A A+ A++

Zmiany na rynkach mogą polegać na innym postrzeganiu ryzyka. Instrumenty finansowe dzielimy na kilka rodzajów właśnie ze względu na ryzyko. Mamy te bezpieczne, gdzie scenariusza ze stratą nie można wprawdzie wykluczyć, ale jest on bardzo mało prawdopodobny. Mamy te ryzykowne, gdzie stracić można, ale nie więcej niż tyle, ile się zainwestowało i są też te najbardziej ryzykowne, gdzie konstrukcja instrumentu pozwala na osiągnięcie straty przewyższającej zainwestowany kapitał – tam trzeba liczyć się z tym, że w skrajnym scenariuszu nie tylko straci się wszystko, ale jeszcze trzeba będzie dopłacać.

Dotąd wydawało się, że inwestowanie w surowce jest w tej środkowej grupie, podobnie jak akcje przedsiębiorstw – ryzyko jest duże, możliwość straty oczywiście realna, ale nie ma zagrożenia, że trzeba będzie dopłacać jak przy lewarowanych instrumentach pochodnych. Spadek ceny ropy poniżej zera pokazał, że jednak może pojawić się ewentualność, gdy dopłacać trzeba będzie.

Bloomberg donosi, że w takiej sytuacji są dziś na przykład klienci funduszu założonego przez Bank of China, który nie zdążył skutecznie uciec z felernego kontraktu na ropę, nie miał też żadnych pozycji zabezpieczających, w związku z czym stracił wszystkie pieniądze klientów i jeszcze dodatkowo 85 mln dolarów, które teraz klienci mają dopłacić. Szansy na „odegranie się” na rynku już nie ma, bo działalność funduszu zatrzymała się, gdy instrument, w który fundusz zainwestował miał cenę blisko o blisko 38 dolarów poniżej zera.

Klienci oczywiście protestują, a w podobnej sytuacji są drobni inwestorzy także w Indiach, czy Korei Południowej. Największy fundusz inwestujący w ropę w USA – U.S.Oil zdążył z odpowiednim wyprzedzeniem przenieść się w całości na kontrakty z kolejnych miesięcy.

Czytaj też: Szybka reanimacja budownictwa? Raport o stanie biznesu w czasie pandemii koronawirusa

Czy ceny akcji spółek nie mogą spaść poniżej zera?

Skoro spotkało to ropę, to być może jest to możliwe także przy innych instrumentach finansowych? Czy na pewno na przykład ceny akcji spółek nie mogą spaść poniżej zera? Co, jeśli ktoś będzie te akcje chciał sprzedać za taką cenę? To oczywiście kompletnie niewyobrażalne i bezsensowne, ale przecież jakiś czas temu ujemna cena ropy też wyglądała niewyobrażalnie i bezsensownie. Oczywiście akcji nie musimy składować w magazynach, w których może zabraknąć miejsca. Samo tylko ich trzymanie nie generuje kosztów i nie wiąże się z koniecznością znalezienia, bądź wynajęcia jakieś powierzchni magazynowej. Wiadomo, że to zupełnie inny przypadek. Chodzi tylko o to, że nagle znacząco poszerzyła nam się percepcja tego, co jednak mimo wszystko może się wydarzyć (chociaż dziś nie mamy pojęcia dlaczego miałoby się wydarzyć). Lista rzeczy, które traktujemy jako absolutnie niemożliwe stała się krótsza. Czyli ryzyko wzrosło, a wyższy poziom postrzeganego ryzyka może generalnie mieć zły wpływ na wyceny aktywów notowanych na rynkach finansowych.

Co do samej ropy, to istnieje szansa, że 20 maja, w dniu wygasania na giełdzie towarowej w Chicago kontraktów terminowych z dostawą w czerwcu cena znów spadnie poniżej zera. Jeśli do tego czasu popyt w gospodarce światowej nie zacznie się wyraźniej podnosić, wszystkie magazyny, zbiorniki, a także tankowce powinny nadal być wypełnione po brzegi ropą, co będzie oznaczać problemy logistyczne dla tych, którzy na mocy posiadanego kontraktu będą zobowiązani do jej kupna w fizycznej postaci. Wszyscy inwestorzy, którzy zagapili się w kwietniu albo zbankrutowali, albo teraz będą bardziej uważni i „przesiądą się” na kontrakt lipcowy z odpowiednim wyprzedzeniem, co będzie oznaczać, że płynność w ostatnich dniach handlu kontraktem czerwcowym będzie znikoma.

A mała płynność sprzyja szalonym zmianom ceny. Co więcej, szereg producentów w USA nauczonych doświadczeniem z kwietnia wprowadza do umów ze swoimi partnerami biznesowymi klauzule o tym, że cena sprzedaży nie może być poniżej zera. Wskazanie notowań z giełdy nie będzie więc dla nich wiążące, co sprawi, że cena będzie mogła spaść niżej zera ze zdecydowanie mniejszymi konsekwencjami dla realnej gospodarki niż miesiąc wcześniej. Można więc tu oczekiwać rzeczy jeszcze bardziej zadziwiających niż w kwietniu. Paul Sankey, analityk rynku paliwowego z japońskiego Mizuho Bank, który już w marcu przewidział, że ceny mogą być ujemne, teraz nie wyklucza, że w maju możemy zobaczyć nawet -100 dolarów za baryłkę ropy WTI.

Zobacz też: Jak zmieni się branża moto po epidemii

Ceny ropy a cena paliwa

Czy to oznacza, że ktoś nam dopłaci za tankowanie na stacji benzynowej? Raczej nie. Po pierwsze to ropa amerykańska, europejska ropa Brent nie zbliża się do zera, zapewne także dlatego, że w jej przypadku rozliczenie wygasających kontraktów jest czysto finansowe i nie wiąże się z żadną fizyczną dostawą. Poza tym w cenie detalicznej paliwa za dużo jest innych składników, takich jak podatki, które raczej nie spadną poniżej zera. Oczywiście przy odpowiednio niskiej cenie surowca nawet z dodatnimi podatkami cena mogłaby zejść niżej zera, ale to by musiało oznaczać, że wcześniej paliwo zostało sprzedane poniżej zera przez rafinerie, które kupiły ropę po cenie jeszcze bardziej poniżej zera.

Tymczasem ujemna cena ropy dotycząca wyłącznie wygasającego kontraktu i to tylko przez jeden, lub parę dni, to zdecydowania zbyt mała część całego rynku, aby przenieść zjawisko ujemnych cen na poziom producentów paliw. To niezwykle mało prawdopodobne.

Niska cena ropy – korzyści

Ale i tak jako konsumenci skorzystamy, bo przecież cena ropy wciąż jest najniższa od kilkunastu lat. Nawet jeśli już nie szokuje, bo poprzeczka do zrobienia szokującego wrażenia została podniesiona niezwykle wysoko, to jednak 20 dolarów za baryłkę w zwykłych czasach byłoby szokujące. Co więcej, nawet jeśli pandemia minie i popyt ponownie zacznie rosnąć, to ceny ropy mogą wracać na wyższe poziomy w bardzo powolnym tempie. Właśnie dzięki tym zapchanym po brzegi magazynom. Zanim bowiem popyt znów zacznie przeważać nad podażą, najpierw trzeba będzie opróżnić te wszystkie tankowce i zbiorniki, a to nie wydarzy się w ciągu kilku dni.

Dziś zapasy ropy są gromadzone nie tylko dlatego, że nie ma ich kto kupić. Istnieje też ważna przyczyna spekulacyjna. Mamy na rynku sytuację zwaną „contango”, która polega na tym, że ceny ropy z dostawą w kolejnych miesiącach są wyższe niż cena ropy z dostawą w miesiącu najbliższym. Taka sytuacja jest normalna i zdarza się często, ale tym razem różnice pomiędzy kolejnymi terminami dostaw są ogromne i to już wykracza poza zwykłą normalność.

Różnice są na tyle duże, że opłaca się przetrzymać ropę dziś i sprzedać ją za kilka miesięcy. Trzeba tylko mieć gdzie ją przechować. To dlatego zbiorniki są pełne, a na redach portów w USA stają dziesiątki tankowców pełnych ropy. Zwykle takie działanie się nie opłaca, bo wynajęcie tankowca, albo miejsca w magazynie kosztuje. Jednak dziś przyszły przychód z przetrzymania ropy przez kilka miesięcy jest na tyle duży, że pokrywa wszystkie koszty i zapewnia godziwy zysk.

Kiedy więc gospodarka światowa w końcu ruszy z miejsca, ci którzy przetrzymują dziś ropę w celach zarobkowych zaczną ją w końcu sprzedawać, realizując zyski, co powinno przez pewien czas hamować wzrost cen.

Ceny ropy po pandemii koronawirusa

Jednak w jeszcze dłuższym okresie czasu zdaniem ekspertów ropa może być generalnie droższa niż przed pandemią. Długotrwały okres bardzo niskich cen, momentami nawet bliskich zera powinien bowiem skutecznie wymieść z rynku część producentów. Ci, którzy przetrwają wycofają się na pewien czas z wszelkich inwestycji w moce produkcyjne. Efekt może być taki, że kiedy już zużyjemy wszystkie nagromadzone dziś w nadmiarze zapasy, na pewien czas możemy znaleźć się w sytuacji, w której podaż ropy na świecie będzie mniejsza niż dziś. A odbudowanie jej wcześniejszego poziomu zajmie wiele miesięcy. Wtedy cena ropy może być bardzo wysoka i to też będzie efekt dzisiejszej pandemii koronawirusa.

Z drugiej strony jeszcze przed pandemią głośno było o tym, że era ropy i paliw kopalnych zbliża się do końca. Bardzo niskie ceny tych paliw będą mieć ten efekt uboczny, że na pewien czas mogą zahamować transformację energetyczną w stronę źródeł odnawialnych, co generalnie będzie złe dla całej planety. Alfred Adamiec z Private Wealth Management pisze w swojej analizie:

„najgroźniejszy wydaje się długoterminowy wpływ na środowisko naturalne. Niemal wszelkie alternatywne sposoby pozyskiwania energii będą obecnie okazywały się horrendalnie drogie w porównaniu z technologiami opartymi na ropie naftowej. Niska cena tego surowca zniechęcała będzie do prac nad zmniejszeniem zużycia produktów ropopochodnych. Wiele lat badań, doświadczeń i mnóstwo kapitału poświęconego dla przykładu przez Airbus czy Boeing na opracowanie jak najmniej paliwożernych konstrukcji samolotów może okazać się mało potrzebnym wysiłkiem przy tak niskich cenach paliwa lotniczego.”

W tym kontekście powinniśmy trzymać kciuki za to, żeby ropa podrożała, a nie za to, żeby wciąż była rekordowo tania. Kiedy więc pandemia zabije część producentów ropy i w efekcie zmniejszy jej światową podaż, wtedy sens ekonomiczny przechodzenia na OZE powróci i zapewne dopiero wtedy wrócimy do stanu względnej równowagi sprzed wybuchu pandemii COVID-19.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW Milanówku powstanie dom treningowy dla osób z autyzmem. Potrzebny remont
Następny artykułKoszulka Diego Maradony sprzedana na aukcji za 55 tys. euro