W latach 60. XIX w. o klienta nie było trudno. Wszystko, co przyjeżdżało do miasta, budziło zainteresowanie. Łodzianie tłumnie odwiedzali panoramy, dzięki którym mogli przekonać się, jak wyglądają miasta całego świata czy wydarzenia, o których dotąd tylko czytali. W 1860 r. przy Nowym Rynku 7 (dzisiejszy pl. Wolności) Wilhelm Ginsberg urządził wystawę „z natury zdjętych obrazów optycznych stereoskopów”, można było na niej zobaczyć m.in. polowanie na boa czy pokazy paryskiej mody.
Zainteresowanie budziły spektakle mechaniczne. Bilety na pokazy grających na gitarze oraz tańczących figurek rozchodziły się na pniu, przyciągała też nieco przerażająca Kleopatra „kąsana co sekund parę przez zjadliwą żmiję”. Kto miał może nie żmiję, ale węża w kieszeni, mógł skorzystać ze zniżek. Gazetowy kupon pozwalał wprowadzić na pokazy dodatkową osobę, zdarzały się specjalne dni przeznaczone dla pań, które wchodziły za darmo na bilet towarzysza.
Artystyczna drobnica popularnością ustąpić musiała przedsięwzięciom bardziej zorganizowanym. Wiadomo, że cyrki odwiedzały Łódź przynajmniej od 1860 r., kiedy to ze swoim majdanem przyjechał do nas Włoch Wincenty Sposi. Cyrkowców zagranicznych w ogóle było na łódzkich ziemiach wiele, a to ze względu na położenie przy uczęszczanym trakcie między Niemcami a Rosją.
Walka z demonami
W 1918 r. Cyrk Wolfsona reklamował się „sceną porwania małego dziecka przez małpę na szczyt wysokiego komina fabrycznego”. W finale dziecko było na szczęście ratowane przez „najwybitniejszą akrobatkę cyrkową”. Gdyby widzom było mało wrażeń, cyrk pokazywał jeszcze pantomimę „Dziewczę z podziemnego świata” (nie chodziło bynajmniej o światek przestępczy). Reżyser pantomimy był chyba fanem okultyzmu, bo spektakl miał zawierać takie obrazy, jak: taniec nimf księżycowych, władcę podziemnego świata, ucieczkę przed demonami, walkę ludzi z demonami, a w finale – walkę gwiazd z demonami.
Pokazy reklamowano również przy pomocy marketingu bezpośredniego. Grupy artystów, przede wszystkim klaunów, przechadzały się po ulicach, a zapowiadacz krzyczał donośnym głosem: „Ludzie, ludzie, cuda w tej budzie!”.
Artysta troszkę nieszczęśliwy
Dyrektor cyrku Cinisellego opowiadał, że miał kiedyś w trupie artystycznej niemieckiego księcia, który przegrał w karty cały majątek. Zmotywowało go to do… zostania mistrzem karcianym i w takiej roli występował w cyrku. Dyrektor opisywał go jako „człowieka zupełnie uczciwego, o nieskazitelnym charakterze, ale troszkę w życiu nieszczęśliwego”.
Nieco bardziej niż troszkę nieszczęśliwy musiał być serbski zapaśnik Sawa Rankovic. Przyjechał do Łodzi razem z cyrkiem Dekadens, który areną służył również walkom panów. Rankovic cieszył się sławą niepokonanego, ale zdarzył się wreszcie wieczór, gdy uległ swojemu przeciwnikowi. Zrozpaczony Serb upił się, po czym powlókł do pałacu Hertza, gdzie zaczął uderzać głową w kratę. „Kuracja” kratą przyniosła mu sporą ulgę, ale też nowe wnioski na temat porażki: uznał bowiem, że przegrał niezasłużenie. W dalszą awanturę z jego udziałem musiała zaangażować się policja.
Nie sposób wymienić wszystkich atrakcji, które fundowały widzom cyrki. Dość powiedzieć, że obok pokazów na wysokim poziomie zdarzały się też zwyczajnie słabe. Większość z nich i tak pewnie była ciekawsza od rozrywki, jaką zafascynowany wynalazkiem elektryczności zapewnił łodzianom cwany przedsiębiorca w lokalu przy Piotrkowskiej 10. Clou tamtejszego pokazu była elektryczna kobieta. Kto odważył się dotknąć Miss Elli, został… rażony prądem.
Korzystałem z książki Wacława Pawlaka „Minionych zabaw czar
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS