Sensacyjny początek z pogranicza high tech i metafizyki grzęźnie w naiwnych niedorzecznościach. Przeczytawszy zaledwie kilkaset stron, wiemy już, że główny bohater sztampowo powiela schemat męskich postaci Houellebecqa. Kariera Paula, o bezpretensjonalnym nazwisku Rozum, utknęła. Jego małżeństwo leży od lat seksualnym odłogiem. Ukończył prestiżową uczelnię, jest właścicielem paryskiego apartamentu i prawą ręką ministra startującego się o prezydenturę roku 2027. Mimo to Paul to Hiob klasy średniej. Depresyjny nieudacznik goniący za wątłą erekcją i jędrnym sensem życia. Jakby nieszczęść było mało, jego ojciec dostaje udaru. Można by pełne obumierania „Aneantir” uznać za metaforę schyłku zachodniej cywilizacji. Ale to mało przekonujące w tej kiepskiej powieści, zawierającej ważkie odkrycia typu: „Teraz jest więcej głupich ludzi”.
Z dawnych, błyskotliwych analiz Houellebecqa zostało niewiele. Przenikliwość, dowcip, ironię zastąpiły banały i wyliczanki nazwisk współczesnych pojebów próbujących przywrócić perswazją lub bombami jaskiniową przeszłość ludzkości. Według narratora całemu złu winny jest nihilizm. Właściwie nihilizm nihilizmu, jeśliby za wzorzec wziąć nietzscheańskie obrzydzenie ludzkością. Zamiast docenić wiek dojrzały, inwestujemy w dzieci, czyli niepewną przyszłość. A real zastąpił virtual. Konstatacje godne Tindera. Z psychologią postaci jest jeszcze gorzej. Małżeństwo Paula Rozumu i Roztropności (żona bohatera ma na imię Prudentia) rozpadło się, gdy przestała kupować mu kotlety. Gdyby przyznawano mistrzostwo świata w mizoginii, dostaliby je ex aequo Tarantino i Houellebecq. Dla nich feminizm jest wysiłkiem kobiet, by podnieść głowę z kolan mężczyzn. Nic dziwnego, że jedyne, co narrator powieści ma do powiedzenia o feministycznych boomerkach, to że zostaną pochowane razem ze swoimi nieogolonymi cipami. Refleksje w „Aneantir” są żywcem wzięte z „Seksu w wielkim mieście”: „Przy polepszeniu poziomu życia spada jakość poczucia jego sensu, zwłaszcza razem”.
Spodziewałam się Balzaka i Camusa w formie brawurowego stand-upu z oddziału depresji. Do tego Houellebecq nas przyzwyczaił. Przeczytałam nudnawą obyczajówkę, nie do końca przemyślaną, nafaszerowaną urywającymi się wątkami, wątłą intelektualnie. Całość przeplatana nachalną mizoginią do cna ograną w poprzednich powieściach. Kobiety są zdzirami, język służy im do robienia laski. Starsze mają podcierać chorym mężom tyłki, na tym polega dojrzała miłość. Mężczyźni mogą wyjawić tajemnicę świata, jak ojciec bohatera, ale ich sparaliżowało. A słynny romantyzm cynicznego Houellebecqa jest darmową transakcją za seks. „Aneantir” osiągnie zapewne sukces. Zachwyci przekonanych o tym, że wielki pisarz pisze grube książki. Resztę zaszantażuje powaga tematu – kilkaset stron o umieraniu na raka języka. Część francuskiej krytyki już uznała tę książkę za arcydzieło, opus magnum Houellebecqa. Młodsi krytycy za gniota, coś niby „Kod da Vinci na morfinie”. Ezoteryczno-kryminalna intryga w „Aneantir” rzeczywiście przypomina pomysły z „Pana Samochodzika” – gdyby harcerzy zamienić na agentów francuskiego wywiadu. Brnąc przez końcowe rozdziały, pomyślałam: A jeśli Houellebecq szydzi sam z siebie? Banałami, niedorzecznymi rysunkami i w posłowiu protekcjonalną radą, żeby francuscy literaci (na jego wzór) lepiej dokumentowali swoje książki, przecież świat jest pełen specjalistów pragnących dzielić się swoją wiedzą. WTF?!
Satyrycy parodiują Houellebecqa rasistę, sentymentalnego konserwatystę, odgrywając depresyjnego, mamroczącego pokurcza. Łatwo naśmiewać się z proroka bez wizji. Chyba że się mylimy, nie dostrzegając jej w „Unicestwianiu”, bo spełniła się, unicestwiając autora. Przymiotnik „houellebecqowski” zatwierdzony przez Akademię Francuską oznacza patetyczny komizm w zderzeniu z przeciętnością. Dokładnie taka jest ta książka, do tego stopnia patetycznie przeciętna, że aż komicznie nudna.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS