaniach z czasów I republiki, które miały miejsce w latach 20. ubiegłego wieku. Ten okres historii portugalskiej był katastrofą, czasem gigantycznej korupcji, przemocy i permanentnego kryzysu gospodarczego. Późniejsze rządy Salazara były konsekwencją totalnej porażki republikanów.
A jakie były wpływy komunistów za czasów kilkudziesięcioletnich rządów antykomunistycznego przecież António Salazara?
Komuniści stworzyli wtedy w podziemiu jedyną tak dobrze zorganizowaną ogólnokrajową partię. Po 1974 r. nigdy nie tracili okazji, żeby ten fakt podkreślić. Zresztą rzeczywiście nie było wówczas innej znaczącej opozycji wobec faszystowskiego reżimu Salazara.
Czy okres tzw. Nowego Państwa Salazara (Estado Novo) rzeczywiście był faszystowską dyktaturą? Salazar miał raczej poglądy nacjonalistyczne, był antykomunistą, państwowcem i katolikiem…
Rządy Salazara były według mnie faszystowską dyktaturą, choć rzeczywiście nieporównanie mniej surową niż reżimy, które komuniści wprowadzali w Europie Wschodniej. Pamiętam, że w czasach Salazara mój ojciec prenumerował bez żadnych problemów „Time’a” i „Economista”. Krążyły książki, które w komunizmie byłyby zabronione. Istniała wprawdzie policja polityczna (PIDE), ale nie była ona tak rozbudowana, rzucająca się w oczy jak służba bezpieczeństwa w krajach komunistycznych.
Bardzo wiarygodnie przedstawia pan w książce komunistyczne rządy: Lizbona jest smutna i szara. Na budynkach wiszą podobizny komunistycznych działaczy, w sklepach brakuje jedzenia, władza wprowadza nawet kartki na najpopularniejsze w Portugalii danie, czyli dorsza (bacalhau) Właściciele mieszkań muszą znosić dokwaterowanych lokatorów, a program telewizyjny wypełnia nachalna propaganda, z przerwą na kolejny odcinek brazylijskiego serialu „Niewolnica Isaura”. Skąd znał pan realia codziennego życia w typowym komunistycznym kraju?
Wyobrażenie sobie komunizmu w portugalskich warunkach wcale nie było takie trudne. Sporo nauczyłem się na przykład od czeskiego dramatopisarza Ivana Klimy, między innymi z jego autobiografii „Moje szalone stulecie”, w której opisuje on losy pisarza dysydenta w komunistycznej Czechosłowacji. Codzienne życie w sowieckiej Rosji poznałem dzięki brytyjskiemu historykowi i sowietologowi Orlando Figesowi.
Czy „1974” jest antykomunistycznym manifestem?
Nie napisałem politycznego manifestu. Książka jest oczywiście antykomunistyczna, ale nie ma – mam nadzieję – nic wspólnego z twórczością propagandową. „1974” jest refleksją nad wolnością. To opowieść o cenie, którą trzeba zapłacić za wymuszoną przez innych rezygnację z wolności indywidualnej. „1974” jest również historią odwagi głównego bohatera, Fransisco, dla którego pisarstwo, tak jak dla mnie, jest wszystkim. Kiedy więc staje się wrogiem nowego ustroju i nie wolno mu już pisać, umiera za życia.
Czytaj także:
Zagraniczni najemnicy Stalina. Niewygodna prawda o wojnie w Hiszpanii
Jak przyjmowana jest pana książka?
„1974” z pewnością nie wszystkim się spodoba. To nie jest w Portugalii wygodny temat. Może nawet stracę kilku przyjaciół, nad czym boleję. Niektórzy, ze względu na doświadczenia młodości, są wręcz emocjonalnie przywiązani do partii komunistycznej. A taki związek niestety wyklucza racjonalną refleksję. Tymczasem komunizm jest systemem, w którym nie da się żyć. Jest najbardziej skutecznym reżimem totalitarnym w kontrolowaniu społeczeństwa.
Czy współcześni Portugalczycy rozumieją zagrożenia związane z komunizmem?
Moi rodacy nie tylko nie potrafią sobie wyobrazić wszystkich tych rodzajów terroru, które przynosi ze sobą komunizm, ale w ogóle nie chcą na ten temat nic wiedzieć. Rewolucja z lat 70. nauczyła ludzi bierności, obojętności, także wobec tego, czym jest komunizm. Jeszcze kilka lat temu sojusz różnorakich partii komunistycznych – o zabarwieniu maoistowskim, leninowskim i trockistowskim – zdobywał w Portugalii 20 proc. głosów.
Mimo wszystko nie wierzę, że komunizm w Portugalii mógłby przetrwać nawet upadek żelaznej kurtyny.
Doszedłem do wniosku, że upadek ZSRS nic by nie zmienił, gdyby w Portugalii rzeczywiście rządzili komuniści. Dlaczego? W Portugalczykach drzemią olbrzymie pokłady atawistycznego wręcz konformizmu, szczególnie w elitach władzy. Gdyby klimat zależał od ludzi, przez cały rok mielibyśmy w Portugalii wyjątkowo paskudną pogodę (śmiech). Poza tym Portugalia leży z dala od centrum Europy. Jestem przekonany, że ta swoista izolacja geograficzna pomogłaby komunistom na długo zachować władzę.
–––––––––––––––
Filipe Verde, antropolog, pisarz, od 25 lat wykłada w Instytucie Uniwersyteckim w Lizbonie. Do jego najbardziej znanych publikacji należy książka o portugalskich ekspedycjach w Afryce Centralnej „Exploradores Portugueses e Reis Africanos” („Portugalscy odkrywcy i afrykańscy królowie”), którą napisał wspólnie z Frederico Delgado Rosa. Jest również autorem książki „Moral e Carácter numa Sociedade Ameríndia” („Moralność i charakter w społeczeństwie indiańskim”), w której porównuje mity Indian, Greków i współczesnych Europejczyków. „1974” jest jego pierwszą opublikowaną powieścią.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS