A A+ A++

Dziś przeczytacie m.in. o bardzo fotogenicznym psie, gorączkowym zamotaniu i poimprezowym skradaniu się do domu, będzie też krótka wojenna historia, jakich pewnie wiele się wydarzyło.

#1.

Jako dzieciak miałam psa, wabiła się Sonia. Był to skundlony, czarny jak smoła labrador, była tylko ciut mniejsza, ciut. Niesamowicie inteligentna (pomyślicie sobie, jak każdy pies dla właściciela, ale nie, ona naprawdę była wyjątkowa, do dzisiaj potrafię oglądać filmy z psami z całego świata, gdzie rozpisują się w komentarzach jaki ten pies mądry i wyjątkowy, a na mnie to nie robi wrażenia, bo Sonia robiła tak samo, a czasem nawet lepiej). Wracając do historii, była chora na punkcie zdjęć, całe szczęście nie była to era selfie i smartfonów. O ile na spotkaniach rodzinnych każdy śmiał się, jak przybiegła na widok aparatu i do dzisiaj jest na pierwszym planie na 90% rodzinnych zdjęć, to na wakacjach nie było już tak super. Wyobraźcie sobie, że wyciągacie na plaży, z torby czy plecaka aparat i zauważacie, że leci na Was wielkie, czarne psisko, szczekając. Pewnie niejedna osoba robiła rachunek sumienia. Na całe szczęście mój tata szybko biegał, więc zazwyczaj zdążył dobiec i wyjaśnić, że ona kocha być fotografowana. Dzięki temu przez 13 lat była na wszystkich plażowych zdjęciach ludzi w promieniu kilkudziesięciu metrów od nas.

Właśnie zastanawiam się, ile osób przeglądało zdjęcia z przyjaciółmi, żonami, dziećmi, czy wnukami i mówiło “o, a ten pies 15 lat temu w Kątach Rybackich wpie*dalał się na nasze wszystkie zdjęcia”.

#2.

Przechodzę właśnie anginę ropną. Jak wygląda ta choroba – prawie każdy wie. Brak możliwości powiedzenia jakiegokolwiek słowa bez bólu, gorączka prawie 40 stopni. BRAK OZNAK ŻYCIA JAKICHKOLWIEK.

Z racji tego, że mieszkam sama, zwlekłam się z łóżka o godzinie pierwszej w nocy i ledwo żywa powędrowałam do kuchni. Czekając, aż woda się zagotuje, wsypałam zawartość saszetki do kubka i walnęłam nim kilka razy o blat, aby proszek dobrze się rozprzestrzenił, po czym… Poszłam do drzwi sprawdzić, kto dobija się do mnie o tej godzinie.

#3.

Po jednej z bardzo zakrapianych imprez w plenerze, około godziny 23.00 mój przepity mózg postanowił wysłać nogom informację, że muszą podnieść mój zadek i zaprowadzić mnie mniej więcej w okolice domu. Niestety moja koordynacja ruchowa pozostawiała w tym momencie wiele do życzenia, więc marsz szedł bardzo opornie. Niemniej po około godzinie (czyli przejściu kilometra), udało mi się z ogromnym ciężarem w nogach i głowie dojść pod drzwi mieszkania.

W tym momencie mój przepity umysł podpowiedział mi, że należy zachowywać się TSZEŚFFO, żeby nie narazić się na zabicie śmiechem odnośnie mojego stanu przez moich kochanych rodzicieli (nigdy nie pochwalali powrotu ich syna w stanie wskazującym, ale też nigdy nie spotkały mnie żadne nieprzyjemności z ich strony w takiej sytuacji, oprócz oczywiście szyderczego śmiechu-chichu i znęcania się nad moim skacowanym umysłem następnego dnia). Włączyłem pijacki tryb asasyna i zacząłem się skradać. Powoli nacisnąłem klamkę. KLIK! Na szczęście drzwi były otwarte (pierwszy win). Delikatnie wkradłem się do mieszkania (czyli narobiłem mnóstwo hałasu, potknąłem o próg i prawie wywaliłem się na ryj), po czym doszło do momentu kulminacyjnego. Musiałem zdjąć buty, co znaczyło konieczność rozwiązania sznurówek. Oczywiście w stanie wskazującym odległość moich rąk do stóp wynosiła jakieś trzy kilometry, więc, aby ułatwić sobie zadanie, postanowiłem usiąść, aby wykonać swoją misję z należytą dokładnością i w miarę po cichu. Tu jednak nastąpił problem, bo… zasnąłem. Na szczęście moja przerwa w kontaktowaniu z wszechświatem trwała krótko i ocknąłem się po minucie (tak mi się wydawało). Na szczęście w mieszkaniu panowała cisza i ciemność – nikt nic nie zauważył (tak myślałem).

Udało mi się uporać z butami, po czym czując się stanowczo zbyt pewnie, postanowiłem energicznie wstać. Pewnie myślicie teraz, że wyrżnąłem jak długi i obudziłem wszystkich domowników, ale nie! Udało mi się podskoczyć z podłogi, miękko wylądować na stopach, po czym… zachciało mi się rzygać. I to jak! Zawartość żołądka w postaci piwa, wina, wódki i kapki whiskey podsunęła mi się tak wysoko, że niemalże czułem, jak wylewa mi się przez oczy i uszy. Tryb asasyna się wyłączył, zastąpił go natomiast tryb: RUN FOR YOUR LIFE. Na szczęście łazienka była nieopodal, więc czym prędzej wskoczyłem do niej, przyklęknąłem przed kiblem jak rycerz do modlitwy przed krucjatą, otwarłem klapę i wypuściłem z siebie demona wprost w ramiona poczciwego kibelka. I tu nastał problem. Bo łazienka była łączona razem z toaletą, a w wannie siedziała moja kochana mama. Zakrywając wszystko co widoczne, z ogromnym szokiem wymalowanym na jej twarzy… Oczywiście ojciec obserwował mnie już od momentu kiedy potknąłem się przy wejściu do mieszkania, umierając ze śmiechu.
I całą konspirację trafił szlag.

#4.

Pracuję za granicą. Sprzątam szkołę specjalną. Głównymi uczniami są dzieciaki z zespołem Downa. Lubię moją pracę, daje mi ogromną satysfakcję… pieniężną oczywiście.

Pewnego dnia operuję mopem ze słuchawkami na uszach i rozmawiam z mamą. Po skończonej rozmowie widzę, jak przygląda mi się uczeń. Lat około 10. Patrzy na mnie z uśmiechem. Podchodzi, klepie mnie po ramieniu i mówi pocieszająco „Nie przejmuj się, ja też często mówię sam do siebie”.

#5.

W moim mieście było kilka hoteli robotniczych (dawne, słusznie minione czasy). W związku z tym po okolicznych osiedlach często kręciły się grupki pijanych, zaczepnych mężczyzn w rozmaitym wieku. Głównie zaczepiali panie, bo cały tydzień poza domem, z dala od żon, walił im na mózg.

Miałam wtedy z 11, może 12 lat, byłam chudym, płaskim podlotkiem. Przyczepił się do mnie jeden z robotników – a to cukierkami częstował, a to kotki chciał pokazywać, a to do kina zapraszał. Nie reagowałam, unikałam, jak mogłam. Do czasu, kiedy zaczął się pojawiać pod moją szkołą i domem.

Wracam sobie kiedyś ze sklepu, a tu w bramie mojego bloku stoi ON – mój „cichy wielbiciel”. Nie zauważył mnie, więc obeszłam blok dookoła i przez dziurę w płocie wlazłam na podwórko. A tam spotkałam sąsiada, nazywanego przez wszystkich Helmutem. Cholera wie, czy to było imię, czy ksywa, w każdym razie Helmut był człowiekiem, który większość życia przesiedział w poprawczakach i więzieniach. Wielki, brzydki, cały w bliznach i tatuażach. Postrach miasta, ale dla „swoich” nieszkodliwy. Honorny facet.

Spotkałam Helmuta, który akurat na ławeczce raczył się winem „Okęcie” i był w nastroju do rozmów. Zapytał, skąd wracam, jak tam w szkole, czy babcia na żylaki nie narzeka… I w końcu zainteresował się, dlaczego lezę przez krzaki i dziurę w płocie, a nie bramą. No to mu opowiedziałam o cukierkach, kotkach, staniu pod szkołą i pod domem… Helmut wino dopił, pysk obtarł i poszedł do bramy. Za chwilę wrócił, ciągnąc za sobą mojego prześladowcę. Potwierdziłam mu, że to ten, Helmut kazał mi iść do domu, to poszłam.

Minęła może godzina, pukanie do drzwi, tata poszedł otworzyć, chwilę z kimś porozmawiał i z bardzo zdziwioną miną przyszedł do mnie i powiedział, że Helmut prosił, żeby mi przekazać, że sprawa załatwiona. I faktycznie, nigdy więcej nie widziałam swojego “wielbiciela”. Ale za to strasznie długo musiałam tłumaczyć rodzicom, jakie konszachty łączą mnie z Helmutem.

Tata po tym wszystkim kupił dobrą wódkę i poszedł do niego z podziękowaniami.
A Helmut z właściwą sobie prostotą wyjaśnił mojemu tacie, że „Pan szanowny to od nauki i wychowania jest, a od wpierdolu spuszczania jest on – Helmut”.

#6.

Krótka wojenna historia, jakich pewnie wiele się wydarzyło.

Mój pradziadek Michał na początku II wojny światowej wyruszył walczyć, przebył Rosję, Włochy (walczył z Andersem pod Monte Cassino). No, ale nie o tym będzie historia.
Pradziadek, opuszczając w ’39 dom, zostawił w nim młodą żonę i dwuletniego syna Henia. Kiedy wrócił z wojny w styczniu ’46, oprócz żony i syna zastał w nim rocznego Józia. Zapłakana prababcia powiedziała mężowi, że Józek to “pamiątka” po przejściu Armii Czerwonej. No i co było robić, dziecko niczemu nie było winne, życie toczyło się dalej. Pradziadek z prababcią żyli sobie, jakby się nic nie stało, do Henia i Józia dołączyli Szczepan, Lucyna i Zosia.

Mijały lata, najstarszy syn założył rodzinę, potem kolejne dzieci wyfruwały z gniazda. Prababcia dopiero na łożu śmierci, w 1997 roku przyznała się mężowi, że tak naprawdę Józek to nie jest “po Rusku”, a po rzeźniku ze wsi obok. Odpowiedź pradziadka? “Marylka, jo żem zawsze wiedzioł, że po Rusku to by kozok taki mundry nie boł, a i łoczy un mo po tym zbereźniku, zaro żem poznoł! Ino przykrości żem tobie i dziecku nie chcioł robić”…

#7.

O uczynnych sąsiadach słów kilka.

Mam takiego delikwenta w klatce, stary kawaler, lat blisko 50, mieszka z mamusią lat blisko 80. Typowy Ferdek stójkowicz z kilkoma kolegami po fachu, co to stoją dzień w dzień na straży porządku pod klatką z butelkami złocistego napoju.
Wizja szybkiego i łatwego zarobku przyciąga go niczym magnes. Miałem niedawno remont, trzy pary skrzydeł drzwiowych, framugi, wór starej glazury i zdemontowane meble kuchenne. Chłop wycenił swoje usługi na 20 zł, gdy spytałem, ile za to chce. Uwijał się niczym mrówka, naprawdę człowieka tak zaangażowanego w pracę ze świecą szukać.

Od tamtej pory minął miesiąc, do dziś przychodzi i pyta, czy nie mam nic do wyniesienia, może śmieci on chociaż wyniesie, może korytarzyk odkurzy, może podłogę ogarnie. Generalnie gość jest całkiem obrotny i przedsiębiorczy. Sąsiadkom niewychodzącym robi zakupy, leniwym wyprowadza pieski, wnosi ciężkie rzeczy, wynosi śmieci, full serwis i niedrogo. Wszystkich “klientów” i zobowiązania z wyprzedzeniem zapisuje w notesie.

Raz go spytałem: – Czemu ty nie idziesz, chłopie, do pracy?
A on do mnie: – A co to, ja nie pracuję? Nienormowany czas pracy, blisko do domu, wypłata zawsze na czas…

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Do kraju tego… Norwid i inni romantycy”
Następny artykułSonic nosi buty wzorowane na okładce płyty Króla Popu, a cycki Larry Croft miały być mniejsze! – dziwaczne fakty na temat klasycznych gier komputerowych