Wczoraj (23 marca) w Bieczu odbyły się uroczystości upamiętniające Józefa Pruchniewicza, który został zamordowany za pomoc okazaną żydowskiej rodzinie podczas okupacji niemieckiej. Instytut Pileckiego uhonorował bieczanina w ramach projektu „Zawołani po imieniu”.
Wołamy po imieniu tych bohaterów, którzy ocalili lub próbowali ocalić swoich żydowskich braci, ale zdarza się niekiedy, że trudno jest ustalić, ile dokładnie takich osób było, a już bardzo rzadko poznajemy ich pełną tożsamość. W przypadku Biecza nie dość, że wiemy, ile osób doświadczyło pomocy Józefa Pruchniewicza, to znamy ich wszystkich z imienia i nazwiska – mówi Marcin Panecki, historyk Instytutu Pileckiego.
Józef i Maria Pruchniewiczowie prowadzili gospodarstwo na przedmieściach Biecza. Mieli dwie córki, Jadwigę i Helenę. Józef pracował jako furman i często był zatrudniany przez żydowskich kupców. Tak poznał rodzinę Blumów, która prowadziła sklep bławatny na bieckim rynku.
Gdy rankiem 14 sierpnia 1942 roku Niemcy rozpoczęli likwidację getta w mieście, tylko nielicznym Żydom udało się ukryć i uniknąć pewnej śmieci w obozie zagłady w Bełżcu. Wśród uciekinierów byli Blumowie: Trana, Jehuda Leib, ich córka Reizel oraz mieszkający z nimi bratanek – Mosze Kuflik. Rodzina zwróciła się o pomoc do Józefa Pruchniewicza. Gospodarz postanowił ukryć Żydów na strychu stajni, w skrytce w sianie. Wiedział, że groził mu za to kara śmierci. Decyzja Pruchniewicza była tym bardziej ryzykowna, że gospodarstwo graniczyło z mostem kolejowym patrolowanym przez niemiecką policję kolejową.
Rodzina ukrywała i żywiła Żydów przez 16 miesięcy. W listopadzie 1943 roku Józef Pruchniewicz, obawiając się donosu, zdecydował się odprawić Blumów, którzy następnie znaleźli schronienie w gospodarstwie państwa Dylągów w pobliskim Strzeszynie.
Obawy Pruchniewicza okazały się słuszne. Rankiem 14 marca 1944 roku do jego domu przyszli funkcjonariusze niemieckiej policji. Na oczach żony i 10-letniej Helenki gestapowcy brutalnie przesłuchiwali Józefa, który nie przyznawał się do ukrywania Żydów. Gdy przerażona dziewczynka zaczęła głośno płakać, Niemcy przestali bić ojca i po rewizji zabrali go do siedziby Gestapo w Jaśle. Prawdopodobnie został rozstrzelany i pogrzebany na miejscu straceń w lesie w pobliskich Warzycach.
Kilka dni temu minęło 77 lat od tragicznego poranka, kiedy do domu Marii i Józefa Pruchniewiczów wtargnęło dwóch niemieckich żołnierzy i na oczach żony oraz 10-letniej córki Helenki … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS